Premier Węgier Viktor Orbán wygłosił doroczny raport o stanie kraju. Zaczął je od słów: „To będzie długa jazda, momentami po bandzie, więc proszę, Państwo, byście zapięli pasy.”
Poniżej drukujemy pełny tekst jego wystąpienia:
To będzie długa jazda, momentami po bandzie, więc proszę, Państwo, byście zapięli pasy.
Droga Pani Dalmo [wdowa po prezydencie Ferencu Mádlu – przyp. red.]!
Szanowne Panie i Panowie!
Z narodu, z narodem, dla narodu, a więc z mandatem otrzymanym od ludzi, razem z ludźmi i dla dobra ludzi. Tak to wyraził Abraham Lincoln, gdy formułował istotę demokratycznego rządzenia. On na pewno w to wierzył. Wielka szkoda, że dziś ten sposób rozumowania wychodzi z mody, a nawet więcej: uznawany jest za populizm i zagrożenie.
Z mandatem od ludzi, razem z ludźmi, w interesie ludzi – to sformułowanie mocno mnie poruszyło 21 stycznia, gdy widziałem setki tysięcy uczestników Marszu Pokoju w Budapeszcie. Zanim cokolwiek Państwu powiem, pragnę wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy pośrodku tego niegodnego ostrzału ogniowego, w jakim znalazła się na nasza Ojczyzna, wystąpili w obronie Węgier i siebie nawzajem. Polityka to arena życia publicznego, nie scena baletowa. Gdy człowiek spędza na niej życie, częściej przychodzi mu do głowy Muhammad Ali, niż Aleszja Popova [pierwsza solistka Węgierskiej Opery Narodowej – przyp. red.], choć oboje wykonują taneczne ruchy. Chociaż polityczni zawodnicy, do których i ja należę, nie mają zwyczaju się tym afiszować, są jednak ludźmi, dla których liczy się, jest wręcz bardzo ważne, by niekiedy, przynajmniej od czasu do czasu ktoś z nimi współodczuwał, zapewnił o swoim poparciu, dodał odwagi i siły. Nie oczekujemy użalania się nad politykami, w końcu jeśli ktoś zajął miejsce w zaprzęgu, musi go ciągnąć. Nie tęsknimy więc za tanim współczuciem, lecz za tym, by ludzie czasem dali znak, że rozumieją, iż w tej walce to o nich chodzi, że wiedzą, iż to dla nich bije dzwon. Każdemu wyrażam moją wdzięczność!
Szanowne Panie i Panowie!
Dokładnie rok temu spotkaliśmy się w tym samym miejscu i z tej samej przyczyny. Wiedzieliśmy już, że rok 2011 będzie ekscytujący. Ale niewielu przypuszczało, jak wiele nas czeka. Już przed objęciem przez nas unijnej prezydencji jasno było widać, że – licząc od momentu upadku komunizmu – Europę czeka najcięższy rok. Późniejsze wydarzenia pokazały, że przewidywania przerosły oczekiwania. W 2011 roku w Unii Europejskiej upadło 13 rządów. Niektóre w wyborach zwyczajnych, niektóre po przyspieszonych, ale były też takie, do upadku których wybory nie były nawet potrzebne. W czterech krajach sąsiadujących z nami – na Słowacji, w Słowenii, Chorwacji i teraz w Rumunii – rządy zostały zmuszone do ustąpienia. W krajach uważanych wcześniej za stabilne dochodziło do zamieszek, siłowych starć, paraliż ogarniał całe regiony. W takich państwach, jak np. Holandia, tradycyjnie uznawanych za twierdze demokracji, rząd może działać tylko dzięki zewnętrznemu poparciu radykalnych lub skrajnych sił politycznych. Na horyzoncie europejskim pojawiły się takie zagrożenia, jak niewypłacalność wielu państw strefy euro, a przewidywania upadku wspólnej waluty czy nawet rozpadu lub upadku Unii Europejskiej nie należą już do kategorii politycznej fantastyki. Do dziś istnieje niebezpieczeństwo, że procesy gospodarcze w Europie pójdą w stronę spowolnienia, kurczenia się, recesji. Prognozy na rok 2012 korygowane są każdego dnia, zawsze w dół. Wyrażając się w sposób oględny, nie sposób nie powiedzieć, że rok 2011 był dla Europy wstrząsem. Nie mówię tu tylko o gospodarczym spowolnieniu, myślę raczej o zachwianiu marzeń, planów i nadziei na przyszłość; w wielu krajach można też zaobserwować atrofię europejskiej świadomości, a nawet zaufania do własnych możliwości. W głowach dziesiątek milionów Europejczyków zrodziły się wątpliwości dotyczące zalet, prawidłowości i żywotności ich własnych systemów gospodarczych i społecznych. Europa powoli staje się jak alkohol: inspiruje do wielkich celów i uniemożliwia ich osiągnięcie.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Tym bardziej znamiennym, a zarazem całkowicie rzeczywistym, okazał się fakt, że pośród tąpnięć wstrząsających naszym kontynentem dwie, w skali europejskiej naprawdę niewielkie węgierskie miejscowości ukazały nam przykład, który z punktu widzenia naszej przyszłości jest najważniejszy. Odrodzenie wiosek Devecser i Kolontár było najważniejszym wydarzeniem minionego roku dlatego, że jest niepodważalnym dowodem na to, iż nie ma takiej sytuacji, z której człowiek nie zdołałby się podnieść, nie ma takiego dna, od którego nie można by się odbić, by zbudować nowe życie. Mieszkańcy Devecseru i Kolontáru stracili o wiele więcej niż ofiary europejskiego kryzysu. Tym pierwszym potop czerwonego błota zabrał wszystko, dorobek całego życia. Byłem tam, pamiętam twarze i spojrzenia ludzi, którzy utracili cały majątek, wszystko, co wypracowali, na czym im zależało, co było im drogie, co dawało im poczucie bezpieczeństwa. Są takie próby, w których zaciera się przyszłość, pękają fundamenty uważane dotąd za solidne i nie widać wyjścia z uścisku strachu i rozpaczy. Tym ludziom udało się wyrwać z tego uścisku, byli odważni i silni, w 2011 roku zaczęli na nowo i dziś żyją już nowym życiem. Ich historia jest ważna dlatego, że dziś Węgry także są w sytuacji, która wystawia naszą wiarę na próbę. Wiem, wielu boi się nowych fal kryzysu euro. Wielu martwi się, co będzie, jeśli odnowa kraju nie powiedzie się. Co będzie, jeśli my, obecny rząd, nie zdołamy wyprowadzić Ojczyzny z trudnego położenia. W takich momentach proszę, przypomnijmy sobie starą prawdę, że bać się trzeba tylko lęku. Jeśli przezwyciężyliśmy lęk, droga jest wolna. Dziękujemy, Devecser! dziękujemy, Kolontár!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
W 2010 roku rozpoczęliśmy potężne, wspólne przedsięwzięcie, budowę silnych Węgier, gdzie każdy znajdzie lepsze życie, i wierzyliśmy, że to nam się uda. Wiedzieliśmy doskonale, za co się bierzemy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie spacerek. Wyrzekliśmy się naszych wcześniejszych słabości, przezwyciężyliśmy własne niedowiarstwo, odrzuciliśmy siły, które prowadziły naszą Ojczyznę ku ruinie i stworzyliśmy jeden z największych w historii Węgier front współdziałania. Byliśmy świadomi również tego, że straszliwych błędów ostatnich ośmiu lat i zaniedbań dwudziestu lat nie można naprawić w kilka tygodni czy miesięcy. Los kraju podobny był do losu włoskiego statku, który jego kapitan doprowadził do katastrofy, a następnie jako pierwszy opuścił pokład. Podobnie zachowali się ci, którzy zawiedli Węgry na mieliznę. Nawet nie próbowali ratować ludzi ani kraju. Nie obchodziło ich, co poczną. Opuszczając tonący okręt rzucili tylko: do widzenia! A teraz z lądu, zza pleców swoich zagranicznych partnerów handlowych, gardłują i rzucają kalumnie na tych, którzy pozostali i próbują ratować to, co jest jeszcze do uratowania.
Szanowne Panie i Panowie!
Przed dzisiejszym wystąpieniem zapytałem żonę, o czym powinienem mówić. Odpowiedziała: powiedz wszystko! Odrzekłem: z tego będą kłopoty. Na szczęście nie da się powiedzieć wszystkiego w ciągu godziny; ale każdy z nas pamięta, jakie były Węgry porzucone na mieliźnie i przechylone na burtę, gdy pracę rozpoczął nowy rząd.
Byłem wtedy przekonany, że należy uporządkować w pierwszym rzędzie trzy sprawy: pułapkę zadłużenia, brak szacunku dla pracy i brak rezerw. W 2010 roku gdziekolwiek się nie spojrzało, wszędzie piętrzyły się góry długów. Milion rodzin szarpiących się z dewizowymi kredytami oznacza w istocie 3 – 4 miliony ludzi, którzy kiedyś chcieli stworzyć własny dom i w pewnym momencie znaleźli się w takiej sytuacji, że po latach spłacania mieli dług większy od kredytu, który wzięli. Jeśli nie zdołają płacić rat, znajdą się bez dachu nad głową. Niewolnictwo dłużników, o którym dotąd słyszeli tylko na lekcji historii i które – patrząc z punktu widzenia naszej uznawanej za oświeconą epoki – wydawało się niewiarygodnie barbarzyńskim zjawiskiem, nagle zmieniło się w codzienne realia. Na dodatek oprócz rodzin ówcześni rządzący zadłużyli także przedsiębiorstwa, samorządy i państwo. Zadłużenie państwa boli mnie w sposób szczególnie osobisty również dlatego, że już raz, w okresie od 1998 do 2002 [gdy Orbán był premierem – przyp. red.], udało nam się wydostać z pułapki zadłużenia, a dług publiczny zmniejszyć do 52 procent. Gdyby dziś nasze zadłużenie wynosiło tylko tyle, to my udzielalibyśmy pożyczki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Gdybyśmy byli w sytuacji z 2002 roku, nie musielibyśmy robić nic innego, tylko spierać się o to, ile towarzystw lotniczych powołać do istnienia, ile zbudować szpitali czy fabryk, o ile podwyższyć emerytury oraz płace w służbie zdrowia. Zamiast tego socjaliści na nowo wpakowali nas do klatki zadłużenia. Trudno będzie im to wybaczyć.
Pamiętamy też, że w 2010 roku, oprócz pułapki długów, największym utrapieniem dla kraju było to, iż nie opłacało się pracować. Uczciwa praca nie gwarantowała ani bezpieczeństwa, ani rozwoju. Wielkiej odwagi, tak jest – odwagi trzeba było do tego, by ktoś oparł swe życie na pracy. A przecież tam, gdzie praca jest bezwartościowa, nigdy nie nastąpi rozwój. Bez rozwoju nie będzie zaś nowych miejsc pracy, przeciwnie, znikną już istniejące. Tak było na Węgrzech do roku 2010. Coraz mniej ludzi zdolnych do pracy znajdowało ją. Kto miał pracę, co rano budził się z lękiem, czy szef go nie wezwie, by oświadczyć: nie jesteś już potrzebny. System podatkowy, który nazywano progresywnym, był wszystkim, tylko nie tym: karał za osiągnięcia i wychodziła na nim dobrze tylko mniejszość – ci, którzy go omijali lub ogrywali. Kto nie miał takiej możliwości – głównie klasa średnia i pracownicy budżetowi – tego sytuacja się pogarszała. Wiem, to rzeczy znane do znudzenia, lecz mimo to nie możemy o nich nie wspomnieć! Być może do czasu może się to komuś wydać dobrym, że zarabia nie płacąc podatków, ale nie trzeba być matematykiem, by dostrzec, że po pewnym czasie wszyscy stracą na takim systemie. A największymi przegranymi będą ci, których pracodawcy zatrudnili stosując wybiegi. Rosnące przez 8 lat bezrobocie oraz oduczający uczciwej pracy system podatkowy w rzeczywistości obciążały wszystkich, i wszyscy wiedzieli, że wcześniej czy później przyniesie to tragiczne skutki. W końcu w 2010 roku doszło do tego, że 2 miliony 600 tysięcy podatników utrzymywało 10-milionowe Węgry.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zadłużenie oraz wrogi pracy system gospodarczy w konsekwencji sprowadziły na Węgry trzeci wielki problem: życie od pierwszego do pierwszego, z miesiąca na miesiąc, utratę rodzinnych oszczędności i przygnębiającą świadomość, że w razie tragedii nie ma do czego sięgnąć. Wprowadzane przez poprzedni rząd brutalne i nierozsądne pakiety oszczędnościowe, zastępujące prawdziwą pracę miotanie się, kredyty dewizowe, zastój gospodarczy wyczerpały rezerwy firm i gospodarstw domowych. To, co mieli, w krótkim czasie zmuszeni byli przeznaczyć na spożycie. Jeśli wzrośnie rachunek za ogrzewanie, jeśli dziecko zachoruje lub pomocy będzie potrzebował starszy członek rodziny, jeśli żywiciel rodziny otrzyma wypowiedzenie, a nie ma oszczędności, zapuka rozpacz. Tak było z całym krajem. Socjalistyczne rządy doprowadziły do tego, że znikło wszystko, co było gęstsze od powietrza. A gdy przyszła pierwsza fala finansowego kryzysu, nie było po co sięgnąć. Tak wyglądał nasz kraj w 2010 roku, pod koniec okresu, który prawie wszystkim przyniósł pogorszenie losu. Mówię „prawie”, bo stara prawda głosi, że gdzie wielu ludziom źle się powodzi, tam niektórzy mogą się świetnie obłowić. W przypadku Węgier również niektórym udało się wzbogacić kosztem ludzi zdanych na łaskę losu. Na przykład dzięki prywatnym emerytalnym kasom oszczędnościowym, gdzie niektórzy pracownicy otrzymali potężne prowizje – w tym samym roku, w którym wielu członków utraciło znaczną część swych majątków. W tamtym okresie skorzystali również ci, którzy dzięki wpływowym koneksjom dobrali się do publicznych funduszy w stołecznym zakładzie komunikacji miejskiej BVK, doprowadzając Budapeszt do tego, że nie jest w stanie utrzymać tej firmy. Jeszcze więcej mówi fakt, który poznaliśmy w ostatnich dniach: oto budowa czwartej linii metra znalazła się na liście najbardziej szkodliwych inwestycji, jako – cytuję – „szkolny przykład złego wykorzystania publicznych środków”. Jedno jest pewne: w takich okolicznościach gruntowne rozliczenie to minimum tego, czego ludzie od nas oczekują.
Szanowne Panie i Panowie!
Skutkiem tych wszystkich poczynań Węgry mają dziś ogromny niezapłacony rachunek z pozycjami sięgającymi tysięcy miliardów forintów. O tym wielkim rachunku lewicowi politycy i ich kontrahenci zgodnym głosem mówią: niech go spłaci społeczeństwo! Słyszę to dziś od nich w kraju i w Europie. Niech rząd nie pomaga tym, którzy mają dewizowe kredyty, nie prośmy banków i międzynarodowych firm, by zachowały się fair, niech raczej ludzie sami spłacą cały rachunek. My jednak na takie rozwiązanie w 2010 roku większością 2/3 powiedzieliśmy „nie” i dlatego wprowadziliśmy nowy system podziału obciążeń. Nie uważam za najbardziej eleganckie posunięcie w moim życiu wprowadzenia – nie zważając na sprzeciwy – podatku bankowego, podatku kryzysowego, a później rozporządzenia o całkowitej spłacie kredytów dewizowych [całkowita, jednorazowa spłata dewizowego kredytu po ustalonym kursie, gdzie różnice wartości waluty w połowie spłaca bank, w połowie państwo – przyp. red.]. Przypadek ten zapewne nie trafi do podręczników politycznej elegancji. Nie mieliśmy jednak czasu do stracenia, musieliśmy to uczynić, by postawić kraj na nogi. Zwłoka jest jak karta kredytowa: dobra zabawa, póki nie dostaniemy rachunku. Właśnie to tak bardzo boli niektórych w kraju, a i w Europie. Zachęcają nas, by Węgry zawróciły z tej drogi i wróciły do wcześniejszych metod działania, do – według nich – sprawdzonych, dobrych środków. Te środki już raz zadłużyły i zniszczyły państwo, im jednak przyniosły profity. Dla takich ludzi mam wiadomość: nieważne skąd przychodzą, jestem gotowy współpracować z każdym, kto chce pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać w tym, byśmy osiągnęli nasz cel – zbudowali silne Węgry. Lecz z drugiej strony, do ostatka będę walczyć przeciw każdej takiej polityce czy takim dążeniom, które mają na celu przywrócenie dawnego systemu i jego mechanizmów, które osłabiły kraj i wepchnęły go w kryzys. Trzeba też zauważyć, że dziś w Europie wieją już nowe wiatry. To, co wczoraj było dziwne czy nawet niewyobrażalne, dziś jest akceptowane i stosowane. Wystarczy przywołać tu radykalnie nową politykę monetarną nowego prezesa Europejskiego Banku Centralnego.
Szanowne Panie i Panowie!
Wszystkie wspomniane tu sprawy, choć są w naszym życiu przyczyną różnych trudności, należą już do przeszłości. Nie zebraliśmy się jednak tu po to, by mówić tylko o niej, lecz by raczej mówić o przyszłości. W naszych pragnieniach nie ma nic nadzwyczajnego. Chcemy, by nasz kraj był silny, suwerenny i wolny, by zapewnił nam wszystkim życie w poczuciu bezpieczeństwa. Nie chodzi tu o jakąś bajkową krainę. Kraj, o którym mówię, jest zdrowym pragnieniem każdego zwyczajnego, uczciwego człowieka: uczciwa praca, pewne środki utrzymania, awans odpowiadający osiągnięciom, rodzina i dom, z którego dzieci będą mogły wyruszyć w samodzielne życie, wreszcie godna starość. Większość z nas ma takie pragnienia. Socjologowie nazywają tę grupę samodzielną klasą średnią. Dziś wyzwaniem – i stawką naszej walki – jest kwestia, jak zapewnić poziom życia klasy średniej tym, którzy już osiągnęli ten pułap, jak podciągnąć do tego poziomu tych, którzy są w trudnej sytuacji, rodziny biedniejące, i wreszcie, jak zagwarantować to, by polityczne kierownictwo kraju dalej pozostało w rękach klasy średniej.
Szanowni Panie i Panowie!
W tej wielkiej pracy, którą rozpoczęliśmy w maju roku 2010, teraz dotarliśmy do kamienia milowego. Mamy za sobą pierwszy etap naszego przedsięwzięcia: Węgry spoczywają na nowych fundamentach. Faktu tego nie można odwrócić, podobnie jak tego, że tych fundamentów nikt nie zdoła usunąć Węgrom spod nóg. Jeśli ktoś w to wątpi, niech przypomni sobie pogodną odwagę i zdecydowanie tych, którzy wzięli udział w Pokojowym Marszu.
Panie i Panowie!
Gdy mówimy o nowych fundamentach Węgier, w pierwszym rzędzie trzeba pamiętać o znaczeniu pracy. Od nikogo nie można oczekiwać, by pracował przyzwoicie, jeśli ma poczucie, że jego praca jest pozbawiona sensu, że nie opłaca się pracować, albo jeśli pracuje się głównie dla cudzego zysku. Dlatego zwróciliśmy się przeciw niewoli zadłużenia. Nikt nie sądzi, że zaciągnięte kredyty można po prostu, ot tak anulować, jakkolwiek byłoby to wygodne. Ale każdy może oczekiwać, by wskazano mu możliwość realnej drogi, która wyprowadzi go spod góry ciążących na nim kredytów, jeśli będzie nią wytrwale podążał. Po prostu nie chcemy się pogodzić z tym, że po wielu latach spłacania rat rodzice zamiast mieszkań zostawiają swoim dzieciom dewizowe kredyty. W ostatnim czasie, tzn. do końca grudnia ub.r. z pomocą ustawy o całkowitej spłacie kredytów dewizowych po ustalonym kursie, 160.000 rodzin, czyli około pół milionowi ludzi udało się uwolnić spod przygniatającego ciężaru takich kredytów. Oznacza to ulgę nie tylko dla nich samych. Oznacza to, że udało się wymienić prawie 766 miliardów forintów z zewnętrznego dewizowego zadłużenia kraju, a spłacający uwolnili się od wahań kursowych rzędu 200 miliardów forintów. Wkrótce, zgodnie z porozumieniem zawartym z Węgierskim Stowarzyszeniem Banków [Magyar Bankszövetség] również obciążenia innych zostaną doprowadzone do poziomu możliwego do udźwignięcia.
W sposób znaczący udało się też obniżyć dług publiczny, choć czasem obraz tego zakłócają wahania kursu forinta. Gdybyśmy nie zahamowali wzrostu tego długu, dziś Węgry znajdowałyby się w sytuacji Grecji, utraciłyby niezależność, nie moglibyśmy decydować o własnym losie, a zamiast woli obywateli, rządziliby nami nasi kredytodawcy. Do pełni prawdziwego obrazu należy również i to, że – mimo znaczącego obniżenia długu publicznego – nie możemy naszej niezależności uważać za całkowicie zabezpieczoną. W każdym bądź razie, Plan noszący imię Kálmána Szélla, wypracowany w celu obniżenia zadłużenia, obecnie znajduje się na poziomie 83 procent realizacji.
Inną przeszkodą dla rozwoju rynku pracy był stary, nieproporcjonalny system podatkowy, który karał za pracę, za osiągnięcia, za przedsiębiorczość. Dlatego zastąpiliśmy go na innym. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu nie przepada za nowym systemem. Jednak wiem, że nie istnieje system podatkowy, który można polubić. Wystarczy, że ludzie dostrzegą jego gospodarczą racjonalność. Musimy to sobie powiedzieć odważnie i jasno, że od systemu podatkowego nie można oczekiwać społecznej sprawiedliwości. W ostateczności istnieją tylko dwa systemy: jeden nagradza pracę, drugi ją karze. Kwestie sprawiedliwości społecznej należy rozwiązywać poprzez system socjalny. W obecnym proporcjonalnym systemie podatkowym więcej zostaje temu, kto więcej na siebie bierze, kto więcej wypracowuje. Inaczej mówiąc, ma sens pracować więcej i lepiej, gdyż wtedy można zajść wyżej, a państwo nie odbiera nikomu nieproporcjonalnie więcej tylko dlatego, że więcej wypracował. Kto zaś wierzy, że można opodatkować bogatych poprzez wyższy próg podatkowy chyba nie zna węgierskiej rzeczywistości. Bogaci, multimilionerzy zawsze znajdą sposób, by ukryć swe dochody przed opodatkowaniem, ukształtował się już w tej kwestii cały międzynarodowy przemysł unikania podatków. W rzeczywistości obciążenia płaci w końcu zawsze klasa średnia, dlatego jej obronę zapewnia tylko podatek liniowy. Wiem, że wielu – głównie ci, których pensje są skromniejsze – uważa, że nowy system podatkowy nie czyni ich sytuacji lżejszą i dzisiaj jest to prawda. Powodem tego jest to, że całkowite przejście na nowy system zakończy się 1 stycznia 2012 roku. Gdy to się dokona, również oni zachowają więcej pieniędzy. Dziś istotne jest, że zmieniliśmy kierunek motywacji. Gdy zacznie on działać w pełni, gdy wejdzie nam w zwyczaj, gdy go całkowicie poznamy, wtedy przychody będą mogły tak wzrosnąć, że nie będzie dochodziło do zadłużania się ani firm, ani kraju.
Szanowni Panie i Panowie!
Nasza polityka sięga jednak poza krąg interesów klasy średniej i podejmuje próby łączenia interesów klasy średniej i ubożejących warstw społeczeństwa. W moim przekonaniu zgranie tych interesów jest możliwe. W interesie zarówno klasy średniej, jak i warstw uboższych, leży to, by zatrzymać pauperyzację, by setki tysięcy rodzin nie żyły z zapomóg, lecz z pracy i pensji. Dlatego w walce z bezrobociem stosujemy nowe rozwiązania i metody. Do nich należy rozpoczynający działalność w 2012 roku program pracy Start, którego podwaliny stworzyliśmy w zeszłym roku. Na nowo wciągniemy do świata pracy 206.000 ludzi. Będzie to zadanie nie tylko trudne, ale i kontrowersyjne, dlatego wymaga psychicznej wytrzymałości. Jak dotąd jeszcze nie wszyscy żyjący z zapomogi czy zasiłku czują, że powinni powrócić do świata pracy. Są tacy, którzy nie pracowali dziesięć czy nawet dwadzieścia lat. W ich sytuacji nie ma miejsca na osądzanie, użalanie się czy pouczanie; potrzeba cierpliwości, empatii i pokornej nieugiętości. To prawda, że płaca 46.000 forintów w ramach programu pracy Start to niewiele, ale to więcej niż 28.000 zapomogi. Dziś stać nas na tyle. Ufamy jednak, że wkrótce gospodarka będzie w stanie się rozwijać, a wtedy podwyższymy te pensje. Proszę nie zapominać i o tym, że w ramach programu pracy Start osoby niewykształcone i bezrobotne będą mogły uzupełniać wykształcenie szkolne i zawodowe. W soboty będą uczęszczać do szkół. Jeśli to się powiedzie, będzie to największe moralne dokonanie tych 22 lat, jakie upłynęły od zmiany ustroju.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Dziś dziesiątki tysięcy młodych opuszczają szkoły z wiedzą, której nie można wykorzystać, praktycznie są bez zawodu, który zapewniłby im utrzymanie. Za ten fakt my jesteśmy odpowiedzialni. To nasze dzieci. Wobec pokolenia przyszłości nie możemy postępować jak źli i nieodpowiedzialni rodzice. Dlatego musimy podjąć się, razem z idącymi za tym nieuchronnymi sporami, całkowitej przebudowy obecnego fatalnego systemu edukacji zawodowej. Przyszłością kształcenia zawodowego jest system, w którym obok teoretycznych podstaw uczniowie mogą jak najszybciej poznawać zawód w praktyce, z bliska, podczas pracy. Dlatego obstaję za tym, by więcej czasu spędzali na praktycznej pracy niż w szkolnej ławce. Szkolnictwo średnie nadal pozostaje bezpłatne, lecz kto nie chce się uczyć, ten po ukończeniu 16. roku życia nie będzie na siłę trzymany w szkole, gdzie utrudniałby tylko naukę innym. Zawsze jednak, jeśli dojrzeje, będzie mógł powrócić do szkoły, by dokończyć edukację.
Nie możemy też dalej czekać z reformą szkolnictwa wyższego. Co roku tysiące młodych kończy uniwersytety i szkoły wyższe z przekonaniem, że uzyskany dyplom posiada wielką wartość, tymczasem rzeczywistość szybko koryguje to mniemanie. W efekcie wszyscy czują się oszukani: absolwent, utrzymujący go rodzice i przyszły pracodawca, który miał nadzieję na odpowiednio przygotowanego pracownika. A jednocześnie tysiące wykształconych za wspólne pieniądze, zdolnych absolwentów – specjalistów, wyruszyło na Zachód. Zamiast dla Węgier, wykształciliśmy najlepsze umysły dla Norwegii, Anglii i Niemiec. Dlatego system szkolnictwa wyższego musimy zreformować od podstaw.
Kto kształci się, korzystając ze stypendiów z pieniędzy podatników, musi przyjąć warunek, że przez pewien czas tu zostanie i będzie pracował dla Węgier. Komu nie przyznano państwowego stypendium lub nie ubiegał się o nie, temu proponujemy dwuprocentowy, długoterminowy kredyt. Wszystko po to, by każdy, kto osiągnie wymagany poziom wiedzy i ma odwagę podjąć odpowiedzialną decyzję o swojej przyszłości, mógł pójść na uniwersytet czy inną wyższą uczelnię. O przyszłości uniwersytetów i szkół wyższych nie będzie decydować wola centralnych, administracyjnych organów, lecz studenci, wybierając tą czy inną uczelnię. W przyszłości nie chcemy finansować budynków i murów, tylko studentów i talenty.
Szanowne Panie i Panowie!
Zgodnie z naszym przekonaniem, przywracaniu miejsc pracy w praktyce służy również przewidywalne środowisko inwestycyjne. Zgadzam się z tymi, którzy mówią: nie wspierajmy takich zagranicznych firm, które zjawiają się u nas tylko po to, żeby siłą swojego kapitału wyprzeć z naszego rynku węgierskich przedsiębiorców, a później wywieźć zyski. Z drugiej strony jestem przekonany, że trzeba przyjmować z otwartymi ramionami i zatrzymywać tu takich zagranicznych inwestorów, którzy w zamian za uczciwy zysk dają Węgrom zatrudnienie i tworzą wartość dzięki ich pracy. Mam tu na myśli takie firmy, jak Audi, Mercedes, Huawei, Nokia, Bosch lub Opel. Nadal też uważam za słuszne zmniejszenie podatku dochodowego od osób prawnych z 19 do 10 procent, mimo iż eksperci od makroekonomii regularnie to krytykują. W ten sposób stajemy po stronie małych i średnich firm węgierskich oraz węgierskiego kapitału – oni zawsze tu z nami będą, gotowi dawać ludziom pracę.
Szanowne Panie i Panowie!
Mówiąc o nowych podstawach Węgier, zaraz po temacie pracy muszę poruszyć kwestię bezpieczeństwa rodzin i ognisk domowych. Dwa lata temu rodziny wychowujące dzieci były w całkiem innym położeniu. Jeśli rodzina decydowała się na przyjęcie dziecka, musiała wtedy płacić takie same podatki jak ci, którzy dzieci nie wychowywali. Dziś stać już nas na to, by państwo nie opodatkowywało przynajmniej części kosztów wychowania dzieci. Wśród licznych bolączek i trosk nie przechodźmy bez słowa obok faktu, że w 2011 roku średnia przychodów netto rodziny z jednym dzieckiem wzrosła o 8,1 procenta. Przy dwójce dzieci o 16 procent, a przy trójce i więcej o 23,3 procenta. Przed dwoma laty matka nie mogła zostać na urlopie wychowawczym przez 3 lata, dziś – jakkolwiek sytuacja gospodarcza jest trudna – może ona sobie na to pozwolić.
Wszystkie te zmiany, Szanowne Panie i Panowie, są ważne, ale jeszcze daleko niewystarczające. Dążymy do tego, by matki powracające z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego miały wybór, w jakiej formie chcą podjąć pracę, a posiadanie dziecka w tej sytuacji nie stawiało ich w niekorzystnym położeniu. Do tego, rzecz jasna, potrzeba żłobków i przedszkoli, które stworzymy w ciągu kolejnych dwóch lat. W naszym rozumieniu polityka rodzinna obejmuje także emerytów. Znaczna ich część, jak Państwo wiecie, wciąż aktywnie wspiera młodszą generację, zajmują się wnukami, pomagają w gospodarstwie domowym, wielu z nich podejmuje pracę zawodową, nie mówiąc już o tym – a znam wiele takich przypadków – że rodzice na emeryturze pomagali dzieciom zebrać pieniądze na spłacenie całości kredytu dewizowego. Przed dwoma laty emeryci musieli jeszcze się obawiać, że wartość emerytur dalej będzie się zmniejszać. Dziś już nikt nie musi się tego bać. Starsi nie muszą się lękać podwyżki opłat mieszkaniowych, bo – w przeciwieństwie do wcześniejszych praktyk – zahamowaliśmy je, obecnie nie mogą one zostać podniesione w stopniu większym niż podwyżki emerytur. Spełniliśmy również obietnicę, że kobiety, które przepracowały 40 lat, niezależnie od wieku mogą przejść na emeryturę. Osiągnięcia tego będę bronił nawet podczas międzynarodowych pertraktacji.
W naszej polityce, Szanowne Panie i Panowie, chcemy spróbować połączyć interesy klasy średniej i emerytów. To trudne, ale wcale nie niemożliwe. Zwracamy się z prośbą do emerytów, by wspierali naszą politykę gospodarczą, która chce umożliwić klasie średniej pracę i uczciwą zapłatę. W ten sposób gospodarka wypracuje forinty, które są potrzebne do zachowania w każdym czasie wartości emerytur. Klasę średnią zaś prosimy, by starszych, którzy przeszli na emeryturę, uważali za swoich sojuszników, bez których poparcia i głosów nie mogłaby powstać służąca interesom klasy średniej rządząca większość.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Obok pracy i rodzin, trzecim filarem nowego fundamentu Węgier jest odpowiedzialność, zobowiązanie do odpowiedzialnego myślenia. Każdego dnia węgierskie rodziny podejmują poważne decyzje i czynią ofiary, by przetrwać, by zachować równowagę domowego budżetu, by spłacić zobowiązania, by uwolnić się od ciężaru wciąż napływających rachunków. Ci ludzie zasługują na taki parlament i na taki rząd, który będzie postępował podobnie, z taką samą odpowiedzialnością będzie gospodarował majątkiem kraju i uczyni wszystko, by jego budżet utrzymać w równowadze. Rok 2011 to pierwszy rok od czasu wejścia do Unii, czyli od 7 lat, w którym węgierski deficyt budżetowy – zgodnie z unijnymi normami – spadł poniżej 3 procent. Niewielu wie, a jest to istotna tajemnica warsztatu budżetowego, że jeśli deficyt wynosi mniej niż 2,8 procenta, wtedy dług publiczny automatycznie spada, zaś jeśli wynosi więcej, automatycznie rośnie. Nie ma więc kwestii, w której bylibyśmy bardziej zdecydowani i konsekwentni, niż odpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi i zarządzanie budżetem kraju.
Szanowne Panie i Panowie!
Rok 2012 jest też rokiem wejścia w życie nowej Ustawy Zasadniczej. Napawa mnie ona dumą, gdyż jako jedna z pierwszych w Europie zawiera zapis o odpowiedzialności za hamowanie długu publicznego oraz za budżetową równowagę kraju. Od tego obowiązku żaden rząd nie będzie mógł być zwolniony. Nie będzie mogła się powtórzyć sytuacja, w której nieodpowiedzialni przywódcy postawią w zastaw przyszłość całych pokoleń. Boli to bardzo tych w kraju i za granicą, którzy byli zainteresowani ciągłym zadłużaniem Węgier, czerpiąc z tego polityczne i materialne korzyści. Zadłużanie jest intratnym biznesem, jeśli człowiek znajduje się na właściwej pozycji. Nie bądźmy naiwni, w rzeczywistości właśnie na tym polega ich problem z nową Konstytucją. Stara Konstytucja nie była w stanie obronić majątku naszego kraju. Nie broniła konkurencyjności, dlatego monopole i kartele opanowały węgierską gospodarkę. Nie broniła naszego środowiska naturalnego, dlatego pogoń za zyskiem zniszczyła je. Nie broniła też wolności obywatelskiej, zamiast tego wystawiła nas na samowolę władzy i działalność paramilitarnych grup. Nowa Konstytucja wszystko to naprawia i według wszelkich oznak robi to dobrze. Użyjemy więc wszelkich możliwych środków, by ją obronić.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Wiele osób twierdzi, że Węgry w ostatnim dziesięcioleciu były krajem, w którym nikt nie ponosił konsekwencji. Dziś, w przeciwieństwie do okresu poprzedniego, nie możemy z ostatniego półtora roku wymienić żadnego znaczącego przestępstwa, którego sprawcy nie trafiliby w ręce policji. Choć wiele jeszcze mamy do zrobienia, wystąpiliśmy zdecydowanie przeciw lichwiarzom, zmniejszyliśmy liczbę przestępstw przeciw mieniu. Nie akceptujemy usprawiedliwiania przestępców ich sytuacją socjalną lub pochodzeniem. Każdego ranka miliony Węgrów wstają, by ciężko pracować. Miliony starają się żyć uczciwie, zachowując zasady społecznego współżycia. Węgry mogą stać się silnym narodem tylko wtedy, gdy te zasady będą obowiązywać wszystkich jednakowo, zarówno bankierów, jak i polityków, stolarzy czy matki, które wychowują dzieci. Trzeba odrzucić wyjątki i pozamykać furtki. Jeśli chodzi o życie polityczne, to dwa lata temu podatnicy utrzymywali dwukrotnie większą liczbę polityków niż to jest w rzeczywistości potrzebne dla funkcjonowania kraju. Koniec z tym! Przed dwoma laty wypłacano jeszcze urzędnikom państwowym bezwstydne odprawy, premie i rozmaite wynagrodzenia. Dziś to zatrzymaliśmy, choć walka nie była łatwa. Choć czasami jeszcze niczym szczeliny w wałach przeciwpowodziowych pojawiają się podobne próby, które musimy odpierać, faktem jednak jest, że w systemie wynagrodzeń w urzędach i firmach coraz częściej mamy do czynienia z rozsądnymi i należnymi rozwiązaniami.
Poświęćmy też kilka słów stwierdzeniu, że obecnie całkiem inaczej niż poprzednio odnosimy się do kwestii odpowiedzialności przywódców. Dla mnie miarą polityki jest nie tylko skuteczność ekonomiczna, lecz również porządek prawny, trzeźwy umysł i szacunek ludzi. Nieustanna obrona interesów Węgier w kraju i za granicą należy do obowiązków osób piastujących rządy. Musimy jednak wypełniać to trzeźwo i roztropnie, starając się o porozumienie, rozwiązując pokojowo każdy spór z tymi, którzy wspierają odnowę Węgier lub przynajmniej ją akceptują. Zmuszony jestem jednak szczerze oświadczyć na krajowym forum publicznym, że ci, którzy są od nas na lewo, dążą do całkowitej kapitulacji kraju. To ci, którzy sprzedali wszystko, co się dało, a teraz też sprzedaliby wszystko, co jest jeszcze własnością Węgrów: ziemię, zasoby wodne. Są gotowi dogadać się z kimkolwiek w jakiejkolwiek sprawie.
Ci zaś, którzy stoją od nas na prawo, w swoim zaślepieniu z nikim w żadnej sprawie nie są skłonni się porozumieć, dlatego trudno uważać ich za poważnych partnerów. Jak dotychczas, tak też w przyszłości, będziemy stawać w obronie Węgier i Węgrów – zdecydowanie, wytrwale, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Gotowi jesteśmy walczyć, jeśli trzeba, ale też porozumieć się w interesie kraju. Wychowaliśmy się na „Pięcioksięgu przygód Sokolego Oka” [Jamesa F. Coopera – przyp. red.] i na „Kapitanie z Tenkes [węgierski serial telewizyjny z 1963 roku o czasach walk wolnościowych Franciszka II Rakocziego w latach 1703-1711 – przyp. red.]. Walka i porozumienie w równym stopniu są dla nas środkiem, a nie celem. Środkiem do osiągnięcia celu, którym jest sukces Węgier – silne Węgry.
Szanowni moi Państwo!
Nie obawiajmy się wypowiedzieć tego, co i tak jest jasne, a czego nie wie tylko ten, kto nie chce wiedzieć: naszym celem jest, by na Węgrzech wiodącą grupą społeczną stała się taka klasa średnia, która zdolna jest traktować jako wspólny interes dążenia warstwy zbiedniałej do podniesienia swego statusu materialnego oraz dążenia emerytów, których życie wypełnione było pracą. Postawmy sprawę otwarcie! Życie kraju kształtowane jest nie przez gospodarcze czy polityczne elity, lecz przez tych, którzy chcą osiągać więcej własnymi siłami: pracą, przedsiębiorczością, wydajnością. Jestem świadomy i tego, że żaden dążący do sukcesu naród nie może rezygnować z elity, ani z tej bardzo bogatej, gospodarczej, ani z tej doświadczonej, politycznej. Prawdziwie ich potrzebujemy. Potrzeba nam ich zdolności, siły ich majątku, kontaktów w elitach międzynarodowych. Lecz to naród musi decydować o kierunku rozwoju kraju, o porządku rządzenia, panujących wartościach, zgodnie z demokratycznymi zasadami wyrażonymi przez Lincolna: z upoważnienia ludu, razem z ludźmi, w interesie ludzi. W tym kryją się, jeśli tak można powiedzieć, społeczne źródła siły, zdolne góry poruszyć, jak to widzieliśmy na przykładzie cudu w zniszczonych wioskach Devecser i Kolontár. Dlatego ten, kto dziś rozprawia o bankructwie Węgier, o tym, że Węgry mogą paść w tej walce, którą prowadzimy dla ich odnowy, ten nie wie, co mówi, ten nie zna tego kraju, nie zna Węgrów. Nikt nie może obiecywać, że obrana przez nas droga będzie łatwa i gładka. Jednego już się jednak nauczyliśmy: do celu, który warto osiągnąć, nie da się dojść na skróty. Musimy jednocześnie uświadomić sobie i to, że osiągnięcie tego celu ważne jest wyłącznie dla nas, Węgrów. Inne narody nie będą nas może wychwalać za narodową samodzielność; ale nie spowoduje to, że z niej zrezygnujemy. Pochwałę za to da nam później samo życie i wynagrodzi – tego możemy być pewni. Dobrze jednak wiedzieć, że taka nagroda przybiera dziwne formy. Z moich obserwacji wynika, że nagrodą za dobrze wykonaną pracę jest więcej pracy. Oczywiście, zawsze będziemy mieli przyjaciół, a nawet towarzyszy walki, którzy zabiorą głos i staną po naszej stronie, jak teraz Litwini i Polacy. Niech żyje Litwa! Niech żyje Polska!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zapewne często zastanawiacie się nad tym, skąd wypływa życiowa siła Węgrów, ukazująca się w zagadkowy sposób w najbardziej nieoczekiwanych momentach, pokonująca rozpacz i gotowość do kapitulacji przed silniejszymi. Zapewne myśleliście już i o tym, że w historii narodów są procesy, których wytłumaczenie wydaje się niemożliwe. Istnieją rzeczy, których po prostu nie da się opisać ani liczbami, ani czynnikami gospodarczymi, a tylko czynnikami głęboko duchowymi. Jedynie z ich pomocą możemy wyjaśniać fakt, że w trzy lata po II wojnie światowej byliśmy w stanie – ku zdziwieniu świata – odbudować kraj. Nie opierając się na jakiejś dogłębnej wiedzy filozoficznej, możemy zaryzykować stwierdzenie, że za fascynującymi osiągnięciami gospodarek dzisiejszej Azji również kryją się takie siły umysłowe i duchowe, których nie da się wyjaśnić jedynie na podstawie praw gospodarki. Jestem przekonany, że tego rodzaju siły istnieją również w nas.
Te węgierskie siły motywacji widoczne są w tym, że my Węgrzy, a zapewne znaczna większość z nas, uważamy, jesteśmy wręcz głęboko przekonani, iż żyjemy poniżej poziomu, na który normalnie byśmy zasługiwali, żyjemy gorzej, skromniej, bez należytego szacunku. Nasza sytuacja jest gorsza, nasze życie biedniejsze, niż to, na co na podstawie naszej pracy, zdolności i wiedzy byłoby nas stać w normalnych warunkach. Biorąc pod uwagę to, ile pracujemy, zasługujemy na więcej. Zasługujemy na więcej, wliczając nawet nasze niewątpliwe błędy popełnione w XX wieku – któryż naród ich nie popełnia. Straty z nich wynikające w sposób nieproporcjonalny przekraczają rozmiar tych pomyłek. W ten sposób działa w nas, Węgrach, jakaś przedziwna siła napędowa, wynikająca po prostu z faktu, że to, co się z nami stało, rani nasze poczucie sprawiedliwości. Rani je stan, do jakiego zostaliśmy doprowadzeni, i sposób, w jaki to się dokonało. To tłumaczy, dlaczego w trudnej sytuacji kraju, wciąż i wciąż, na nowo pojawiają się setki tysięcy ludzi, którym ani w głowie kapitulować wobec dzisiejszego położenia. Ludzi wprzęgających wszystkie swoje siły, by wyjść z opresji, w które zostali wtrąceni, niezależnie od tego, czy mowa o ich życiu osobistym, życiu ich rodzin czy kraju. A wszystko to tylko dlatego, że są przekonani, iż zasługują na coś lepszego. Teraz pytaniem pozostaje jedynie: jak to osiągnąć?
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Nadszedł czas, byśmy wreszcie przestali wlec się za naszymi problemami, ale byśmy zaczęli się za nie brać. Nie przejmujmy się niezrozumieniem, przemądrzałymi obawami Europejczyków. Zwróćmy uwagę na siebie, kierujmy się własnym przekonaniem i nie dajmy się przestraszyć nieoczekiwanym trudnościom. Wiemy, że pomyślna przyszłość to nie podarunek lub wygrana na loterii. Pomyślna przyszłość możliwa jest wyłącznie jako zapracowane zwycięstwo. Genialny Wayne Gretzky radził: nie ruszaj tam, gdzie krążek właśnie się znajduje, lecz tam, gdzie zaraz się znajdzie.
Naprzód, Węgry! Naprzód, Węgrzy!
Hajrá, Magyarország! Hajrá, magyarok!
Viktor Orbán
Źródło: wolnapolska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz