Źródło: gosc.pl
Bratkowska niechcący udowodniła, że seksedukacja w żaden sposób nie ogranicza liczby aborcji, a mentalność "pro choice" (umożliwiająca wybór aborcji) prowadzi do zabijania dzieci.
W środowym programie "Tak czy nie" feministka Katarzyna Bratkowska twierdziła, że aby było mniej aborcji "trzeba walczyć o jak najskuteczniejszą antykoncepcję, o to żeby ona była powszechnie dostępna, o to żeby była edukacja seksualna rzetelna prowadzona". Jak rozumiem sama Bratkowska ciągle zgłębia arkana edukacji seksualnej, a każdy dzień zaczyna od porcji pigułek antykoncepcyjnych. Czyżby więc jej założenia nie działały, skoro feministka stwierdziła na koniec programu, że jest w ciąży i zamierza zabić swoje dziecko?
Nie od dziś wiadomo, że feministki wciskają ludziom ciemnotę. Seksedukacja i antykoncepcja, choćby bezpłatna, nie działają antyaborcyjnie. To pierwsze sprawia, że ludzie koncentrują się na seksie, a to drugie, że wydaje im się, że odpowiedzialność nie istnieje. Dzięki antykoncepcji można przecież ukryć zdrady małżeńskie czy prostytucję nieletnich. Wyrzucenie z orbity pojęć odpowiedzialności sprawia, że w konsekwencji nie chce się nawet tabletek antykoncepcyjnych brać. Nic dziwnego, że te kraje, które realizują wizję Bratkowskiej, zmagają się z największą liczbą aborcji (w UK ponad 200 000 rocznie) i ciąż u nastolatek (w UK 35 000 rocznie u dziewcząt poniżej 18, w tym prawie 6000 poniżej 16 roku życia).
Prawo zawsze kształtuje świadomość. Jeśli odrzuca się normy moralne czy religijne, to prawo pozostaje jedynym systemem, który może powiedzieć człowiekowi co jest dobre, a co złe. Irene van der Wende, która żałuje swojej aborcji, powiedziała nam: "Gdyby aborcja nie była legalna, nie zabiłabym swojego dziecka". Co więc trzeba robić, by bronić kobiety? Ustanowić prawo, które zabójstwo nazywa zabójstwem.
Źródło: gosc.pl
stopaborcji.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz