Orędzie Viktora Orbána z okazji świąt Bożego Narodzenia:
„Musimy bronić chrześcijańskiej kultury”
Oczekujemy na wielkie święta chrześcijańskiego świata, na narodziny naszego Pana Chrystusa. W ciszy oczekiwania wznosimy wzrok, odkładamy na bok myśli o codzienności, poszerza się nasz duchowy horyzont. W tym szczególnym stanie możemy dokonać obrachunku mijającego roku i na nowo przemyśleć nasze zadania, które czekają nas w świecie w nadchodzącym roku.
My, Europejczycy - przyznając się do tego lub nie, świadomie czy nieświadomie – żyjemy w kulturze ukształtowanej na fundamencie nauki Chrystusa. Przywołam tu znane powiedzenie naszego pierwszego po komunizmie premiera, Józsefa Antalla: „W Europie nawet ateista jest chrześcijaninem”.
My, Węgrzy, w sposób uprawniony uważamy siebie za naród chrześcijański. Nasz ojczysty język, poprzez który zrozumieliśmy i tworzyliśmy rzeczywistość, nie jest spokrewniony z żadnym europejskim narodem. Ma to też swoje wartościowe konsekwencje.
Od naszego poety Mihálya Babitsa wiemy, że duch węgierski narodził się ze spotkania naszego przyniesionego ze Wschodu charakteru oraz chrześcijańskiej kultury Zachodu. Stąd zaś, możemy dodać, pochodzi węgierski sposób patrzenia na świat oraz nasz sposób myślenia. To spotkanie jest też przyczyną wielu trudności, niezrozumienia, osamotnienia, jak też – od czasu do czasu – poczucia wyobcowania.
Pomimo to nasza chrześcijańska tożsamość i żywa wiara zachowały nas przez tysiąc lat w sercu Europy. Dlatego aż po dziś dzień możemy żyć w kulturze naszego języka ojczystego i jesteśmy dumni z tego, że naród nasz swoimi tysiącletnimi osiągnięciami wniósł swój wkład w rozwój Europy.
Zgodnie z Ewangelią według Marka, drugie przykazanie Chrystusa brzmi następująco: Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Obecnie w Europie ten Chrystusowy nakaz jest często przytaczany. W ten sposób chce się zrobić nam zarzut, że choć uważamy się za chrześcijan, nie chcemy, co więcej, nie pozwalamy, by w Europie zamieszkały miliony ludzi przybywających z innych kontynentów.
Zapomina się jednak o drugiej części tego przykazania. Wszak lekcja składa się z dwóch części: mamy kochać naszych bliźnich, ale mamy też kochać samych siebie. Kochać samych siebie oznacza i to, by podejmować odpowiedzialność oraz bronić tego wszystkiego, czym i kim jesteśmy.
Kochać samych siebie oznacza, że kochamy naszą Ojczyznę, nasz naród, naszą rodzinę, węgierską kulturę i europejską cywilizację. W tych ramach rozkwitła i wciąż na nowo może rozkwitać nasza wolność, węgierska wolność.
Poprzez wieki żyliśmy tak, jak mogliśmy: węgierska wolność była jednocześnie rękojmią wolności Europy. Z tą świadomością misji stawialiśmy czoło w czasie podbojów prowadzonych przez Imperium Osmańskie, to wkładało miecz w ręce naśladowców Petőfiego i to też dawało odwagę pesztańskim chłopakom w 1956 roku.
Nasza Konstytucja opisuje to tak: „Jesteśmy dumni z tego, że nasz król święty Stefan przed tysiącem lat zbudował państwo węgierskie na twardych fundamentach i uczynił naszą Ojczyznę częścią chrześcijańskiej Europy. Uznajemy rolę chrześcijaństwa jako siły utrzymującej naród”.
Wyznaczając granice naszej tożsamości, określamy chrześcijańską kulturę jako źródło naszej dumy i siły przetrwania. Chrześcijaństwo stanowi kulturę i cywilizację. W nim żyjemy. Nie chodzi tu o to, ilu ludzi uczęszcza do kościoła lub ilu szczerze się modli.
Kultura jest rzeczywistością codzienności. Tego, jak mówimy, jak się zachowujemy wobec siebie, jaki dystans zachowujemy w stosunku do innych, jak się do nich zbliżamy, jak przychodzimy na ten świat i jak z niego odchodzimy. Dla ludzi cywilizacji europejskiej chrześcijańska kultura określa zasady codziennej moralności. W sytuacjach granicznych to ona wyznacza miarę i kierunek.
Chrześcijańska kultura wyznacza nam drogę pośród sprzeczności życia. Określa nasze pojmowanie sprawiedliwości i niesprawiedliwości, pojmowanie relacji mężczyzna-kobieta, pojmowanie rodziny, sukcesu, pracy i honoru.
Nasza kultura jest kulturą życia. Punktem wyjścia, alfą i omegą naszej filozofii życiowej jest wartość życia, otrzymana od Boga godność każdej osoby – bez tego nie bylibyśmy nawet w stanie docenić „praw człowieka” i im podobnych współczesnych pojęć. Dlatego wydaje się nam wątpliwe, czy można je eksportować do życia cywilizacji zbudowanych na innych fundamentach.
Obecnie atakowane są podstawy europejskiej cywilizacji. Zagrożona została cała oczywistość europejskiego życia; chodzi o rzeczy, nad którymi nie trzeba się zastanawiać, tylko je czynić. Istota kultury tkwi właśnie w tym, że jeśli nie jest zrozumiała sama przez się, wtedy my, ludzie, tracimy punkty zaczepienia.
Nie będzie czego się uchwycić, nie będzie wzorca dla naszych zegarów ani punktu odniesienia dla naszych kompasów. Niezależnie od tego, czy chodzimy do kościoła czy nie, a jeśli tak, to do jakiego, nie chcemy obchodzić świętego wieczoru Wigilii za zasuniętymi zasłonami, aby tylko nie zranić wrażliwości innych.
Nie chcemy, by zmieniano nazwy naszych Bożonarodzeniowych kiermaszy. I w żadnym wypadku nie chcemy chować się za betonowymi barierami. Nie chcemy, by nasze dzieci pozbawiono radości oczekiwania na św. Mikołaja czy aniołka. Nie chcemy, by odebrano nam Święto Zmartwychwstania.
Nie chcemy, by nasze nabożeństwa odbywały się w atmosferze niepokoju i lęku. Nie chcemy, by w tłumach witających Nowy Rok napastowano nasze żony i córki.
My, Europejczycy, jesteśmy chrześcijanami. To jest nasze dziedzictwo, tak żyjemy. Dotąd było dla nas czymś naturalnym, że Jezus się rodzi i umiera za nas, by zmartwychwstać. Nasze święta są dla nas zrozumiałe same przez się i oczekujemy od nich, by nadawały sens naszej codzienności. Kultura podobna jest do systemu odpornościowego ludzkiego ciała: dopóki działa, nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. Zauważamy go – i wtedy staje się dla nas czymś ważnym – gdy słabnie.
Gdy retuszują krzyże, gdy z pomnika Jana Pawła II chcą zdjąć krzyż, gdy pragną, byśmy zmienili porządek naszych świąt, wtedy każdy obywatel Europy, który ma sumienie, głośno zaprotestuje. Również ci, dla których – jak bardzo trafnie określił to Gyula Juhász – chrześcijaństwo to „tylko pogaństwo święconej wody”. Również i ten, kto jak Oriana Fallaci, będąc „chrześcijaninem-ateistą”, boi się o Europę.
Dziś pod ostrzałem znalazły się fundamenty naszego życia, porządku naszego świata. System immunologiczny Europy jest świadomie osłabiany. Są tacy, którzy pragną, byśmy przestali być tymi, którymi jesteśmy. Chcą, byśmy stali się takimi, jakimi nie chcemy być. Chcą, byśmy wymieszali się z ludami przybywającymi z innych części świata i stali się kimś innym, aby to wymieszanie odbywało się bezproblemowo.
W blasku Bożonarodzeniowych świateł jasno widać, że ci, którzy atakują chrześcijańską kulturę, grają na zniszczenie Europy. Chcą odebrać nam nasze życie i podmienić na coś, co nim nie jest. W zamian za nasze dotychczasowe, obiecują nowe, bardziej „oświecone”. To jednak jest utopią, destylatem nie rzeczywistego życia, ale oderwanych od niego, abstrakcyjnych, filozoficznych myślowych kreacji. Utopie są jak sny, które mogą być cudowne, dlatego pociągające, ale i jak sny zagmatwane, niezrozumiałe, mroczne i pozbawione sensu. Nie można w nich ani żyć, ani zrozumieć, o co w nich chodzi.
Nie twierdzimy, że kultura chrześcijańska jest najdoskonalsza. Właśnie to jest kluczem do chrześcijańskiej kultury, iż zdajemy sobie sprawę z niedoskonałości, również z naszej własnej niedoskonałości. Nauczyliśmy się jednak z tym żyć, czerpać z tego natchnienie i siłę napędową. Właśnie dlatego od wieków my, Europejczycy, staramy się czynić świat lepszym.
Dar niedoskonałości polega wszak na tym, że mamy możliwość poprawy. Nawet i tę możność chcą nam odebrać ci, którzy poprzez obietnicę pięknego, nowego, wymieszanego świata chcą teraz zburzyć wszystko to, za co nasi przodkowie oddawali – jeśli trzeba było – swoją krew, a co my mamy w obowiązku przekazać jako dziedzictwo potomnym.
Przez pewien czas o tym zapomniano, ale dziś coraz częściej słyszę na nowo, że ojcowie założyciele Unii Europejskiej przed sześćdziesięciu laty wyznaczyli kierunek. Europa będzie chrześcijańska albo jej nie będzie, powiedział Robert Schuman.
Rok 2017 postawił kraje Europy przed historycznym zadaniem. Oto nowe zadanie dla wolnych narodów Europy, dla narodowych rządów wybranych przez wolnych obywateli: musimy obronić chrześcijańską kulturę! Nie na zgubę innym, ale dla obrony nas samych, naszych rodzin, narodów, krajów i „ojczyzny ojczyzn”, Europy.
W roku 2017 mogliśmy zobaczyć, że przywódcy europejskich krajów różnie podchodzą do tego zadania. Według niektórych, taki problem w ogóle nie istnieje. Inni uważają, że na tym właśnie polega postęp. Jeszcze inni poszli drogą poddania się. Są i tacy, którzy czekają z założonymi rękami na to, że ktoś inny za nich rozwiąże ten problem.
Tysiącletnia historia Węgier jest dowodem na to, że my tacy nie jesteśmy. My chodzimy innymi drogami. Naszym punktem wyjścia zawsze było to, iż mamy prawo do naszego własnego życia. Gdy mieliśmy ku temu dość siły, udawało nam się to prawo obronić. Dlatego od lat trudzimy się, by Węgry się umocniły i w końcu stanęły znów na własnych nogach.
Spoglądając w rok 2018, możemy stwierdzić tylko tyle, że dopóki na czele kraju stoi rząd narodowy, dopóty roztropnie, z pokorą, ale bezkompromisowo będziemy pracować na rzecz tego, by nasza Ojczyzna pozostała krajem węgierskim o chrześcijańskiej kulturze. Uczynimy też wszystko, by także Europa pozostała europejska.
Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia wszystkim!
Viktor Orbán
źródło: http://magyaridok.hu/belfold/meg-kell-vedenunk-kereszteny-kulturat-2609896/
Rodzina Bogiem Silna, staje się siłą człowieka i całego narodu. — Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Węgry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Węgry. Pokaż wszystkie posty
19 stycznia 2018
7 kwietnia 2014
17 lutego 2014
3 września 2013
Victor Orban - Polak Węgier dwa...
Źródło: gosc.pl
...a właściwie dwie – przeciwności. Gospodarka Węgier wychodzi z ostrego zakrętu. Nasza, choć jeszcze trzy lata temu była w nieporównywalnie lepszym stanie, zaczyna tracić równowagę. Co się stało?
Polak Węgier dwa... Radek Pietruszka /PAP Premier Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały ratować węgierską gospodarkę. Wprowadził własne reformy. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie standardy – kwitnąca gospodarka
Odpowiedź jest prosta. Tam reformowano, tutaj nie. Jaki jest tego efekt? Może warto najpierw powiedzieć, jak wyglądała ekonomia Warszawy i Budapesztu trzy lata temu.
Fatalne wiano
Viktor Orbán przejął rządy po skompromitowanej ekipie lewicowej trzy lata temu, w 2010 roku. Stan węgierskiej gospodarki był wtedy bardziej niż fatalny. Wzrost gospodarczy był ujemny, deficyt finansów publicznych i dług publiczny tak wysoki, że kraj stał na skraju bankructwa. Już w 2008 roku węgierską gospodarką właściwie przestał rządzić rząd w Budapeszcie, a zaczął Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucja, która w teorii pomaga krajom w kłopocie, w praktyce raczej je uzależnia i wpędza w spiralę zadłużenia. Węgrom wieszczono taką samą przyszłość jak Grecji. Zresztą w wyniku pakietów pomocowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej zadłużenie Aten wzrasta, zamiast spadać. Wracając jednak do naszych bratanków Węgrów. Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera, Viktora Orbána, było odzyskanie kontroli nad gospodarką. Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały kontynuować program pomocowy. I rozpętała się międzynarodowa awantura. W historii tych instytucji nigdy nie zdarzyło się, by jakikolwiek kraj tak jasno formułował swoje stanowisko. Dotychczas funkcjonowała raczej zasada: płacimy – żądamy. Brukselscy urzędnicy nie potrafili zrozumieć, że premier rządu, który potrzebuje pomocy, stawia jakiekolwiek warunki. A Orbán stawiał. W przekazie publicznym głośno krytykowano reformy strukturalne wprowadzane przez niego na Węgrzech. Mówiono o faszystowskich sposobach, a na niektóre mniej formalne spotkania głów państw Orbána przestano zapraszać.
Niewiele wspominano za to o jego reformach gospodarczych. A to one, a właściwie ich efekty, pokazały, że rację ma Orbán, a nie Komisja Europejska, Fundusz Walutowy i tuzin niesprawnych albo tchórzliwych szefów europejskich rządów.
Niskie podatki
Orbán poszedł na wojnę nie tylko ze strukturami finansowymi i biurokratycznymi współczesnego świata, ale także z inwestorami, którzy mieli na węgierskim rynku pozycję dominującą. Wprowadził kryzysowe opodatkowanie dla banków w wysokości od 0,15 do 0,5 proc. ich sumy bilansowej oraz uzależnione od przychodów opodatkowanie dla sklepów wielkopowierzchniowych (od 0,1 do 2,5 proc.), telekomunikacji (od 2,5 do 6,5 proc.) i energetyki (1,05 proc.). To dodatkowe opodatkowanie wprowadził na ściśle określony okres trzech lat. Orbán nie podnosił jednak podatków dla małych firm. Na Węgrzech CIT (podatek dochodowy od osób prawnych, czyli firm) wynosi 10 proc. To najniższa stawka w całej Unii. Dla porównania w Polsce CIT wynosi prawie dwa razy więcej, bo 19 proc. Orbán był zdania, że to właśnie niewielkie firmy, a nie duży biznes mający dominującą pozycję, pociągną gospodarkę do przodu. Być może widział, jak pozytywny wpływ na polską gospodarkę mają niewielkie firmy. To one uratowały nas przed zatonięciem, gdy wiele krajów europejskich wpadło w kłopoty w pierwszych latach kryzysu. Tyle tylko, że polskie firmy muszą płacić prawie dwukrotnie wyższe podatki niż firmy na Węgrzech. Niskie podatki dla firm to niejedyny pomysł Orbána na rozruszanie gospodarki. Drugim były niskie podatki dla rodzin. Na Węgrzech stawka podatku dochodowego dla osób fizycznych (PIT) wynosi 16 proc. (w Polsce 18 i 32 proc.). Orban zdecydował się na wprowadzenie bardzo wysokiej ulgi prorodzinnej. Wyszedł z założenia, że pieniądze, które zostaną w kieszeniach obywateli, zostaną wydane, a wzrost konsumpcji wpłynie pozytywnie na wzrost gospodarczy. Węgierska ulga prorodzinna jest wielokrotnie wyższa niż polska. Rodzina z trojgiem dzieci na Węgrzech może odliczyć rocznie od podatku w przeliczeniu na złote około 17 tys. zł. Polska rodzina z trójką dzieci może odliczyć niecałe 3500 zł.
Jedna kwitnie, druga więdnie
Na Węgrzech wydłużono też wiek emerytalny (z 62 lat do 65) oraz ograniczono niektóre wydatki na politykę społeczną. Największy finansowy zysk budżetu był jednak związany z reformą ubezpieczeń emerytalnych. Do 2010 roku na Węgrzech działał system podobny jak w Polsce. Składka odprowadzana od dochodów częściowo trafiała do państwowego funduszu (podobnego do naszego ZUS-u), a reszta była kierowana na konta prywatnych funduszy emerytalnych. Orbán tę zasadę zmienił. Dał wybór. Albo węgierski odpowiednik ZUS, albo fundusze prywatne. Ci, którzy zdecydują się na fundusze prywatne, automatycznie rezygnują z państwowej emerytury. Jak się okazało, przeważająca część Węgrów (ponad 90 proc.) zdecydowała się przenieść do odpowiedników naszych OFE. A to drastycznie obniżyło wydatki budżetu na dofinansowanie państwowego systemu emerytalnego. Viktor Orbán wykupił też pakiety kontrolne w strategicznych dla węgierskiej gospodarki branżach. Tak było np. z pakietem kontrolnym koncernu naftowego MOL, który już mieli przejąć Rosjanie. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie warunki – kwitnąca gospodarka.
Po zaledwie trzech latach reform, wzrost PKB w I kwartale 2013 roku wynosi 0,7 proc. Deficyt finansów publicznych w 2012 roku to zaledwie 1,9 proc. PKB. Komisja Europejska przed kilkunastoma dniami przestała obejmować Budapeszt tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Niestety, Polska dalej tą procedurą jest objęta, i jeszcze długo pozostanie. Bo choć Warszawa miała nieporównywalnie lepszą sytuację gospodarczą niż Budapeszt, z powodu braku reform swoją szansę zaprzepaściła. Gdy Viktor Orbán przejmował ster rządów w 2010 roku, nasza gospodarka wzrastała w tempie niecałych 4 proc. rocznie. Na Węgrzech rok 2009 zakończył się kilkuprocentowym spowolnieniem. Nasz deficyt sektora finansów publicznych wynosił wtedy nieco ponad 2 proc. (wtedy nie byliśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu, która wchodzi w życie, gdy deficyt rośnie powyżej 3,5 proc. PKB), a Węgier prawie 5 proc. Dzisiaj proporcje odwróciły się. Nasz budżet ma deficyt planowany na około 3,5 proc. PKB, choć już dzisiaj widać, że te założenia trzeba będzie uaktualnić. Nowelizacja budżetu w Warszawie jest pewna, a wraz z nią podniesienie deficytu do około 4 proc. PKB. Węgry ubiegły rok zakończyły z deficytem na poziomie 1,9 proc. PKB. Nasz wzrost gospodarczy z 4 proc. przed kilkoma laty (a 7 proc. przed 7 laty) spadł do 0,5 proc. PKB w pierwszym kwartale tego roku.
Ciepła woda w kranie to za mało!
Viktor Orbán był uważany za wyrodne dziecko europejskiej polityki. Dlaczego? Bo pokazał, że silną ręką i żelazną konsekwencją można obronić interes swojego kraju. Nie interes polegający na trwaniu, na „ciepłej wodzie w kranie”, tylko ten obliczony na sukces gospodarczy liczony na lata na wspólnym, europejskim rynku, Chyba po prostu nasz rząd nie ma siły na ostre postawienie niektórych spraw. I ochoty. Czy nasi politycy znaleźliby w sobie tyle odwagi, by narazić się międzynarodowym koncernom i instytucjom finansowym? Wielkopowierzchniowe sklepy dalej nie płacą u nas takich podatków jak te małe. Duże koncerny nie płacą takich podatków jak małe firmy, choć to te drugie podtrzymują gospodarkę przy życiu. W systemie emerytalnym panuje bałagan, przez który wypływają z niego miliardy złotych. Prezes jednego z włoskich banków nazwał Węgry Orbána „koszmarem”, gdy ten wprowadził podatek, który płacą inne węgierskie podmioty. Międzynarodowe instytucje alarmowały, że Budapeszt chce nacjonalizować sektor finansowy i zagroziły wyjściem z kraju. Nie wyszła ani jedna. Z Polski międzynarodowe koncerny wychodzą z powodu niepewnej polityki podatkowej czy braku regulacji umożliwiających prowadzenie biznesu. Tak dzieje się np. z koncernami działającymi w sektorze energetycznym i związanym z wydobywaniem surowców naturalnych. O Polsce Tuska na politycznych salonach w Brukseli mówi się dobrze. Bardzo dobrze. Podaje się ją jako przykład. Ale trudno powiedzieć jako przykład czego, bo nasze wskaźniki ekonomiczne są bardzo dalekie od przykładowych. Może i kryzys spowodował tąpnięcie, ale tak jak jedni to tąpnięcie wykorzystali do reformowania, tak my potrafimy wykorzystywać je tylko jako wymówkę do nicnierobienia.
Źródło: gosc.pl
...a właściwie dwie – przeciwności. Gospodarka Węgier wychodzi z ostrego zakrętu. Nasza, choć jeszcze trzy lata temu była w nieporównywalnie lepszym stanie, zaczyna tracić równowagę. Co się stało?
Polak Węgier dwa... Radek Pietruszka /PAP Premier Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały ratować węgierską gospodarkę. Wprowadził własne reformy. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie standardy – kwitnąca gospodarka
Odpowiedź jest prosta. Tam reformowano, tutaj nie. Jaki jest tego efekt? Może warto najpierw powiedzieć, jak wyglądała ekonomia Warszawy i Budapesztu trzy lata temu.
Fatalne wiano
Viktor Orbán przejął rządy po skompromitowanej ekipie lewicowej trzy lata temu, w 2010 roku. Stan węgierskiej gospodarki był wtedy bardziej niż fatalny. Wzrost gospodarczy był ujemny, deficyt finansów publicznych i dług publiczny tak wysoki, że kraj stał na skraju bankructwa. Już w 2008 roku węgierską gospodarką właściwie przestał rządzić rząd w Budapeszcie, a zaczął Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucja, która w teorii pomaga krajom w kłopocie, w praktyce raczej je uzależnia i wpędza w spiralę zadłużenia. Węgrom wieszczono taką samą przyszłość jak Grecji. Zresztą w wyniku pakietów pomocowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej zadłużenie Aten wzrasta, zamiast spadać. Wracając jednak do naszych bratanków Węgrów. Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera, Viktora Orbána, było odzyskanie kontroli nad gospodarką. Orbán odrzucił warunki, na jakich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska chciały kontynuować program pomocowy. I rozpętała się międzynarodowa awantura. W historii tych instytucji nigdy nie zdarzyło się, by jakikolwiek kraj tak jasno formułował swoje stanowisko. Dotychczas funkcjonowała raczej zasada: płacimy – żądamy. Brukselscy urzędnicy nie potrafili zrozumieć, że premier rządu, który potrzebuje pomocy, stawia jakiekolwiek warunki. A Orbán stawiał. W przekazie publicznym głośno krytykowano reformy strukturalne wprowadzane przez niego na Węgrzech. Mówiono o faszystowskich sposobach, a na niektóre mniej formalne spotkania głów państw Orbána przestano zapraszać.
Niewiele wspominano za to o jego reformach gospodarczych. A to one, a właściwie ich efekty, pokazały, że rację ma Orbán, a nie Komisja Europejska, Fundusz Walutowy i tuzin niesprawnych albo tchórzliwych szefów europejskich rządów.
Niskie podatki
Orbán poszedł na wojnę nie tylko ze strukturami finansowymi i biurokratycznymi współczesnego świata, ale także z inwestorami, którzy mieli na węgierskim rynku pozycję dominującą. Wprowadził kryzysowe opodatkowanie dla banków w wysokości od 0,15 do 0,5 proc. ich sumy bilansowej oraz uzależnione od przychodów opodatkowanie dla sklepów wielkopowierzchniowych (od 0,1 do 2,5 proc.), telekomunikacji (od 2,5 do 6,5 proc.) i energetyki (1,05 proc.). To dodatkowe opodatkowanie wprowadził na ściśle określony okres trzech lat. Orbán nie podnosił jednak podatków dla małych firm. Na Węgrzech CIT (podatek dochodowy od osób prawnych, czyli firm) wynosi 10 proc. To najniższa stawka w całej Unii. Dla porównania w Polsce CIT wynosi prawie dwa razy więcej, bo 19 proc. Orbán był zdania, że to właśnie niewielkie firmy, a nie duży biznes mający dominującą pozycję, pociągną gospodarkę do przodu. Być może widział, jak pozytywny wpływ na polską gospodarkę mają niewielkie firmy. To one uratowały nas przed zatonięciem, gdy wiele krajów europejskich wpadło w kłopoty w pierwszych latach kryzysu. Tyle tylko, że polskie firmy muszą płacić prawie dwukrotnie wyższe podatki niż firmy na Węgrzech. Niskie podatki dla firm to niejedyny pomysł Orbána na rozruszanie gospodarki. Drugim były niskie podatki dla rodzin. Na Węgrzech stawka podatku dochodowego dla osób fizycznych (PIT) wynosi 16 proc. (w Polsce 18 i 32 proc.). Orban zdecydował się na wprowadzenie bardzo wysokiej ulgi prorodzinnej. Wyszedł z założenia, że pieniądze, które zostaną w kieszeniach obywateli, zostaną wydane, a wzrost konsumpcji wpłynie pozytywnie na wzrost gospodarczy. Węgierska ulga prorodzinna jest wielokrotnie wyższa niż polska. Rodzina z trojgiem dzieci na Węgrzech może odliczyć rocznie od podatku w przeliczeniu na złote około 17 tys. zł. Polska rodzina z trójką dzieci może odliczyć niecałe 3500 zł.
Jedna kwitnie, druga więdnie
Na Węgrzech wydłużono też wiek emerytalny (z 62 lat do 65) oraz ograniczono niektóre wydatki na politykę społeczną. Największy finansowy zysk budżetu był jednak związany z reformą ubezpieczeń emerytalnych. Do 2010 roku na Węgrzech działał system podobny jak w Polsce. Składka odprowadzana od dochodów częściowo trafiała do państwowego funduszu (podobnego do naszego ZUS-u), a reszta była kierowana na konta prywatnych funduszy emerytalnych. Orbán tę zasadę zmienił. Dał wybór. Albo węgierski odpowiednik ZUS, albo fundusze prywatne. Ci, którzy zdecydują się na fundusze prywatne, automatycznie rezygnują z państwowej emerytury. Jak się okazało, przeważająca część Węgrów (ponad 90 proc.) zdecydowała się przenieść do odpowiedników naszych OFE. A to drastycznie obniżyło wydatki budżetu na dofinansowanie państwowego systemu emerytalnego. Viktor Orbán wykupił też pakiety kontrolne w strategicznych dla węgierskiej gospodarki branżach. Tak było np. z pakietem kontrolnym koncernu naftowego MOL, który już mieli przejąć Rosjanie. Dzisiaj Węgry to – jak na europejskie warunki – kwitnąca gospodarka.
Po zaledwie trzech latach reform, wzrost PKB w I kwartale 2013 roku wynosi 0,7 proc. Deficyt finansów publicznych w 2012 roku to zaledwie 1,9 proc. PKB. Komisja Europejska przed kilkunastoma dniami przestała obejmować Budapeszt tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Niestety, Polska dalej tą procedurą jest objęta, i jeszcze długo pozostanie. Bo choć Warszawa miała nieporównywalnie lepszą sytuację gospodarczą niż Budapeszt, z powodu braku reform swoją szansę zaprzepaściła. Gdy Viktor Orbán przejmował ster rządów w 2010 roku, nasza gospodarka wzrastała w tempie niecałych 4 proc. rocznie. Na Węgrzech rok 2009 zakończył się kilkuprocentowym spowolnieniem. Nasz deficyt sektora finansów publicznych wynosił wtedy nieco ponad 2 proc. (wtedy nie byliśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu, która wchodzi w życie, gdy deficyt rośnie powyżej 3,5 proc. PKB), a Węgier prawie 5 proc. Dzisiaj proporcje odwróciły się. Nasz budżet ma deficyt planowany na około 3,5 proc. PKB, choć już dzisiaj widać, że te założenia trzeba będzie uaktualnić. Nowelizacja budżetu w Warszawie jest pewna, a wraz z nią podniesienie deficytu do około 4 proc. PKB. Węgry ubiegły rok zakończyły z deficytem na poziomie 1,9 proc. PKB. Nasz wzrost gospodarczy z 4 proc. przed kilkoma laty (a 7 proc. przed 7 laty) spadł do 0,5 proc. PKB w pierwszym kwartale tego roku.
Ciepła woda w kranie to za mało!
Viktor Orbán był uważany za wyrodne dziecko europejskiej polityki. Dlaczego? Bo pokazał, że silną ręką i żelazną konsekwencją można obronić interes swojego kraju. Nie interes polegający na trwaniu, na „ciepłej wodzie w kranie”, tylko ten obliczony na sukces gospodarczy liczony na lata na wspólnym, europejskim rynku, Chyba po prostu nasz rząd nie ma siły na ostre postawienie niektórych spraw. I ochoty. Czy nasi politycy znaleźliby w sobie tyle odwagi, by narazić się międzynarodowym koncernom i instytucjom finansowym? Wielkopowierzchniowe sklepy dalej nie płacą u nas takich podatków jak te małe. Duże koncerny nie płacą takich podatków jak małe firmy, choć to te drugie podtrzymują gospodarkę przy życiu. W systemie emerytalnym panuje bałagan, przez który wypływają z niego miliardy złotych. Prezes jednego z włoskich banków nazwał Węgry Orbána „koszmarem”, gdy ten wprowadził podatek, który płacą inne węgierskie podmioty. Międzynarodowe instytucje alarmowały, że Budapeszt chce nacjonalizować sektor finansowy i zagroziły wyjściem z kraju. Nie wyszła ani jedna. Z Polski międzynarodowe koncerny wychodzą z powodu niepewnej polityki podatkowej czy braku regulacji umożliwiających prowadzenie biznesu. Tak dzieje się np. z koncernami działającymi w sektorze energetycznym i związanym z wydobywaniem surowców naturalnych. O Polsce Tuska na politycznych salonach w Brukseli mówi się dobrze. Bardzo dobrze. Podaje się ją jako przykład. Ale trudno powiedzieć jako przykład czego, bo nasze wskaźniki ekonomiczne są bardzo dalekie od przykładowych. Może i kryzys spowodował tąpnięcie, ale tak jak jedni to tąpnięcie wykorzystali do reformowania, tak my potrafimy wykorzystywać je tylko jako wymówkę do nicnierobienia.
Źródło: gosc.pl
27 lipca 2013
Węgry - Dobry zwyczaj, od MFW nie pożyczaj
Źródło: pch24
Wszyscy przyzwyczaili się już, że Węgry są w Unii Europejskiej „niepokornym chłopcem”, który nie pozwala deptać swojej suwerenności. Tym razem Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia. Węgry zapowiedziały bowiem, że chcą nie tylko szybciej spłacić zaciągniętą w MFW pożyczkę, ale i zamknąć jego przedstawicielstwo w Budapeszcie.
Prezes węgierskiego banku centralnego Gyorgy Matolcsy poinformował, że Węgry rozważają szybszą spłatę pożyczki, jaką zaciągnęły w MFW. W liście skierowanym do szefowej MFW Christine Lagarde podziękował jej za udzieloną pomoc, informując zarazem, że Węgry najprawdopodobniej spłacą ostatnią ratę pożyczki w wysokości około 2,2 mld euro przed końcem tego roku, choć termin upływa z końcem marca 2014 r. To jednak nie wszystko. Po spłacie pożyczki dalsze istnienie przedstawicielstwa MFW w Budapeszcie prezes banku centralnego Węgier uważa za niepotrzebne.
Największe wsparcie Węgry otrzymały od MFW w 2008 r., gdy stały na krawędzi bankructwa. Rządzącym wówczas socjalistom z Węgierskiej Partii socjalistycznej MFW, Bank Światowy i instytucje unijne udzieliły kredytu w wysokości 20 mld euro. Jednakże w 2010 r. premier Viktor Orbán zdecydował o nieodnawianiu porozumienia z kierowaną obecnie przez Lagarde instytucją. Orbán wielokrotnie krytykował MFW za metody walki z kryzysem. We wrześniu 2012 r. stwierdził: Lista żądań MFW jest długa i nie jest zgodna z interesami naszego narodu. Nie zamierzamy przeprowadzać głębokich cięć budżetowych, zwłaszcza w szkolnictwie, opiece zdrowotnej i transporcie publicznym. Nie będziemy zmniejszać zasiłków rodzinnych, podwyższać podatku dochodowego i podatku od nieruchomości, zmniejszać emerytur, zwiększać wieku emerytalnego. Nikt nie będzie nam dyktował, co i kiedy mamy prywatyzować. Dodał też, że przyjęcie kolejnych pożyczek od MFW „uderzałoby w węgierskie społeczeństwo”.
Węgry znalazły się na celowniku Brukseli także z innych, niż finansowe, powodów. Na początku lipca bieżącego roku w Parlamencie Europejskim odbyło się głosowanie nad raportem Komisji Europejskiej, krytykującym nowe rozwiązania konstytucyjne na Węgrzech. W raporcie znalazło się 40 wskazówek dla węgierskich władz, jak mają postępować. W raporcie poddano krytyce niektóre rozwiązania konstytucyjne, w tym tzw. czwartą poprawkę, wprowadzoną w tym roku, wezwano do ograniczenia reform konstytucji oraz do regulowania takich dziedzin, jak rodzina, sprawy socjalne, fiskalne i budżetowe zwykłymi ustawami (ergo nad którymi łatwiej przejść do porządku dziennego). Przeciw raportowi głosowała większość polskich europosłów, z wyjątkiem, rzecz jasna, SLD, które w reformach na Węgrzech widzi „zagrożenie dla demokracji”. Europosłowie z innych ugrupowań krytykowali raport za podwójne standardy, nieprawdziwość zarzutów, nieobiektywność, a także „lewicową histerię”.
Unijna komisarz sprawiedliwości Viviane Reding oskarża Węgry o szereg naruszeń unijnych przepisów, w tym zasad demokracji i państwa prawa. Tzw. czwarta poprawka, wprowadzona do węgierskiej konstytucji w marcu tego roku, jest głównym obiektem pretensji ze strony UE. Przewiduje m.in. prawo parlamentu do decydowania, które organizacje wyznaniowe zostaną przez państwo węgierskie uznane jako Kościoły oraz ogranicza kompetencje Sądu Konstytucyjnego. Ponadto poprawka zakazuje prowadzenia kampanii przedwyborczej w mediach komercyjnych, a także umożliwia władzom lokalnym karanie mandatami albo aresztowanie osób bezdomnych przebywających w miejscach publicznych. Poprzedni spór Węgier z UE w zeszłym roku dotyczył ograniczenia niezależności urzędu ds. ochrony danych osobowych i banku centralnego oraz obniżenia obowiązkowego wieku emerytalnego sędziów z 70 do 62 lat.
Węgierski rząd z premierem Orbánem na czele podejmował w niedalekiej przeszłości szereg demonstracyjnych kroków, mających na celu zamanifestowanie wobec władz UE samodzielności Węgier w podejmowaniu dotyczących ich decyzji. Nie inaczej postrzegać należy obecną deklarację prezesa węgierskiego banku centralnego. Nie posiada ona bowiem finansowego, czy też gospodarczego znaczenia, ponieważ pożyczka zostanie przez Węgry spłacona najwyżej pół roku przed przewidzianym terminem. Pociągnęła jednak za sobą, wraz z możliwością zamknięcia przedstawicielstwa MFW, bardzo poważny wydźwięk dyplomatyczny. Oznacza brak zgody na próby globalnego narzucania warunków finansowych i budżetowych, na swoiste centralne planowanie, które próbuje realizować MFW, w myśl tego, co stwierdził w swej książce historyk Uniwersytetu Georgetown, profesor Carroll Quigley: „Elity kapitału finansowego posiadają długoterminowy plan realizacji ostatecznego celu, którym jest kontrola nad światem poprzez ustanowienie jednego systemu finansowego. Ta machina ma być nadzorowana przez małą grupkę, która będzie zdolna rządzić strukturami politycznymi i światową gospodarką (Tragedy & Hope, 1966 r.)”
Joseph Stiglitz, były główny ekonomista Banku Światowego w 2000 r. stwierdził: „Mówi się o nadzwyczajnej arogancji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Powiada się, że MFW nigdy nie próbował nawet wsłuchać się w głos szukających jego pomocy państw rozwijających się; że polityka MFW jest tajna i niedemokratyczna. Mówi się, że stosowana przez Fundusz gospodarcza „metoda leczenia” bardzo często prowadzi do zaostrzenia istniejących problemów: od rozwoju do stagnacji, od stagnacji do recesji. To wszystko prawda”.
Z ujawnionych przez Stiglitza dokumentów, a także z wydanej w 2004 r. książki Johna Perkinsa „Confessions of an Economic Hit Man” (wydanie polskie „Hit Man. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty”, Warszawa 2006) wynika, że MFW żądał od państw ubiegających się o pomoc podpisania umowy zawierającej ponad sto artykułów. Należały do nich zobowiązania sprzedaży kluczowych dla państwa aktywów, jak instalacje wody pitnej, linie kolejowe, elektrownie, firmy telekomunikacyjne, itd. W zamierzeniu miał to być prywatyzacja, choć w praktyce często była przeprowadzana podobnie, jak w Polsce dobry transformacji – majątek państwowy sprzedawany był za bezcen lub po bardzo niskich cenach w zamian za wysokie łapówki dla polityków. Efekty „pomocy” ze strony międzynarodowych instytucji finansowych, w tym MFW, w przypadku Rosji były opłakane – gigantyczna korupcja oraz spadek PKB o połowę wciągnął kraj w głęboką recesję. MFW żądał także narzucenia twardych warunków na rozwijające się rynki finansowe, wymuszał podwyżki cen żywności, czy paliwa oraz powodował gigantyczne zadłużenie państw ubiegających się o pomoc. Jego polityka prowadziła do szeregu zamieszek i manifestacji, m.in. w Indonezji, Boliwii, Ekwadorze i Etiopii.
Niemal dokładnie rok temu, w lipcu, węgierski premier określił MFW jako „instytucję utrudniającą prowadzenie skutecznej polityki gospodarczej”, która „sprzeciwia się wszystkim nowym węgierskim posunięciom”. Charakterystyczny dla tej instytucji międzynarodowej jest sprzeciw wobec samodzielnego kreowania rzeczywistości finansowej i gospodarczej, odmiennego od warunków, które próbuje ona narzucać. Historia udzielonej przez MFW „pomocy” dobitnie wskazuje, że była to raczej niedźwiedzia przysługa, której należałoby się wystrzegać.
Tomasz Tokarski
Źródło: pch24
Wszyscy przyzwyczaili się już, że Węgry są w Unii Europejskiej „niepokornym chłopcem”, który nie pozwala deptać swojej suwerenności. Tym razem Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia. Węgry zapowiedziały bowiem, że chcą nie tylko szybciej spłacić zaciągniętą w MFW pożyczkę, ale i zamknąć jego przedstawicielstwo w Budapeszcie.
Prezes węgierskiego banku centralnego Gyorgy Matolcsy poinformował, że Węgry rozważają szybszą spłatę pożyczki, jaką zaciągnęły w MFW. W liście skierowanym do szefowej MFW Christine Lagarde podziękował jej za udzieloną pomoc, informując zarazem, że Węgry najprawdopodobniej spłacą ostatnią ratę pożyczki w wysokości około 2,2 mld euro przed końcem tego roku, choć termin upływa z końcem marca 2014 r. To jednak nie wszystko. Po spłacie pożyczki dalsze istnienie przedstawicielstwa MFW w Budapeszcie prezes banku centralnego Węgier uważa za niepotrzebne.
Największe wsparcie Węgry otrzymały od MFW w 2008 r., gdy stały na krawędzi bankructwa. Rządzącym wówczas socjalistom z Węgierskiej Partii socjalistycznej MFW, Bank Światowy i instytucje unijne udzieliły kredytu w wysokości 20 mld euro. Jednakże w 2010 r. premier Viktor Orbán zdecydował o nieodnawianiu porozumienia z kierowaną obecnie przez Lagarde instytucją. Orbán wielokrotnie krytykował MFW za metody walki z kryzysem. We wrześniu 2012 r. stwierdził: Lista żądań MFW jest długa i nie jest zgodna z interesami naszego narodu. Nie zamierzamy przeprowadzać głębokich cięć budżetowych, zwłaszcza w szkolnictwie, opiece zdrowotnej i transporcie publicznym. Nie będziemy zmniejszać zasiłków rodzinnych, podwyższać podatku dochodowego i podatku od nieruchomości, zmniejszać emerytur, zwiększać wieku emerytalnego. Nikt nie będzie nam dyktował, co i kiedy mamy prywatyzować. Dodał też, że przyjęcie kolejnych pożyczek od MFW „uderzałoby w węgierskie społeczeństwo”.
Węgry znalazły się na celowniku Brukseli także z innych, niż finansowe, powodów. Na początku lipca bieżącego roku w Parlamencie Europejskim odbyło się głosowanie nad raportem Komisji Europejskiej, krytykującym nowe rozwiązania konstytucyjne na Węgrzech. W raporcie znalazło się 40 wskazówek dla węgierskich władz, jak mają postępować. W raporcie poddano krytyce niektóre rozwiązania konstytucyjne, w tym tzw. czwartą poprawkę, wprowadzoną w tym roku, wezwano do ograniczenia reform konstytucji oraz do regulowania takich dziedzin, jak rodzina, sprawy socjalne, fiskalne i budżetowe zwykłymi ustawami (ergo nad którymi łatwiej przejść do porządku dziennego). Przeciw raportowi głosowała większość polskich europosłów, z wyjątkiem, rzecz jasna, SLD, które w reformach na Węgrzech widzi „zagrożenie dla demokracji”. Europosłowie z innych ugrupowań krytykowali raport za podwójne standardy, nieprawdziwość zarzutów, nieobiektywność, a także „lewicową histerię”.
Unijna komisarz sprawiedliwości Viviane Reding oskarża Węgry o szereg naruszeń unijnych przepisów, w tym zasad demokracji i państwa prawa. Tzw. czwarta poprawka, wprowadzona do węgierskiej konstytucji w marcu tego roku, jest głównym obiektem pretensji ze strony UE. Przewiduje m.in. prawo parlamentu do decydowania, które organizacje wyznaniowe zostaną przez państwo węgierskie uznane jako Kościoły oraz ogranicza kompetencje Sądu Konstytucyjnego. Ponadto poprawka zakazuje prowadzenia kampanii przedwyborczej w mediach komercyjnych, a także umożliwia władzom lokalnym karanie mandatami albo aresztowanie osób bezdomnych przebywających w miejscach publicznych. Poprzedni spór Węgier z UE w zeszłym roku dotyczył ograniczenia niezależności urzędu ds. ochrony danych osobowych i banku centralnego oraz obniżenia obowiązkowego wieku emerytalnego sędziów z 70 do 62 lat.
Węgierski rząd z premierem Orbánem na czele podejmował w niedalekiej przeszłości szereg demonstracyjnych kroków, mających na celu zamanifestowanie wobec władz UE samodzielności Węgier w podejmowaniu dotyczących ich decyzji. Nie inaczej postrzegać należy obecną deklarację prezesa węgierskiego banku centralnego. Nie posiada ona bowiem finansowego, czy też gospodarczego znaczenia, ponieważ pożyczka zostanie przez Węgry spłacona najwyżej pół roku przed przewidzianym terminem. Pociągnęła jednak za sobą, wraz z możliwością zamknięcia przedstawicielstwa MFW, bardzo poważny wydźwięk dyplomatyczny. Oznacza brak zgody na próby globalnego narzucania warunków finansowych i budżetowych, na swoiste centralne planowanie, które próbuje realizować MFW, w myśl tego, co stwierdził w swej książce historyk Uniwersytetu Georgetown, profesor Carroll Quigley: „Elity kapitału finansowego posiadają długoterminowy plan realizacji ostatecznego celu, którym jest kontrola nad światem poprzez ustanowienie jednego systemu finansowego. Ta machina ma być nadzorowana przez małą grupkę, która będzie zdolna rządzić strukturami politycznymi i światową gospodarką (Tragedy & Hope, 1966 r.)”
Joseph Stiglitz, były główny ekonomista Banku Światowego w 2000 r. stwierdził: „Mówi się o nadzwyczajnej arogancji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Powiada się, że MFW nigdy nie próbował nawet wsłuchać się w głos szukających jego pomocy państw rozwijających się; że polityka MFW jest tajna i niedemokratyczna. Mówi się, że stosowana przez Fundusz gospodarcza „metoda leczenia” bardzo często prowadzi do zaostrzenia istniejących problemów: od rozwoju do stagnacji, od stagnacji do recesji. To wszystko prawda”.
Z ujawnionych przez Stiglitza dokumentów, a także z wydanej w 2004 r. książki Johna Perkinsa „Confessions of an Economic Hit Man” (wydanie polskie „Hit Man. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty”, Warszawa 2006) wynika, że MFW żądał od państw ubiegających się o pomoc podpisania umowy zawierającej ponad sto artykułów. Należały do nich zobowiązania sprzedaży kluczowych dla państwa aktywów, jak instalacje wody pitnej, linie kolejowe, elektrownie, firmy telekomunikacyjne, itd. W zamierzeniu miał to być prywatyzacja, choć w praktyce często była przeprowadzana podobnie, jak w Polsce dobry transformacji – majątek państwowy sprzedawany był za bezcen lub po bardzo niskich cenach w zamian za wysokie łapówki dla polityków. Efekty „pomocy” ze strony międzynarodowych instytucji finansowych, w tym MFW, w przypadku Rosji były opłakane – gigantyczna korupcja oraz spadek PKB o połowę wciągnął kraj w głęboką recesję. MFW żądał także narzucenia twardych warunków na rozwijające się rynki finansowe, wymuszał podwyżki cen żywności, czy paliwa oraz powodował gigantyczne zadłużenie państw ubiegających się o pomoc. Jego polityka prowadziła do szeregu zamieszek i manifestacji, m.in. w Indonezji, Boliwii, Ekwadorze i Etiopii.
Niemal dokładnie rok temu, w lipcu, węgierski premier określił MFW jako „instytucję utrudniającą prowadzenie skutecznej polityki gospodarczej”, która „sprzeciwia się wszystkim nowym węgierskim posunięciom”. Charakterystyczny dla tej instytucji międzynarodowej jest sprzeciw wobec samodzielnego kreowania rzeczywistości finansowej i gospodarczej, odmiennego od warunków, które próbuje ona narzucać. Historia udzielonej przez MFW „pomocy” dobitnie wskazuje, że była to raczej niedźwiedzia przysługa, której należałoby się wystrzegać.
Tomasz Tokarski
Źródło: pch24
20 kwietnia 2013
Victor Orban - Jeden kraj, dwie wizje

O Węgrzech znów głośno. Głównym przedmiotem burzliwej dyskusji jest węgierska Konstytucja i jej ostatnie nowelizacje, zdaniem wielu sprzeczne z kryteriami kopenhaskimi UE. Dziś (17.04) debatować na ten temat będzie Parlament Europejski.
Gdyby szukać pojęcia, które najlepiej określiłoby węgierską rzeczywistość, pierwsze które przychodzi na myśl to polaryzacja. Węgrzy się dzielą, także w ocenie procesów gospodarczych. Nade wszystko dzieli ich charyzmatyczny przywódca Victor Orbán, dla którego „podstawą i fundamentem wszystkiego są silne Węgry”.
Cel nadrzędny: interes narodowy
Spory wokół premiera i jego koncepcji nałożyły się na inne, wcześniejsze. Także te historyczne, wynikające z trwale zaznaczonego w węgierskiej rzeczywistości podziału na stołeczną, liberalną i otwartą na świat inteligencję, a bardziej konserwatywne kręgi z prowincji. Dynamiczny, aktywny i wszędobylski premier wywodzi się z tych drugich, choć podstołecznych. Buduje swój program na opozycji do socjalistów i liberałów, którzy rządzili w latach 2002-10 nie tylko z opłakanym skutkiem, ale także, o czym Orbán jest głęboko przekonany, wbrew węgierskim narodowym interesom.
W obronie tego interesu Orbán narzuca Węgrom swą wizję gospodarczą. Problem w tym, że ekonomistą nie jest, od formułowania przez siebie jasnych programów ekonomicznych stronił, dbając o to, by przedstawiał je albo cały gabinet (np. w postaci wielkiego programu inwestycyjnego z marca 2011 r., zmodyfikowanego w kwietniu 2012 r.), albo by prezentowali je jego eksperci ekonomiczni.
Począwszy od jednego z najbliższych współpracowników, ministra gospodarki Györgya Matolcsyego, który teraz został szefem Węgierskiego Banku Narodowego (WNB).
Ale, w co nikt nie wątpi, są to ambitne programy premiera – teraz wprowadzane w życie. Jakie są jego koncepcje?
- dyrektywa pierwsza: wzmocnić naród, wzmocnić kraj, przede wszystkim poprzez dawanie impulsów rozwojowych i ułatwień kredytowych dla własnych przedsiębiorców (co zrobił w pierwszej oficjalnej decyzji G. Matolscy, jako prezes WBN).
- dyrektywa druga jest konsekwencją pierwszej: kraj został zadłużony i podporządkowany obcym interesom. Stąd dyspozycje z października 2010 r., bardzo dobrze wtedy przyjęte przez większość społeczeństwa, by na trzy lata narzucić specjalne „podatki kryzysowe” na obce banki, wielkie centra handlowe, transnarodowe korporacje, szczególnie w sferze telekomunikacji i w sektorze energetycznym.
Pierwszy „program akcji” nowego gabinetu Orbána składał się z aż 29 przedsięwzięć i zapowiadał nową gospodarczą i socjalną rzeczywistość. W tym zakładał m.in. jeden 16-procentowy podatek dochodowy dla obywateli, tworzenie „milionów nowych miejsc pracy”, oszczędności w zarządzaniu po to, by „postawić gospodarkę na nogi i na nowo wprowadzić na Węgrzech bezpieczeństwo socjalne”. Chodziło o to, by „ponownie 10 mln Węgrów czuło się dobrze z tym, że są Węgrami”. Zapowiadał też, oczywiście, szybkie wyjście z zapaści i wzrost.
Kolejny, ważny punkt programowy, to walka z zadłużeniem, w tym długiem publicznym, który w chwili dochodzenia Fideszu – Partii Obywatelskiej do władzy sięgał 83 proc. PKB. Z czasem, także pod naciskiem UE, doszła dyspozycja, by walczyć ze zbyt wysokim deficytem budżetowym (4,6 proc. i 4,3 proc. PKB odpowiednio w latach 2009 i 2010).
Wreszcie – i ten punkt stał się bodaj kluczowy – Orbán postanowił pozbyć się „ideologii bezradnego państwa”, a więc postawił na koncepcję silnego państwa, walczącego o suwerenność. Jak się okazało w praktyce, rozumiał pod tym ideę silnego rządu, koncentrującego w swych rękach pełnię władzy, a równocześnie przejmującego kontrolę nad gospodarką (przy starannym unikaniu pojęcia „renacjonalizacji”).
Plebejusze kontra elity
Stale ulepszany, modyfikowany i pogłębiany (np. o nowy kodeks pracy, wprowadzający koncepcje robót publicznych oraz ograniczający rozmiary świadczeń rentowych) reformatorski pakiet rządu, który – jak pisał Orbán w książce Ojczyzna jest jedna – „stoi po stronie prostych ludzi wobec elity”, równocześnie uderzył w uprzywilejowanych. Albowiem „Węgry cieszyły się pomyślnością zawsze wtedy, kiedy prowadziły politykę plebejską”, polegającą na „wykluczaniu przywilejów”.
Nic dziwnego, że taki zestaw – w ocenie fachowców będący mieszanką państwowego interwencjonizmu, keynesizmu, nacjonalizmu oraz populizmu – wzbudził ostry sprzeciw liberalno-socjalistycznych elit. Nierzadko wspierały je bliskie im kręgi w Europie. Tym mocniej, że premier Orbán, na scenie wewnętrznej, nie poostawiał wątpliwości, że projekt integracji europejskiej w obecnym wydaniu mu nie odpowiada. Albowiem „eksperyment neoliberalny poniósł porażkę w całej Europie”, a „ślepa wiara w omnipotencję rynku zawiodła”.
Podstawowy problem w tym, że program, mający pod wieloma względami racjonalne jądro, wprowadzany jest nadal szybko, niecierpliwie, chaotycznie. Często przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Zwracają na to uwagę bezkompromisowi krytycy polityki rządu, z czasem nazwanej „walką wolnościową” (szabadság harc). Na interesy i walkę o suwerenność nałożyły się emocje. Jak u Lejzorka Rojsztwańca, władze wyrzucają jednych, by przyjmować innych. Wykluczaniu poprzednio uprzywilejowanych służy forsowanie chociażby imperium biznesowego Lajosa Simicski, związanego z Orbánem od lat.
Owszem, deficyt budżetowy w 2012 r. obniżono nawet do 2 proc. (założenie gabinetu na 2013 r. – 2,7 proc.), ale równocześnie – wbrew obietnicom – kraj popadł w recesję (spadek PKB o 1,7 proc. w 2012 r.). Jak przewidują prognozy, wcale nie będzie łatwo z niej wyjść. Najnowsza ocena rynku węgierskiego z marca br., wydana przez MFW podkreśla bowiem, że „spadło zaufanie inwestycyjne, a poziom inwestycji jest najniższy od 10 lat”.
Również pierwotnie założenia co do szybkiej likwidacji długu publicznego idą jak po grudzie. Spadł on tylko nieznacznie, do 79 proc. PKB w 2012 r. a jego faktyczna wysokość jest przedmiotem poważnych kontrowersji, także wśród ekspertów, nie tylko polityków.
Dokumentnie rozbita w wyborach 2010 r. opozycja, mało wyrazista przy charyzmatycznym i dynamicznym Orbánie, widząc, że bezrobocie nie spada, a w sondażach 80 i więcej proc. Węgrów źle widzi przyszłość kraju, zaczęła ostatnio coraz głośniej wyrażać swe negatywne opinie. W parlamencie i na ulicach. Najlepsze, jak dotąd, krytyczne analizy przedstawia poprzedni premier Gordon Bajnai, w istocie ekspert gospodarczy, który jesienią zeszłego roku – niejako z przymusu – stanął na czele szerokiej koalicji „Razem 2014”.
Węgry z Europą, czy poza nią
Bajnai proponuje dalszą budowę Węgier nie w opozycji do UE, MFW i świata zachodniego, z którymi Orbán poszedł na zderzenie. Uważa, że „na rozwój Węgier potrzebne są unijne pieniądze”.
Waga tej deklaracji rośnie szczególnie teraz, gdy kraj ponownie – jak kiedyś przy ustawie medialnej – jest ostro atakowany przez Komisję Europejską (przewodniczący Jose M. Barroso napisał ostatnio do węgierskiego premiera dwa listy ostrzegające). Chodzi o najnowsze nowelizacje tekstu węgierskiej Konstytucji, które zdaniem krytyków podważają system równowagi i kontroli władz, na rzecz silnej egzekutywy. I jak wykazała chociażby niedawna (8-9.04.) debata nt. Węgier w Fundacji Batorego – nowa Konstytucja (weszła w życie 1 stycznia 2012 r.) zamiast Węgrów łączyć, jeszcze bardziej ich dzieli.
Opozycja, choć rozbita, łączy się w jednym – w bezkompromisowej krytyce „systemu Orbána”, o jakim otwarcie mówi, nie stroniąc nawet od złowrogiego pojęcia „Orbanistanu”. O co chodzi, wyjaśnił G. Bajnai w niedawnym wywiadzie dla austriackiego Der Standard: „Fidesz, to silnie prawicowa, sięgająca po środki kapitalizmu państwowego, populistyczna partia. Jej istotą aktualnie jest żądza władzy. Za wszystkimi jej przedsięwzięciami i pomysłami nie ma nic innego, jak kwestia, czy uda się utrzymać władzę – natychmiast i za wszelką cenę”.
Bajnai nie ogranicza się tylko do epitetów i etykietek. Przedkłada też swój gospodarczy program. Powiada, że będzie rozmawiał z bankami, poziom ich opodatkowania „obniży do średniej europejskiej”, a równocześnie zdejmie – wprowadzone niedawno – wszystkie dodatkowe opodatkowania za karty kredytowe czy operacje bankowe. Dalszy rozwój Węgier – jak mówił 7 kwietnia br. – widzi tylko i włącznie w ramach UE, bowiem „leży to w naszym narodowym interesie”.
Innymi słowy, dał jasno do zrozumienia, że Orbán jak najbardziej widzi przyszłość Węgier poza UE, podczas gdy on, Bajnai, absolutnie sobie czegoś takiego nie wyobraża – i całkowicie inaczej definiuje nadrzędne interesy państwa, jego rację stanu. Orbán gdzie tylko może, eksponuje kwestię narodowych interesów.
Bajnai też to robi, ale powołuje się przy tym na słowa, znanego i u nas, wybitnego pisarza Sándora Márai’ego, który stwierdził: „bycie Węgrem, to nie stan, lecz zadanie i oddziaływanie”. W jego ocenie, tylko pozostając aktywnym i wiarygodnym członkiem UE Węgrzy będą mogli egzekwować zasadę „nic o nas, bez nas”, a przy tym „nie wykluczać z pojęcia narodu nikogo”.
W ocenie Bajnaiego, ze względu na przejęcie kontroli przez Fidesz nad wszystkimi instytucjami w państwie (ostatnią był WBN), dzisiejsza opozycja musi nie tylko wygrać następne wybory, zaplanowane na maj 2014 r., ale też – w ich wyniku – dokonać zasadniczej zmiany. I to nie tylko w stosunku do ostatnich trzech lat, ale też poprzedzajacych je lat 20. Albowiem i w jednym, i w drugim przypadku „rządzące elity nie zdały egzaminu”, popłeniały zasadncize błędy.
Otwarte pozostaje pytanie jak opozycja zamierza to zrobić, w sytuacji gdy rządzący Fidesz okopywał się na swoich pozycjach wprowadzając zapisy, by ustawowe zmiany mogły być dokonywane tylko i włącznie kwalifikowaną większością 2/3. Rządząca koalicja (Fidesz tworzy ją z niewielką partią chrześciajńsko-demokratyczną) jeszcze dziś wygrałaby w wyborach ze słabą i rozdrobnioną opozycją.
Źródło: obserwatorfinansowy.pl
Victor Orban - Słabnie siła lewicowych elit
Większość 2/3 głosów w parlamencie nie upoważnia węgierskiej partii rządzącej do dokonywania kontrowersyjnych zmian – tak uważają lewicowi eurodeputowani, których oburza, że parlament w Budapeszcie nie płynie w głównym europejskim nurcie.
Według lewicowych elit liberalna demokracja nie polega bowiem na realizowaniu woli większości wyborców, ale na postępowaniu zgodnie z przykazaniami Daniela Cohn-Bendita i Guya Verhofstadta.
Zachowanie części eurodeputowanych i podążających za nimi mediów jest poważnym objawem kryzysu Unii. Jeśli bowiem mały kraj (a Węgry są państwem niedużym) postanawia działać samodzielnie, niekoniecznie w zgodzie z wolą najbardziej wpływowych, to nieustannie rzucane są mu kłody pod nogi.
Węgry najpierw potępiano za wprowadzanie podatku kryzysowego, m.in. na hipermarkety, czy podatku od transakcji bankowych. To było niezgodne z zasadami demokracji i wolnego rynku. Ale nagle okazało się, że Unia może próbować narzucić horrendalny podatek na obywateli innego małego państwa – Cypru, i to już jest zgodne z europejskimi normami. Więcej – jest to demokratyczne i wolnorynkowe zagranie.
Najpierw węgierscy socjaliści przez lata mogli bezkarnie okradać swoje państwo, a gdy wyszło to na jaw, w Unii nikt się nie oburzył. Nikt nie zaprotestował, gdy socjalistyczne władze okładały pałami niegodzących się z tym procederem węgierskich obywateli. Ryk protestu w Unii podniósł się dopiero wtedy, gdy socjaliści zostali zmiażdżeni w wolnych wyborach przez dość umiarkowaną partię centroprawicową. Wtedy zaangażowani zostali nie tylko lewicowi intelektualiści i media, ale także uruchomiono wszelkie procedury, które mogą utrudnić życie Węgrom i zablokować reformy wprowadzane przez rząd Viktora Orbana.
Tymczasem legitymizacja rządu Orbana jest o niebo większa niż Komisji Europejskiej i wszystkich eurodeputowanych razem wziętych.
Dziś widać już jednak wyraźnie, że siła zacietrzewionych lewicowych elit powoli słabnie. We wtorek Viktor Orban spotkał się z politykami z różnych krajów należących do Europejskiej Partii Ludowej. Precyzyjnie tłumaczył, na czym polegają wprowadzane przez jego ekipę reformy. Na koniec – o zgrozo! – dostał burzę oklasków! Czyżby Europa zaczynała trzeźwieć?
Autor jest prezesem Instytutu Wolności
Źródło: rp.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)