Małżonkowie rzadko wyrażają miłość w ten sam sposób. Z reguły posługujemy się jakby innymi językami miłości. Każdy z nas używa takiego języka, jaki jest mu najbliższy, i jest zdziwiony, gdy partner nie rozumie tego, co próbujemy mu zakomunikować. Wyrażamy miłość, ale on (czy ona) wydaje się tego nie dostrzegać, ponieważ dla niego (dla niej) to, co robimy, jest komunikatem w obcym języku.
Gdy poznasz podstawowy język miłości swojego partnera i nauczysz się nim posługiwać, odkryjesz klucz do długiego i pełnego miłości związku małżeńskiego. Miłość nie musi zanikać po ślubie, jednak by ją zatrzymać, musimy się nauczyć wyrażać ją w sposób zrozumiały dla naszego partnera.
Nie możemy polegać na swoim sposobie wyrażania miłości, bo współmałżonek może go nie rozumieć. Jeśli chcemy, aby czuł się kochany, musimy wyrażać miłość w sposób, który jemu jest najbliższy. Nic nie wpływa na związek dwojga ludzi tak bardzo, jak zaspokajanie ich potrzeb emocjonalnych - zwłaszcza potrzeby miłości.
Jeśli nauczę się języka miłości mojej żony i będę się nim często posługiwał, ona będzie czuła się kochana. Kiedy minie okres ślepego zakochania, nie doświadczy rozczarowania, ponieważ będzie napełniona miłością. A kiedy ona zrobi to samo, również moje potrzeby emocjonalne będą zaspokojone, a nasze małżeństwo będzie rozkwitało.
Źródło: lubimyczytac.pl
źródło: slubosfera
Miłość można wyrazić na bardzo wiele sposobów, ale dr Gary Chapman pogrupował je w pięciu kategoriach i tak powstało pięć języków miłości...
Każdy z nas ma swój język miłości – czyli sposób, w jaki wyraża uczucie do drugiej osoby. Także w małżeństwie języki miłości są indywidualne – na ogół różne, czyli żona inaczej okazuje miłość i pragnie ją otrzymywać niż jej mąż. To jest normalne i nie świadczy niedobrze o małżonkach ani też nie skazuje związku na niepowodzenie – dr Chapman przez ponad trzydzieści lat zajmował się doradzaniem małżonkom, którzy gubili się we wzajemnym rozpoznaniu języków miłości. Warto jednak wiedzieć, jaki język miłości samemu najwyżej się ceni i w jaki sposób najlepiej okazać uczucie drugiej osobie.
Języków miłości jest pięć, bo miłość można wyrazić poprzez: słowo, dotyk, prezent, pomoc i czas.
1. Mów do mnie czule
Słowo uznania, podziwu, wsparcia, a także rozmowa, w której osoby wsłuchują się w swe zdanie, jest sposobem na okazanie miłości. Dla niektórych najwięcej znaczy, gdy doceni się, jak ładnie wyglądają, jak dobrze zaplanowali dzień, jak dobry jest przygotowany przez nich posiłek. Wtedy czują się nie tylko docenione czy podziwiane, ale po prostu kochane.
2. Dotknij mnie
Dotyk, pocałunek, trzymanie za rękę, przytulenie, masaż są dla wielu innych najważniejszym sposobem okazywania miłości, bo są spragnieni bliskości okazanej poprzez czułość. Warto jednak wiedzieć, że czasem do wypełnienia pragnienia doświadczenia miłości wystarczy drobny gest jak pogłaskanie po policzku.
3. Serce w podarunku
Ofiarowanie prezentów zawsze było i nadal jest – w wielu kulturach – sposobem okazywania uczuć. Dla wielu to właśnie prezent jest najlepszym sposobem wyrażania miłości – są osoby, które uwielbiają być zaskakiwana nawet bardzo drobnymi prezentami. Podarunek jest bowiem zawsze dowodem tego, że ofiarodawca pamięta – o rocznicach, urodzinach, imieninach...
4. Na pomoc miłości
Sposobem okazania uczuć jest również świadczenie drugiej osobie pomocy – w czynnościach domowych, jak sprzątanie, gotowanie; w zakupach i przyniesieniu ich do domu; w różnych ciężkich czy na wiele sposobów uciążliwych zadaniach, jak załatwienie formalności. Jednak, by być uznaną za okazanie miłości, pomoc ta musi być świadczona z życzliwością i ochotą, a najwięcej ceniona jest ta, o którą nawet nie trzeba prosić, bo druga osoba domyśla się, w jakiej czynności najlepiej może ukochaną osobę wyręczyć.
5. Czas, którego nie liczą zakochani
Nie trzeba im rozrywek w postaci kina czy komputera, wolą po prostu być z drugą osobą, pragną, by poświęcić im trochę uwagi, nawet gdy nic się wtedy nie będzie robić – to ci, dla których najpiękniejszym językiem miłości jest poświęcony im czas. Nie potrzebują być w tym czasie bardzo zabawiane, chodzi jedynie o to, by czuły się zauważone. Nie są zazdrosne, gdy ktoś woli pisać głupoty na portalu społecznościowym, ale czują się tym dotknięte, bo okazano im lekceważenie.
Do każdego przemawia na ogół więcej niż jeden język miłości – jeden z pięciu faktycznie jest najważniejszy, ale liczą się także i pozostałe. Dlatego warto sprawdzić, co ceni się samemu i jak okazywanie miłości rozumie ukochany czy małżonek. Pomocne w określeniu języka miłości może być udzielenie odpowiedzi na trzy pytania: w jaki sposób wyrażam miłość do innych? Na co najbardziej się skarżę? I czego najczęściej oczekuję? I na koniec warto jeszcze powiedzieć o tym narzeczonemu czy małżonkowi, a także poznać jego potrzeby, by wyrazić mu miłość w języku, który najlepiej zrozumie.
źródło: slubosfera
Rodzina Bogiem Silna, staje się siłą człowieka i całego narodu. — Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
12 września 2013
6 września 2013
Jarosław Kaczyński - Biznes często to przystań ludzi PRL
Źródło i więcej: rzeczypospolita
W Polsce po 1989 r. doszło do zjawiska fatalnego. Charakterystyczny dla komunizmu mechanizm selekcji negatywnej przeniósł się do biznesu. To właśnie biznes stanowił i niestety w wielu przypadkach nadal stanowi przystań dla ludzi dawnego systemu. Ten proces musi zostać odwrócony — mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” lider PiS Jarosław Kaczyński
Po latach wyczekiwania, PiS na trwałe wrócił na czoło sondaży. Czy w razie dojścia do władzy przeprowadzi pan tak fundamentalne zmiany w państwie, jak to zrobił premier Orban?
Jarosław Kaczyński: Chcemy mieć większość konstytucyjną, aby móc przebudować państwo. Ale zdaję sobie sprawę, że wygranie wyborów z tak znaczną przewagą nad Platformą będzie niebywale trudne. Możemy być skazani na koalicjanta. Jeśli nasi partnerzy koalicyjni uznają, że warto podjąć się wspólnego wysiłku, to będziemy chcieli pójść bardzo daleko. Jeśli takiej woli nie będzie, to konstytucja tworzy pewne ramy, które są nie do przekroczenia. Ale jestem przekonany, że nawet drogą ustawową, albo poprzez decyzje niższego szczebla, można zrobić wiele dobrego. Obecna konstytucja jest naprawdę niedobra. Wchodząc w życie w 1997 r. spetryfikowała ona czysty postkomunizm. Przecież polski aparat państwowy nie został zbudowany do nowa, jest mutacją aparatu komunistycznego.
Odległą mutacją. Przecież zmienił się przez 20 lat.
Tak? Przykład — nigdy nie rozwiązano Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w którym królują skamieniałe układy personalne z poprzedniej epoki.
Pan by rozwiązał MSW po dojściu do władzy?
Oczywiście.
Będąc premierem, nie zrobił pan tego.
Myśmy mieli taką większość, gdzie była partia klasycznie postkomunistyczna, jaką była Samoobrona. Z nią takich zmian dokonywać się nie dało.
Szefem MSWiA został pana ówczesny najbliższy współpracownik — Ludwik Dorn. Samoobrona nie miała nikogo w kierownictwie tego resortu.
To nie zmienia faktu, że do przeprowadzenia takich zmian trzeba było mieć większość w koalicji. Wracając do nowej Konstytucji — przede wszystkim trzeba wyraźnie z niej zapisać kwestie aksjologiczne. Obecny wstęp [„Obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary" - red.] przypomina sformułowanie z czasów Gomułki: „partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący". To jest całkowicie puste. Aksjologia konstytucji musi być jasna i zakorzeniona w tradycji — Konstytucja powinna się zaczynać wezwaniem „W imię Boga wszechmogącego".
To węgierska analogia, Orban wprowadził Invocatio Dei do nowej konstytucji.
Myśmy o tym mówili wielokrotnie, zanim Orban to zrobił. Konstrukcja państwa to także tworzenie jakości moralnej. Bez tego państwo funkcjonować nie może.
A jeśli ktoś nie wierzy w żadnego Boga?
W Anglii bardzo niewielu ludzi przyznaje się do wiary, a mimo to każde posiedzenie Izby Gmin rozpoczyna się od modlitwy. Bo to jest tradycja. Invocatio Dei miały Konstytucja 3 maja oraz Konstytucja marcowa — kluczowe ustawy zasadnicze w historii Polski. Ja nie chcę budować państwa wyznaniowego, tylko państwo mocno osadzone w polskiej tradycji.
Czas przyjąć do wiadomości, że polityka to sztuka wyboru opartego o zespół wartości ukształtowanych przez tradycje i religię. Tylko tradycja i uczciwość w życiu społecznym gwarantują sukces i rozwój dla wszystkich. Polityka, która nie uwzględnia tradycji i lokalnych uwarunkować staje się jedynie lobbowaniem na rzecz silnych podmiotów gospodarczych - i w konsekwencji przestaje być polityką. Politykowi pozostaje wówczas rola komiwojażera, takiego wiecznego „załatwiacza". Z taką wizją polityki nie chcę mieć nic wspólnego. W moim przekonaniu polityka to służba, która przełożyć się ma bezpośrednio na siłę państwa, a ona z kolei na wzrost jego znaczenia politycznego, gospodarczego potencjału i pomyślność obywateli
Źródło i więcej: rzeczypospolita
W Polsce po 1989 r. doszło do zjawiska fatalnego. Charakterystyczny dla komunizmu mechanizm selekcji negatywnej przeniósł się do biznesu. To właśnie biznes stanowił i niestety w wielu przypadkach nadal stanowi przystań dla ludzi dawnego systemu. Ten proces musi zostać odwrócony — mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” lider PiS Jarosław Kaczyński
Po latach wyczekiwania, PiS na trwałe wrócił na czoło sondaży. Czy w razie dojścia do władzy przeprowadzi pan tak fundamentalne zmiany w państwie, jak to zrobił premier Orban?
Jarosław Kaczyński: Chcemy mieć większość konstytucyjną, aby móc przebudować państwo. Ale zdaję sobie sprawę, że wygranie wyborów z tak znaczną przewagą nad Platformą będzie niebywale trudne. Możemy być skazani na koalicjanta. Jeśli nasi partnerzy koalicyjni uznają, że warto podjąć się wspólnego wysiłku, to będziemy chcieli pójść bardzo daleko. Jeśli takiej woli nie będzie, to konstytucja tworzy pewne ramy, które są nie do przekroczenia. Ale jestem przekonany, że nawet drogą ustawową, albo poprzez decyzje niższego szczebla, można zrobić wiele dobrego. Obecna konstytucja jest naprawdę niedobra. Wchodząc w życie w 1997 r. spetryfikowała ona czysty postkomunizm. Przecież polski aparat państwowy nie został zbudowany do nowa, jest mutacją aparatu komunistycznego.
Odległą mutacją. Przecież zmienił się przez 20 lat.
Tak? Przykład — nigdy nie rozwiązano Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w którym królują skamieniałe układy personalne z poprzedniej epoki.
Pan by rozwiązał MSW po dojściu do władzy?
Oczywiście.
Będąc premierem, nie zrobił pan tego.
Myśmy mieli taką większość, gdzie była partia klasycznie postkomunistyczna, jaką była Samoobrona. Z nią takich zmian dokonywać się nie dało.
Szefem MSWiA został pana ówczesny najbliższy współpracownik — Ludwik Dorn. Samoobrona nie miała nikogo w kierownictwie tego resortu.
To nie zmienia faktu, że do przeprowadzenia takich zmian trzeba było mieć większość w koalicji. Wracając do nowej Konstytucji — przede wszystkim trzeba wyraźnie z niej zapisać kwestie aksjologiczne. Obecny wstęp [„Obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary" - red.] przypomina sformułowanie z czasów Gomułki: „partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący". To jest całkowicie puste. Aksjologia konstytucji musi być jasna i zakorzeniona w tradycji — Konstytucja powinna się zaczynać wezwaniem „W imię Boga wszechmogącego".
To węgierska analogia, Orban wprowadził Invocatio Dei do nowej konstytucji.
Myśmy o tym mówili wielokrotnie, zanim Orban to zrobił. Konstrukcja państwa to także tworzenie jakości moralnej. Bez tego państwo funkcjonować nie może.
A jeśli ktoś nie wierzy w żadnego Boga?
W Anglii bardzo niewielu ludzi przyznaje się do wiary, a mimo to każde posiedzenie Izby Gmin rozpoczyna się od modlitwy. Bo to jest tradycja. Invocatio Dei miały Konstytucja 3 maja oraz Konstytucja marcowa — kluczowe ustawy zasadnicze w historii Polski. Ja nie chcę budować państwa wyznaniowego, tylko państwo mocno osadzone w polskiej tradycji.
Czas przyjąć do wiadomości, że polityka to sztuka wyboru opartego o zespół wartości ukształtowanych przez tradycje i religię. Tylko tradycja i uczciwość w życiu społecznym gwarantują sukces i rozwój dla wszystkich. Polityka, która nie uwzględnia tradycji i lokalnych uwarunkować staje się jedynie lobbowaniem na rzecz silnych podmiotów gospodarczych - i w konsekwencji przestaje być polityką. Politykowi pozostaje wówczas rola komiwojażera, takiego wiecznego „załatwiacza". Z taką wizją polityki nie chcę mieć nic wspólnego. W moim przekonaniu polityka to służba, która przełożyć się ma bezpośrednio na siłę państwa, a ona z kolei na wzrost jego znaczenia politycznego, gospodarczego potencjału i pomyślność obywateli
Źródło i więcej: rzeczypospolita
3 września 2013
Victor Orban - Polak Węgier dwa...
Źródło: gosc.pl
...a właściwie dwie – przeciwności. Gospodarka Węgier wychodzi z ostrego zakrętu. Nasza, choć jeszcze trzy lata temu była w nieporównywalnie lepszym stanie, zaczyna tracić równowagę. Co się stało?
Polak Węgier dwa... Radek Pietruszka /PAP Premier Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały ratować węgierską gospodarkę. Wprowadził własne reformy. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie standardy – kwitnąca gospodarka
Odpowiedź jest prosta. Tam reformowano, tutaj nie. Jaki jest tego efekt? Może warto najpierw powiedzieć, jak wyglądała ekonomia Warszawy i Budapesztu trzy lata temu.
Fatalne wiano
Viktor Orbán przejął rządy po skompromitowanej ekipie lewicowej trzy lata temu, w 2010 roku. Stan węgierskiej gospodarki był wtedy bardziej niż fatalny. Wzrost gospodarczy był ujemny, deficyt finansów publicznych i dług publiczny tak wysoki, że kraj stał na skraju bankructwa. Już w 2008 roku węgierską gospodarką właściwie przestał rządzić rząd w Budapeszcie, a zaczął Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucja, która w teorii pomaga krajom w kłopocie, w praktyce raczej je uzależnia i wpędza w spiralę zadłużenia. Węgrom wieszczono taką samą przyszłość jak Grecji. Zresztą w wyniku pakietów pomocowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej zadłużenie Aten wzrasta, zamiast spadać. Wracając jednak do naszych bratanków Węgrów. Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera, Viktora Orbána, było odzyskanie kontroli nad gospodarką. Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały kontynuować program pomocowy. I rozpętała się międzynarodowa awantura. W historii tych instytucji nigdy nie zdarzyło się, by jakikolwiek kraj tak jasno formułował swoje stanowisko. Dotychczas funkcjonowała raczej zasada: płacimy – żądamy. Brukselscy urzędnicy nie potrafili zrozumieć, że premier rządu, który potrzebuje pomocy, stawia jakiekolwiek warunki. A Orbán stawiał. W przekazie publicznym głośno krytykowano reformy strukturalne wprowadzane przez niego na Węgrzech. Mówiono o faszystowskich sposobach, a na niektóre mniej formalne spotkania głów państw Orbána przestano zapraszać.
Niewiele wspominano za to o jego reformach gospodarczych. A to one, a właściwie ich efekty, pokazały, że rację ma Orbán, a nie Komisja Europejska, Fundusz Walutowy i tuzin niesprawnych albo tchórzliwych szefów europejskich rządów.
Niskie podatki
Orbán poszedł na wojnę nie tylko ze strukturami finansowymi i biurokratycznymi współczesnego świata, ale także z inwestorami, którzy mieli na węgierskim rynku pozycję dominującą. Wprowadził kryzysowe opodatkowanie dla banków w wysokości od 0,15 do 0,5 proc. ich sumy bilansowej oraz uzależnione od przychodów opodatkowanie dla sklepów wielkopowierzchniowych (od 0,1 do 2,5 proc.), telekomunikacji (od 2,5 do 6,5 proc.) i energetyki (1,05 proc.). To dodatkowe opodatkowanie wprowadził na ściśle określony okres trzech lat. Orbán nie podnosił jednak podatków dla małych firm. Na Węgrzech CIT (podatek dochodowy od osób prawnych, czyli firm) wynosi 10 proc. To najniższa stawka w całej Unii. Dla porównania w Polsce CIT wynosi prawie dwa razy więcej, bo 19 proc. Orbán był zdania, że to właśnie niewielkie firmy, a nie duży biznes mający dominującą pozycję, pociągną gospodarkę do przodu. Być może widział, jak pozytywny wpływ na polską gospodarkę mają niewielkie firmy. To one uratowały nas przed zatonięciem, gdy wiele krajów europejskich wpadło w kłopoty w pierwszych latach kryzysu. Tyle tylko, że polskie firmy muszą płacić prawie dwukrotnie wyższe podatki niż firmy na Węgrzech. Niskie podatki dla firm to niejedyny pomysł Orbána na rozruszanie gospodarki. Drugim były niskie podatki dla rodzin. Na Węgrzech stawka podatku dochodowego dla osób fizycznych (PIT) wynosi 16 proc. (w Polsce 18 i 32 proc.). Orban zdecydował się na wprowadzenie bardzo wysokiej ulgi prorodzinnej. Wyszedł z założenia, że pieniądze, które zostaną w kieszeniach obywateli, zostaną wydane, a wzrost konsumpcji wpłynie pozytywnie na wzrost gospodarczy. Węgierska ulga prorodzinna jest wielokrotnie wyższa niż polska. Rodzina z trojgiem dzieci na Węgrzech może odliczyć rocznie od podatku w przeliczeniu na złote około 17 tys. zł. Polska rodzina z trójką dzieci może odliczyć niecałe 3500 zł.
Jedna kwitnie, druga więdnie
Na Węgrzech wydłużono też wiek emerytalny (z 62 lat do 65) oraz ograniczono niektóre wydatki na politykę społeczną. Największy finansowy zysk budżetu był jednak związany z reformą ubezpieczeń emerytalnych. Do 2010 roku na Węgrzech działał system podobny jak w Polsce. Składka odprowadzana od dochodów częściowo trafiała do państwowego funduszu (podobnego do naszego ZUS-u), a reszta była kierowana na konta prywatnych funduszy emerytalnych. Orbán tę zasadę zmienił. Dał wybór. Albo węgierski odpowiednik ZUS, albo fundusze prywatne. Ci, którzy zdecydują się na fundusze prywatne, automatycznie rezygnują z państwowej emerytury. Jak się okazało, przeważająca część Węgrów (ponad 90 proc.) zdecydowała się przenieść do odpowiedników naszych OFE. A to drastycznie obniżyło wydatki budżetu na dofinansowanie państwowego systemu emerytalnego. Viktor Orbán wykupił też pakiety kontrolne w strategicznych dla węgierskiej gospodarki branżach. Tak było np. z pakietem kontrolnym koncernu naftowego MOL, który już mieli przejąć Rosjanie. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie warunki – kwitnąca gospodarka.
Po zaledwie trzech latach reform, wzrost PKB w I kwartale 2013 roku wynosi 0,7 proc. Deficyt finansów publicznych w 2012 roku to zaledwie 1,9 proc. PKB. Komisja Europejska przed kilkunastoma dniami przestała obejmować Budapeszt tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Niestety, Polska dalej tą procedurą jest objęta, i jeszcze długo pozostanie. Bo choć Warszawa miała nieporównywalnie lepszą sytuację gospodarczą niż Budapeszt, z powodu braku reform swoją szansę zaprzepaściła. Gdy Viktor Orbán przejmował ster rządów w 2010 roku, nasza gospodarka wzrastała w tempie niecałych 4 proc. rocznie. Na Węgrzech rok 2009 zakończył się kilkuprocentowym spowolnieniem. Nasz deficyt sektora finansów publicznych wynosił wtedy nieco ponad 2 proc. (wtedy nie byliśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu, która wchodzi w życie, gdy deficyt rośnie powyżej 3,5 proc. PKB), a Węgier prawie 5 proc. Dzisiaj proporcje odwróciły się. Nasz budżet ma deficyt planowany na około 3,5 proc. PKB, choć już dzisiaj widać, że te założenia trzeba będzie uaktualnić. Nowelizacja budżetu w Warszawie jest pewna, a wraz z nią podniesienie deficytu do około 4 proc. PKB. Węgry ubiegły rok zakończyły z deficytem na poziomie 1,9 proc. PKB. Nasz wzrost gospodarczy z 4 proc. przed kilkoma laty (a 7 proc. przed 7 laty) spadł do 0,5 proc. PKB w pierwszym kwartale tego roku.
Ciepła woda w kranie to za mało!
Viktor Orbán był uważany za wyrodne dziecko europejskiej polityki. Dlaczego? Bo pokazał, że silną ręką i żelazną konsekwencją można obronić interes swojego kraju. Nie interes polegający na trwaniu, na „ciepłej wodzie w kranie”, tylko ten obliczony na sukces gospodarczy liczony na lata na wspólnym, europejskim rynku, Chyba po prostu nasz rząd nie ma siły na ostre postawienie niektórych spraw. I ochoty. Czy nasi politycy znaleźliby w sobie tyle odwagi, by narazić się międzynarodowym koncernom i instytucjom finansowym? Wielkopowierzchniowe sklepy dalej nie płacą u nas takich podatków jak te małe. Duże koncerny nie płacą takich podatków jak małe firmy, choć to te drugie podtrzymują gospodarkę przy życiu. W systemie emerytalnym panuje bałagan, przez który wypływają z niego miliardy złotych. Prezes jednego z włoskich banków nazwał Węgry Orbána „koszmarem”, gdy ten wprowadził podatek, który płacą inne węgierskie podmioty. Międzynarodowe instytucje alarmowały, że Budapeszt chce nacjonalizować sektor finansowy i zagroziły wyjściem z kraju. Nie wyszła ani jedna. Z Polski międzynarodowe koncerny wychodzą z powodu niepewnej polityki podatkowej czy braku regulacji umożliwiających prowadzenie biznesu. Tak dzieje się np. z koncernami działającymi w sektorze energetycznym i związanym z wydobywaniem surowców naturalnych. O Polsce Tuska na politycznych salonach w Brukseli mówi się dobrze. Bardzo dobrze. Podaje się ją jako przykład. Ale trudno powiedzieć jako przykład czego, bo nasze wskaźniki ekonomiczne są bardzo dalekie od przykładowych. Może i kryzys spowodował tąpnięcie, ale tak jak jedni to tąpnięcie wykorzystali do reformowania, tak my potrafimy wykorzystywać je tylko jako wymówkę do nicnierobienia.
Źródło: gosc.pl
...a właściwie dwie – przeciwności. Gospodarka Węgier wychodzi z ostrego zakrętu. Nasza, choć jeszcze trzy lata temu była w nieporównywalnie lepszym stanie, zaczyna tracić równowagę. Co się stało?
Polak Węgier dwa... Radek Pietruszka /PAP Premier Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały ratować węgierską gospodarkę. Wprowadził własne reformy. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie standardy – kwitnąca gospodarka
Odpowiedź jest prosta. Tam reformowano, tutaj nie. Jaki jest tego efekt? Może warto najpierw powiedzieć, jak wyglądała ekonomia Warszawy i Budapesztu trzy lata temu.
Fatalne wiano
Viktor Orbán przejął rządy po skompromitowanej ekipie lewicowej trzy lata temu, w 2010 roku. Stan węgierskiej gospodarki był wtedy bardziej niż fatalny. Wzrost gospodarczy był ujemny, deficyt finansów publicznych i dług publiczny tak wysoki, że kraj stał na skraju bankructwa. Już w 2008 roku węgierską gospodarką właściwie przestał rządzić rząd w Budapeszcie, a zaczął Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucja, która w teorii pomaga krajom w kłopocie, w praktyce raczej je uzależnia i wpędza w spiralę zadłużenia. Węgrom wieszczono taką samą przyszłość jak Grecji. Zresztą w wyniku pakietów pomocowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej zadłużenie Aten wzrasta, zamiast spadać. Wracając jednak do naszych bratanków Węgrów. Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera, Viktora Orbána, było odzyskanie kontroli nad gospodarką. Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały kontynuować program pomocowy. I rozpętała się międzynarodowa awantura. W historii tych instytucji nigdy nie zdarzyło się, by jakikolwiek kraj tak jasno formułował swoje stanowisko. Dotychczas funkcjonowała raczej zasada: płacimy – żądamy. Brukselscy urzędnicy nie potrafili zrozumieć, że premier rządu, który potrzebuje pomocy, stawia jakiekolwiek warunki. A Orbán stawiał. W przekazie publicznym głośno krytykowano reformy strukturalne wprowadzane przez niego na Węgrzech. Mówiono o faszystowskich sposobach, a na niektóre mniej formalne spotkania głów państw Orbána przestano zapraszać.
Niewiele wspominano za to o jego reformach gospodarczych. A to one, a właściwie ich efekty, pokazały, że rację ma Orbán, a nie Komisja Europejska, Fundusz Walutowy i tuzin niesprawnych albo tchórzliwych szefów europejskich rządów.
Niskie podatki
Orbán poszedł na wojnę nie tylko ze strukturami finansowymi i biurokratycznymi współczesnego świata, ale także z inwestorami, którzy mieli na węgierskim rynku pozycję dominującą. Wprowadził kryzysowe opodatkowanie dla banków w wysokości od 0,15 do 0,5 proc. ich sumy bilansowej oraz uzależnione od przychodów opodatkowanie dla sklepów wielkopowierzchniowych (od 0,1 do 2,5 proc.), telekomunikacji (od 2,5 do 6,5 proc.) i energetyki (1,05 proc.). To dodatkowe opodatkowanie wprowadził na ściśle określony okres trzech lat. Orbán nie podnosił jednak podatków dla małych firm. Na Węgrzech CIT (podatek dochodowy od osób prawnych, czyli firm) wynosi 10 proc. To najniższa stawka w całej Unii. Dla porównania w Polsce CIT wynosi prawie dwa razy więcej, bo 19 proc. Orbán był zdania, że to właśnie niewielkie firmy, a nie duży biznes mający dominującą pozycję, pociągną gospodarkę do przodu. Być może widział, jak pozytywny wpływ na polską gospodarkę mają niewielkie firmy. To one uratowały nas przed zatonięciem, gdy wiele krajów europejskich wpadło w kłopoty w pierwszych latach kryzysu. Tyle tylko, że polskie firmy muszą płacić prawie dwukrotnie wyższe podatki niż firmy na Węgrzech. Niskie podatki dla firm to niejedyny pomysł Orbána na rozruszanie gospodarki. Drugim były niskie podatki dla rodzin. Na Węgrzech stawka podatku dochodowego dla osób fizycznych (PIT) wynosi 16 proc. (w Polsce 18 i 32 proc.). Orban zdecydował się na wprowadzenie bardzo wysokiej ulgi prorodzinnej. Wyszedł z założenia, że pieniądze, które zostaną w kieszeniach obywateli, zostaną wydane, a wzrost konsumpcji wpłynie pozytywnie na wzrost gospodarczy. Węgierska ulga prorodzinna jest wielokrotnie wyższa niż polska. Rodzina z trojgiem dzieci na Węgrzech może odliczyć rocznie od podatku w przeliczeniu na złote około 17 tys. zł. Polska rodzina z trójką dzieci może odliczyć niecałe 3500 zł.
Jedna kwitnie, druga więdnie
Na Węgrzech wydłużono też wiek emerytalny (z 62 lat do 65) oraz ograniczono niektóre wydatki na politykę społeczną. Największy finansowy zysk budżetu był jednak związany z reformą ubezpieczeń emerytalnych. Do 2010 roku na Węgrzech działał system podobny jak w Polsce. Składka odprowadzana od dochodów częściowo trafiała do państwowego funduszu (podobnego do naszego ZUS-u), a reszta była kierowana na konta prywatnych funduszy emerytalnych. Orbán tę zasadę zmienił. Dał wybór. Albo węgierski odpowiednik ZUS, albo fundusze prywatne. Ci, którzy zdecydują się na fundusze prywatne, automatycznie rezygnują z państwowej emerytury. Jak się okazało, przeważająca część Węgrów (ponad 90 proc.) zdecydowała się przenieść do odpowiedników naszych OFE. A to drastycznie obniżyło wydatki budżetu na dofinansowanie państwowego systemu emerytalnego. Viktor Orbán wykupił też pakiety kontrolne w strategicznych dla węgierskiej gospodarki branżach. Tak było np. z pakietem kontrolnym koncernu naftowego MOL, który już mieli przejąć Rosjanie. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie warunki – kwitnąca gospodarka.
Po zaledwie trzech latach reform, wzrost PKB w I kwartale 2013 roku wynosi 0,7 proc. Deficyt finansów publicznych w 2012 roku to zaledwie 1,9 proc. PKB. Komisja Europejska przed kilkunastoma dniami przestała obejmować Budapeszt tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Niestety, Polska dalej tą procedurą jest objęta, i jeszcze długo pozostanie. Bo choć Warszawa miała nieporównywalnie lepszą sytuację gospodarczą niż Budapeszt, z powodu braku reform swoją szansę zaprzepaściła. Gdy Viktor Orbán przejmował ster rządów w 2010 roku, nasza gospodarka wzrastała w tempie niecałych 4 proc. rocznie. Na Węgrzech rok 2009 zakończył się kilkuprocentowym spowolnieniem. Nasz deficyt sektora finansów publicznych wynosił wtedy nieco ponad 2 proc. (wtedy nie byliśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu, która wchodzi w życie, gdy deficyt rośnie powyżej 3,5 proc. PKB), a Węgier prawie 5 proc. Dzisiaj proporcje odwróciły się. Nasz budżet ma deficyt planowany na około 3,5 proc. PKB, choć już dzisiaj widać, że te założenia trzeba będzie uaktualnić. Nowelizacja budżetu w Warszawie jest pewna, a wraz z nią podniesienie deficytu do około 4 proc. PKB. Węgry ubiegły rok zakończyły z deficytem na poziomie 1,9 proc. PKB. Nasz wzrost gospodarczy z 4 proc. przed kilkoma laty (a 7 proc. przed 7 laty) spadł do 0,5 proc. PKB w pierwszym kwartale tego roku.
Ciepła woda w kranie to za mało!
Viktor Orbán był uważany za wyrodne dziecko europejskiej polityki. Dlaczego? Bo pokazał, że silną ręką i żelazną konsekwencją można obronić interes swojego kraju. Nie interes polegający na trwaniu, na „ciepłej wodzie w kranie”, tylko ten obliczony na sukces gospodarczy liczony na lata na wspólnym, europejskim rynku, Chyba po prostu nasz rząd nie ma siły na ostre postawienie niektórych spraw. I ochoty. Czy nasi politycy znaleźliby w sobie tyle odwagi, by narazić się międzynarodowym koncernom i instytucjom finansowym? Wielkopowierzchniowe sklepy dalej nie płacą u nas takich podatków jak te małe. Duże koncerny nie płacą takich podatków jak małe firmy, choć to te drugie podtrzymują gospodarkę przy życiu. W systemie emerytalnym panuje bałagan, przez który wypływają z niego miliardy złotych. Prezes jednego z włoskich banków nazwał Węgry Orbána „koszmarem”, gdy ten wprowadził podatek, który płacą inne węgierskie podmioty. Międzynarodowe instytucje alarmowały, że Budapeszt chce nacjonalizować sektor finansowy i zagroziły wyjściem z kraju. Nie wyszła ani jedna. Z Polski międzynarodowe koncerny wychodzą z powodu niepewnej polityki podatkowej czy braku regulacji umożliwiających prowadzenie biznesu. Tak dzieje się np. z koncernami działającymi w sektorze energetycznym i związanym z wydobywaniem surowców naturalnych. O Polsce Tuska na politycznych salonach w Brukseli mówi się dobrze. Bardzo dobrze. Podaje się ją jako przykład. Ale trudno powiedzieć jako przykład czego, bo nasze wskaźniki ekonomiczne są bardzo dalekie od przykładowych. Może i kryzys spowodował tąpnięcie, ale tak jak jedni to tąpnięcie wykorzystali do reformowania, tak my potrafimy wykorzystywać je tylko jako wymówkę do nicnierobienia.
Źródło: gosc.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)