In America, the rich are getting richer. Isn’t that great? Doesn’t that mean there’s lots more wealth to go round? Or is it good news for the rich but very bad news for the poor?
740 Park Avenue, Manhattan, is one of the most exclusive addresses in the world, home to some of the richest Americans, the 1% of the 1%. Ten minutes to the north, across the Harlem River, is the other Park Avenue, in the South Bronx. Here, unemployment runs at 19% and half the population need food stamps.
The American Dream of equal opportunities and hard work says you can be born in the Bronx and end up at 740. But is that dream still true? The film argues the super-rich haven’t just bought the exclusive addresses – they’ve bought the whole system and the’’re running it for themselves.
Źródło: Top Documentary Films
Więcej filmów: Why Poverty?
Rodzina Bogiem Silna, staje się siłą człowieka i całego narodu. — Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
31 stycznia 2013
One of Us - Akcja pro-life przeciwko aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Witajcie!
Można się przyłączyć do obrony życia poczętego przez ten podpis.
PODPISY:
One of Us
Największa w historii akcja pro-life. Jest szansa, żebyśmy zablokowali finansowanie z budżetu Unii Europejskiej aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Więcej: W Polityce
Można się przyłączyć do obrony życia poczętego przez ten podpis.
PODPISY:
One of Us
Największa w historii akcja pro-life. Jest szansa, żebyśmy zablokowali finansowanie z budżetu Unii Europejskiej aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Więcej: W Polityce
Słowo na każdy dzień
(Mk 4,26-34)
Jezus mówił do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli /ją/ rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.
Komentarz
Synowie Boga nie poddają się pozorom. Nie obawiają się słabości ziarna. Nie muszą naśladować świata, który ceni to, co przebojowe, błyskotliwe i potężne. Myślenie w takich kategoriach o Ewangelii, o Kościele byłoby całkowitym wypaczeniem Jezusowej nauki. Posiadamy u Boga majętność lepszą i trwałą. Choćby dobro w świecie i pośród nas bywało przesłonięte potęgą zła, nie zniechęcajmy się ani nie gorszmy. Ufajmy Panu, który "sam będzie działał".
Więcej: Mateusz
Jezus mówił do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli /ją/ rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.
Komentarz
Synowie Boga nie poddają się pozorom. Nie obawiają się słabości ziarna. Nie muszą naśladować świata, który ceni to, co przebojowe, błyskotliwe i potężne. Myślenie w takich kategoriach o Ewangelii, o Kościele byłoby całkowitym wypaczeniem Jezusowej nauki. Posiadamy u Boga majętność lepszą i trwałą. Choćby dobro w świecie i pośród nas bywało przesłonięte potęgą zła, nie zniechęcajmy się ani nie gorszmy. Ufajmy Panu, który "sam będzie działał".
Więcej: Mateusz
30 stycznia 2013
Mariusz Cieślik - Nowoczesny ciemnogród
Uprzywilejowanie małżeństwa kosztem związków partnerskich świadczy o tym, że spora grupa polskich polityków myśli bardzo nowocześnie,
tak jak autorzy przełomowych teorii ekonomicznych
Właściwie funkcjonująca tradycyjna rodzina jest podstawą ładu społecznego i dobrobytu każdego kraju. Im więcej w małżeństwach rodzi się dzieci, tym lepiej. Dzięki temu kraj może się rozwijać zarówno w dziedzinie gospodarki, jak i kultury. Rozwody, niska dzietność i osłabienie rodziny, które obserwujemy pod koniec XX wieku, mają zły wpływ na sytuację społeczeństw Zachodu.
Rodzina jako inwestycja
Gary S. Becker, którego pracę naukową „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” streszczam częściowo powyżej, nie należy do PiS. Ba, nie jest nawet znajomym ministra Gowina. Chyba nie jest też katolikiem, zresztą znaczna część jego poglądów nie znalazłaby uznania w Kościele. Jest za to Becker ekonomicznym noblistą, wyróżnionym między innymi za przytaczane wyżej teorie, doktorem honoris causa SGH i naukowcem, od którego Unia Europejska zapożyczyła nazwę „kapitał ludzki” dla jednego ze swoich najważniejszych programów. To właśnie on stworzył teorię, w myśl której człowiek jest najcenniejszym zasobem każdego przedsiębiorstwa, inwestycja w rozwój człowieka jest najbardziej opłacalna, a największa część tej inwestycji dokonuje się na poziomie rodziny. To tam wytwarzane są usługi wartości mniej więcej 30 procent dochodu narodowego i tam powstaje większość kapitału ludzkiego.
Zresztą jakby się nad tym, co twierdzi Becker, zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie kontrowersyjnego. Już XVIII-wieczny ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith porównywał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” funkcjonowanie rodziny i państwa. „To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał słusznie. Becker tylko wynalazł model matematyczny pozwalający to policzyć i jako pierwszy, najzupełniej serio i ze wszystkimi tego konsekwencjami, potraktował akt małżeństwa jak umowę spółki, a rodzinę jak przedsiębiorstwo. Rozwód to, idąc tropem tej metafory, rodzaj bankructwa, a związek partnerski czy, jak kto woli, „życie na kocią łapę”, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Oczywiście, wszystko, co napisałem powyżej, odnosi się do awantury o ustawę o związkach partnerskich. I, oczywiście, nie mam zamiaru udawać specjalisty od ekonomii, który wygłasza jakiś czysto teoretyczny wywód i nie ma w tej kwestii zdania. Mam zdanie bliskie temu, co mówi opozycja oraz konserwatyści z Platformy związani z Jarosławem Gowinem. Wydaje mi się jednak, że poza argumentami natury światopoglądowej czy ideologicznej warto też wziąć w tej dyskusji pod uwagę te zdroworozsądkowe, na przykład społeczne i ekonomiczne, a więc takie, jakie przedstawia Becker.
Jak każda dyskusja w Polsce także i ta zdominowana jest bowiem przez racje przyporządkowane do PiS lub Platformy, przez chamskie zaczepki jak te wobec Anny Grodzkiej lub Jarosława Gowina i personalne gierki (czy premier załatwi ministra sprawiedliwości czy na odwrót). Tymczasem sprawa jest poważna, by nie powiedzieć – fundamentalna, i nie ma żadnych barw partyjnych. A w debacie na jej temat panuje całkowite pomieszanie pojęć.
Margines problemu
„Prawicowy pucz” (Leszek Miller), „żenada” (posłanka Agnieszka Pomaska), „ciemnogród” (Andrzej Celiński), „obrzydliwe tradycjonalistyczne stanowisko Kościoła” (prof. Ireneusz Krzemiński), „nietolerancja” i „obskuranctwo” (Tomasz Lis), „złotousta kołtuneria” (Jacek Żakowski). Kiedy czyta się opinie zajadłych ideologicznych przeciwników Jarosława Gowina (bo to, oczywiście, on, jako zdrajca Platformy, jest głównym celem ataków), można by sądzić, że odrzucenie ustawy o związkach partnerskich jest aktem wymierzonym w mniejszości seksualne.
Tymczasem to jest ledwie margines problemu i kwestia wcale nie najistotniejsza.
W „Rzeczpospolitej” z 28 stycznia br. od strony prawnej dobrze naświetlił ją prof. Andrzej Zoll, którego nikt chyba nie podejrzewa o sympatię do partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie dość, że przyznał, iż argumenty konserwatystów mają dużą wagę, to jeszcze podzielił wątpliwość co do tego, czy ustawa o związkach partnerskich jest zgodna z konstytucją.
Nie wyrokując w tej kwestii, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zauważa, że w ustawie zasadniczej zawarta jest zachęta do zawierania trwałych związków i że nie o śluby konfesyjne tu idzie, lecz o te jak najbardziej cywilne, a „małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety oraz rodzina – oparta na takim małżeństwie – mają być przez państwo chronione”. To zaś oznacza, że nie można dziś mówić o dyskryminacji związków partnerskich, ale o szczególnej ochronie tradycyjnej rodziny.
I to jest podstawowa rzecz, jeśli chodzi o ustawę o związkach partnerskich. Odpowiedź na pytanie: czy rodzinie należą się przywileje czy nie? Mnie i większości Polaków wydaje się ona oczywista. Wskazują na to wszystkie badania opinii społecznej. Rodzina jest najważniejsza dla 80 procent z nas. Liczy się dla nas bardziej niż pieniądze, kariera czy przyjemności. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, o jaką rodzinę idzie (to też wynika z badań). Tradycyjną. Taką z mamą, tatą, dziadkami i rodzeństwem. Taką, która daje oparcie na całe życie, przekazuje wartości i tworzy z nas istoty społeczne.
Owszem, dla wszystkich, którzy doznają paroksyzmu wściekłości na dźwięk słów „tradycyjny” i „konserwatywny”, stwierdzenie, że to właśnie taki tradycyjny czy też konserwatywny model rodziny jest najlepszy, zapewne będzie kamieniem obrazy. Ale cóż na to począć, tak właśnie jest. Ludzie, którzy mają takie zdanie, nie są bynajmniej zacofani. Ich racje nie są tylko natury religijnej, historycznej czy emocjonalnej. Potwierdzają je również najzupełniej współczesne badania socjologiczne i teorie ekonomiczne, takie jak ta Beckera.
Choć brzmi to jak oksymoron, tradycyjna i konserwatywna rodzina jest w sensie społecznym czy ekonomicznym bytem jak najbardziej nowoczesnym. Najsprawniej tworzącym kapitał ludzki i PKB. Dlatego wspierając ją i dając jej przywileje, państwo działa nie z pobudek ideologicznych czy religijnych, tylko w dobrze pojętym interesie własnym, w imię zdrowego rozsądku. Konstytucja dobrze wskazuje w tym przypadku kierunek.
Trwałość związku jest wartością
Jeśli chcemy społeczeństwa ludzi odpowiedzialnych, którzy serio traktują swoje zobowiązania, powinniśmy wspierać małżeństwo kosztem związków partnerskich. Osoby żyjące w związku małżeńskim przystępują przecież do niego z myślą o jego trwałości, wyznaczanej horyzontem całego życia. Wobec wspólnoty raz na zawsze przyjmują odpowiedzialność za partnera i potomstwo. Owszem, w naszym kraju ludzie rozwodzą się coraz częściej, ale przecież nikt nie uważa tego za objaw społecznego zdrowia, tylko wprost odwrotnie. Tymczasem ludzie pozostający w związkach partnerskich, które rozwiązać można bez najmniejszego zachodu, stawiają swoją osobistą wolność nad odpowiedzialnością za innych ludzi i nikt mi nie wmówi, że to jest dla społeczeństwa korzystne.
Nie dziwi więc, że ci, którzy tak jak premier Donald Tusk interesują się tylko tym, co „tu i teraz”, czyli szybką konsumpcją, popierają związki partnerskie. Tradycyjna rodzina to myślenie o odległej przyszłości oraz uciążliwe obowiązki, które bierze się na siebie na wiele dziesięcioleci. Ale nie ma innej drogi, by kraj się rozwijał i miał dobre perspektywy.
A na marginesie warto zauważyć, że to zwolennicy związków partnerskich używają argumentów rodem z przełomu XIX i XX wieku, wynikających z wojującego ateizmu i nienawistnego stosunku do religii. Zwłaszcza wtedy, gdy twierdzą, że wspieranie tradycyjnej rodziny to krecia robota Kościoła, który jest instytucją opresyjną i niszczy życie społeczne. Rodzinę powinien wspierać każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Duchownym za ich postawę należy się więc nasza wdzięczność.
Źródło: Rzeczpospolita
Właściwie funkcjonująca tradycyjna rodzina jest podstawą ładu społecznego i dobrobytu każdego kraju. Im więcej w małżeństwach rodzi się dzieci, tym lepiej. Dzięki temu kraj może się rozwijać zarówno w dziedzinie gospodarki, jak i kultury. Rozwody, niska dzietność i osłabienie rodziny, które obserwujemy pod koniec XX wieku, mają zły wpływ na sytuację społeczeństw Zachodu.
Rodzina jako inwestycja
Gary S. Becker, którego pracę naukową „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” streszczam częściowo powyżej, nie należy do PiS. Ba, nie jest nawet znajomym ministra Gowina. Chyba nie jest też katolikiem, zresztą znaczna część jego poglądów nie znalazłaby uznania w Kościele. Jest za to Becker ekonomicznym noblistą, wyróżnionym między innymi za przytaczane wyżej teorie, doktorem honoris causa SGH i naukowcem, od którego Unia Europejska zapożyczyła nazwę „kapitał ludzki” dla jednego ze swoich najważniejszych programów. To właśnie on stworzył teorię, w myśl której człowiek jest najcenniejszym zasobem każdego przedsiębiorstwa, inwestycja w rozwój człowieka jest najbardziej opłacalna, a największa część tej inwestycji dokonuje się na poziomie rodziny. To tam wytwarzane są usługi wartości mniej więcej 30 procent dochodu narodowego i tam powstaje większość kapitału ludzkiego.
Zresztą jakby się nad tym, co twierdzi Becker, zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie kontrowersyjnego. Już XVIII-wieczny ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith porównywał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” funkcjonowanie rodziny i państwa. „To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał słusznie. Becker tylko wynalazł model matematyczny pozwalający to policzyć i jako pierwszy, najzupełniej serio i ze wszystkimi tego konsekwencjami, potraktował akt małżeństwa jak umowę spółki, a rodzinę jak przedsiębiorstwo. Rozwód to, idąc tropem tej metafory, rodzaj bankructwa, a związek partnerski czy, jak kto woli, „życie na kocią łapę”, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Oczywiście, wszystko, co napisałem powyżej, odnosi się do awantury o ustawę o związkach partnerskich. I, oczywiście, nie mam zamiaru udawać specjalisty od ekonomii, który wygłasza jakiś czysto teoretyczny wywód i nie ma w tej kwestii zdania. Mam zdanie bliskie temu, co mówi opozycja oraz konserwatyści z Platformy związani z Jarosławem Gowinem. Wydaje mi się jednak, że poza argumentami natury światopoglądowej czy ideologicznej warto też wziąć w tej dyskusji pod uwagę te zdroworozsądkowe, na przykład społeczne i ekonomiczne, a więc takie, jakie przedstawia Becker.
Jak każda dyskusja w Polsce także i ta zdominowana jest bowiem przez racje przyporządkowane do PiS lub Platformy, przez chamskie zaczepki jak te wobec Anny Grodzkiej lub Jarosława Gowina i personalne gierki (czy premier załatwi ministra sprawiedliwości czy na odwrót). Tymczasem sprawa jest poważna, by nie powiedzieć – fundamentalna, i nie ma żadnych barw partyjnych. A w debacie na jej temat panuje całkowite pomieszanie pojęć.
Margines problemu
„Prawicowy pucz” (Leszek Miller), „żenada” (posłanka Agnieszka Pomaska), „ciemnogród” (Andrzej Celiński), „obrzydliwe tradycjonalistyczne stanowisko Kościoła” (prof. Ireneusz Krzemiński), „nietolerancja” i „obskuranctwo” (Tomasz Lis), „złotousta kołtuneria” (Jacek Żakowski). Kiedy czyta się opinie zajadłych ideologicznych przeciwników Jarosława Gowina (bo to, oczywiście, on, jako zdrajca Platformy, jest głównym celem ataków), można by sądzić, że odrzucenie ustawy o związkach partnerskich jest aktem wymierzonym w mniejszości seksualne.
Tymczasem to jest ledwie margines problemu i kwestia wcale nie najistotniejsza.
W „Rzeczpospolitej” z 28 stycznia br. od strony prawnej dobrze naświetlił ją prof. Andrzej Zoll, którego nikt chyba nie podejrzewa o sympatię do partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie dość, że przyznał, iż argumenty konserwatystów mają dużą wagę, to jeszcze podzielił wątpliwość co do tego, czy ustawa o związkach partnerskich jest zgodna z konstytucją.
Nie wyrokując w tej kwestii, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zauważa, że w ustawie zasadniczej zawarta jest zachęta do zawierania trwałych związków i że nie o śluby konfesyjne tu idzie, lecz o te jak najbardziej cywilne, a „małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety oraz rodzina – oparta na takim małżeństwie – mają być przez państwo chronione”. To zaś oznacza, że nie można dziś mówić o dyskryminacji związków partnerskich, ale o szczególnej ochronie tradycyjnej rodziny.
I to jest podstawowa rzecz, jeśli chodzi o ustawę o związkach partnerskich. Odpowiedź na pytanie: czy rodzinie należą się przywileje czy nie? Mnie i większości Polaków wydaje się ona oczywista. Wskazują na to wszystkie badania opinii społecznej. Rodzina jest najważniejsza dla 80 procent z nas. Liczy się dla nas bardziej niż pieniądze, kariera czy przyjemności. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, o jaką rodzinę idzie (to też wynika z badań). Tradycyjną. Taką z mamą, tatą, dziadkami i rodzeństwem. Taką, która daje oparcie na całe życie, przekazuje wartości i tworzy z nas istoty społeczne.
Owszem, dla wszystkich, którzy doznają paroksyzmu wściekłości na dźwięk słów „tradycyjny” i „konserwatywny”, stwierdzenie, że to właśnie taki tradycyjny czy też konserwatywny model rodziny jest najlepszy, zapewne będzie kamieniem obrazy. Ale cóż na to począć, tak właśnie jest. Ludzie, którzy mają takie zdanie, nie są bynajmniej zacofani. Ich racje nie są tylko natury religijnej, historycznej czy emocjonalnej. Potwierdzają je również najzupełniej współczesne badania socjologiczne i teorie ekonomiczne, takie jak ta Beckera.
Choć brzmi to jak oksymoron, tradycyjna i konserwatywna rodzina jest w sensie społecznym czy ekonomicznym bytem jak najbardziej nowoczesnym. Najsprawniej tworzącym kapitał ludzki i PKB. Dlatego wspierając ją i dając jej przywileje, państwo działa nie z pobudek ideologicznych czy religijnych, tylko w dobrze pojętym interesie własnym, w imię zdrowego rozsądku. Konstytucja dobrze wskazuje w tym przypadku kierunek.
Trwałość związku jest wartością
Jeśli chcemy społeczeństwa ludzi odpowiedzialnych, którzy serio traktują swoje zobowiązania, powinniśmy wspierać małżeństwo kosztem związków partnerskich. Osoby żyjące w związku małżeńskim przystępują przecież do niego z myślą o jego trwałości, wyznaczanej horyzontem całego życia. Wobec wspólnoty raz na zawsze przyjmują odpowiedzialność za partnera i potomstwo. Owszem, w naszym kraju ludzie rozwodzą się coraz częściej, ale przecież nikt nie uważa tego za objaw społecznego zdrowia, tylko wprost odwrotnie. Tymczasem ludzie pozostający w związkach partnerskich, które rozwiązać można bez najmniejszego zachodu, stawiają swoją osobistą wolność nad odpowiedzialnością za innych ludzi i nikt mi nie wmówi, że to jest dla społeczeństwa korzystne.
Nie dziwi więc, że ci, którzy tak jak premier Donald Tusk interesują się tylko tym, co „tu i teraz”, czyli szybką konsumpcją, popierają związki partnerskie. Tradycyjna rodzina to myślenie o odległej przyszłości oraz uciążliwe obowiązki, które bierze się na siebie na wiele dziesięcioleci. Ale nie ma innej drogi, by kraj się rozwijał i miał dobre perspektywy.
A na marginesie warto zauważyć, że to zwolennicy związków partnerskich używają argumentów rodem z przełomu XIX i XX wieku, wynikających z wojującego ateizmu i nienawistnego stosunku do religii. Zwłaszcza wtedy, gdy twierdzą, że wspieranie tradycyjnej rodziny to krecia robota Kościoła, który jest instytucją opresyjną i niszczy życie społeczne. Rodzinę powinien wspierać każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Duchownym za ich postawę należy się więc nasza wdzięczność.
Źródło: Rzeczpospolita
Jarosław Gowin - minister sprawiedliwości
Gowin nie z tej epoki
W czasach, gdy największą zaletą polityka jest brak poglądów i przyklaskiwanie liderowi partii, trwający przy swoich przekonaniach Jarosław Gowin jawi się jako polityk nie z tej epoki.
Idealista, nonkonformista, człowiek wierny wartościom, a może wytrawny gracz, który uczynił kroczenie pod prąd sposobem na sukces? Analizując polityczną działalność Jarosława Gowina, i to co się obecnie dzieje wokół niego jako ministra sprawiedliwości, wydaje się, że bliższy prawdy jest pierwszy opis, co wcale nie oznacza, że taka postawa nie przyniesie mu politycznych korzyści.
Minister do bicia
Gowin jako minister sprawiedliwości jest niewątpliwie jednym z najczęściej krytykowanych członków rządu Donalda Tuska. Zaraz po nominacji opozycja zarzucała mu, że nie jest prawnikiem, więc nie ma kompetencji do kierowania tym resortem. Potem przedstawiciele zawodów regulowanych protestowali przeciwko otwarciu dostępu do ich profesji. Gowin popadł także w konflikt z koalicyjnym Polskim Stronnictwem Ludowym, gdyż dąży do likwidacji sądów rejonowych. W ostatnich dniach krytyka osiągnęła apogeum, pojawiły się żądania jego dymisji. Na polecenie min. Gowina akta sprawy Amber Gold zostały przewiezione z sądów na Pomorzu do ministerstwa sprawiedliwości, tymczasem według części prawników jest to niezgodne z ustawą o ustroju sądów powszechnych. Rozgorzała dyskusja, czy minister złamał prawo, eksperci są podzieleni. Jednak żądania dymisji wywołał komentarz do tej sprawy Gowina, który stwierdził: „Mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych”. Po tych słowach w środowisku prawniczym zawrzało. Gowin następnego dnia przeprosił za zbyt emocjonalne stwierdzenie, że „ma w nosie literę przepisów”, ale podkreślił, że podtrzymuje jego sens. Jednak dla lewicowej opozycji słowa stały się argumentem do żądania dymisji ministra, a nawet postawienia go przed Trybunałem Stanu. Najbardziej zmasowany atak na ministra przypuściły środowiska reprezentujące lewicowo-liberalne poglądy w kwestiach światopoglądowych.
Liderka tej formacji prof. Magdalena Środa stwierdziła: „Myślę, że szkody, jakie czyni minister Gowin swoją ignorancją (bo i z wiedzą filozoficzną u niego bardzo krucho), są większe niż szkody, które wyrządza afera Amber Gold”. Postulowała też: społeczny „interes widzę również w jak najszybszej dymisji szkodliwego ministra. Panie premierze, ty widzisz i nie grzmisz?!”. A inny luminarz lewicy, Jacek Żakowski, wezwał Gowina do „honorowej dymisji”.
Aktywny i niezależny
Jak na jednego ministra liczba środowisk, z którymi jest w mniejszym lub większym sporze, jest imponująca, a do tego trzeba dodać różnice zdań z częścią polityków własnej partii. Jakie jest podłoże tych sporów? Bynajmniej nie wynikają one z jakichś skłonności polityka z Krakowa do konfliktów. Wprost przeciwnie, wypowiada się w sposób kulturalny, zachowując szacunek dla adwersarzy, nawet jeśli się z nimi diametralnie nie zgadza. Problemem Gowina jest wierność swoim przekonaniom i aktywność. Ktoś powie, że przecież to zalety. Owszem, ale nie w obecnych czasach postpolityki, gdy celem jest utrzymanie władzy, a nie rozwiązywanie konkretnych problemów, gdy zaletą jest pozorowanie działania za pomocą pijarowskich sztuczek, które mają zasłonić bierność i niekompetencję. Nie w czasach, gdy posiadanie jednoznacznych poglądów i wierność im jest przeszkodą w politycznej karierze, której warunkiem powodzenia jest bycie klakierem lidera partii i płynięcie z nurtem aktualnie obowiązującego partyjnego przekazu dnia. Problemy Gowina biorą się stąd, że jest inny. Politykę traktuje jako sferę realizacji dobra wspólnego, czyli działań, które mają służyć obywatelom, aby mogli realizować swoje aspiracje. Stąd jego liczne inicjatywy jako ministra sprawiedliwości, które mają naprawić funkcjonowanie państwa. Z drugiej strony Gowin jest wierny swojemu systemowi wartości, samodzielny w myśleniu i niezależny w ocenie rzeczywistości. Kiedy wybuchła afera hazardowa, jako jedyny polityk Platformy Obywatelskiej zdecydowanie krytykował swoich partyjnych kolegów za naruszanie standardów. Nigdy nie dał się wciągnąć w wojnę między PO i PiS, choć dla Platformy eskalacja tego konfliktu jest jednym z głównych celów politycznych. Nie oglądał się też na oficjalnie obowiązującą w partii linię. Gdy „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła taśmy z prowokacji wobec szefa gdańskiego sądu Ryszarda Milewskiego, nie czekając na stanowisko premiera zażądał odwołania sędziego. Jako jedyny członek rządu głosował przeciwko decyzji podpisania przez rząd konwencji przemocowej.
Konserwatysta kompromisowy
Problemy Gowina biorą się też z jego postawy w kwestiach światopoglądowych, za którą jest krytykowany zarówno z lewa, jak i z prawa. Dla światopoglądowych liberałów Gowin to wróg numer jeden. Jednoznacznie opowiada się przeciwko ustawie o związkach partnerskich czy przyznaniu parom homoseksualnym jakichkolwiek praw, które posiadają małżeństwa. Jako minister sprawiedliwości wprost deklaruje, że nigdy nie zaakceptuje ustawy zawierającej takie rozwiązania. Otwarcie walczy z konwencją przemocową, której wprowadzenie w naszym kraju otworzyłoby drogę do realizacji genderowskiej ideologii w życiu społecznym. Gdy rząd przymierzał się do ratyfikacji konwencji bioetycznej, ministerstwo Gowina przygotowało specjalny protokół interpretacyjny, który ma chronić przed liberalnym rozumieniem jej zapisów. Taka postawa sprawia, że światopoglądowi liberałowie nie tylko żądają dymisji Gowina pod byle pretekstem, ale wprost twierdzą, np. prof. Środa, że człowiek o takich poglądach powinien mieć zakaz uczestniczenia w polityce. Z drugiej strony Gowin nie jest bohaterem katolików wiernych nauczaniu Kościoła. Publicznie deklaruje, że jest za obecnie obowiązującym kompromisem aborcyjnym i przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Zaproponowany przez niego projekt ustawy bioetycznej też nie jest zgodny z nauczaniem Kościoła, pozwala bowiem na stosowanie metody in vitro, choć, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, zabrania zabijania i mrożenia ludzkich embrionów. Z perspektywy katolickiej światopoglądowy konserwatyzm Gowina istnieje tylko w pewnych sferach, np. związków partnerskich, lecz kwestii aborcji już nie obejmuje. Mimo to nie można nie dostrzegać pozytywnej roli, jaką odgrywa Gowin jako minister sprawiedliwości w przeciwstawianiu się światopoglądowym nowinkom lewicy, które naruszyłyby istniejący stan.
Polityczne perspektywy
Medialna wrzawa, jaka towarzyszy Gowinowi od momentu objęcia teki ministra sprawiedliwości (przedtem też był przedmiotem zainteresowania mediów, ale w nieco mniejszym stopniu), niewątpliwie przyczynia się do jego popularności. Im bardziej jest atakowany z pobudek ideologicznych, tym bardziej rośnie jego popularność w kręgach konserwatywnych, które stanowią całkiem spory elektorat. Pojawienie się w Sejmie skrajnie lewicowej Partii Palikota spolaryzowało posłów PO w kwestiach światopoglądowych i Gowin został liderem środowiska konserwatywnego. Z drugiej strony sam Gowin zdecydowanie odżegnuje się od pomysłu założenia własnej partii czy przejęcia władzy w Platformie. Jednak nie wynika to z braku ambicji politycznych, lecz z daleko idącej ostrożności, aby nie być postrzeganym jako konkurencja dla Tuska, bo to mogłoby skończyć się wypchnięciem z PO, jak miało to miejsce w przypadku Jana Rokity. Na razie Gowin jest Tuskowi potrzebny, bo jako jeden z nielicznych ministrów jest aktywny, np. w czasie apogeum ataków na Gowina rząd przyjął jego pakiet ustaw deregulacyjnych. Niewątpliwie jego sukcesem jest doprowadzenie do odwołania sędziego Milewskiego. Jednak nawet gdyby został odwołany, jego pozycja wśród konserwatywnej frakcji PO nie ulegnie osłabieniu, choć nie miałby tak dużych możliwości oddziaływania na to, co dzieje się w państwie. Gowin ma świadomość, że stąpa po cienkim lodzie polityki, ale nie powstrzymuje go to od formułowania własnych opinii, nawet jeśli miałoby to przekreślić jego polityczne ambicje. I taka postawa bardzo uwiera jednych, a budzi szacunek drugich.
Źródło: Gość
Więcej o pracy i decyzjach Jarosława Gowina poniżej:
Związki partnerskie podzielą Platformę? "Osobista porażka Tuska" - money.pl
W czasach, gdy największą zaletą polityka jest brak poglądów i przyklaskiwanie liderowi partii, trwający przy swoich przekonaniach Jarosław Gowin jawi się jako polityk nie z tej epoki.
Idealista, nonkonformista, człowiek wierny wartościom, a może wytrawny gracz, który uczynił kroczenie pod prąd sposobem na sukces? Analizując polityczną działalność Jarosława Gowina, i to co się obecnie dzieje wokół niego jako ministra sprawiedliwości, wydaje się, że bliższy prawdy jest pierwszy opis, co wcale nie oznacza, że taka postawa nie przyniesie mu politycznych korzyści.
Minister do bicia
Gowin jako minister sprawiedliwości jest niewątpliwie jednym z najczęściej krytykowanych członków rządu Donalda Tuska. Zaraz po nominacji opozycja zarzucała mu, że nie jest prawnikiem, więc nie ma kompetencji do kierowania tym resortem. Potem przedstawiciele zawodów regulowanych protestowali przeciwko otwarciu dostępu do ich profesji. Gowin popadł także w konflikt z koalicyjnym Polskim Stronnictwem Ludowym, gdyż dąży do likwidacji sądów rejonowych. W ostatnich dniach krytyka osiągnęła apogeum, pojawiły się żądania jego dymisji. Na polecenie min. Gowina akta sprawy Amber Gold zostały przewiezione z sądów na Pomorzu do ministerstwa sprawiedliwości, tymczasem według części prawników jest to niezgodne z ustawą o ustroju sądów powszechnych. Rozgorzała dyskusja, czy minister złamał prawo, eksperci są podzieleni. Jednak żądania dymisji wywołał komentarz do tej sprawy Gowina, który stwierdził: „Mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych”. Po tych słowach w środowisku prawniczym zawrzało. Gowin następnego dnia przeprosił za zbyt emocjonalne stwierdzenie, że „ma w nosie literę przepisów”, ale podkreślił, że podtrzymuje jego sens. Jednak dla lewicowej opozycji słowa stały się argumentem do żądania dymisji ministra, a nawet postawienia go przed Trybunałem Stanu. Najbardziej zmasowany atak na ministra przypuściły środowiska reprezentujące lewicowo-liberalne poglądy w kwestiach światopoglądowych.
Liderka tej formacji prof. Magdalena Środa stwierdziła: „Myślę, że szkody, jakie czyni minister Gowin swoją ignorancją (bo i z wiedzą filozoficzną u niego bardzo krucho), są większe niż szkody, które wyrządza afera Amber Gold”. Postulowała też: społeczny „interes widzę również w jak najszybszej dymisji szkodliwego ministra. Panie premierze, ty widzisz i nie grzmisz?!”. A inny luminarz lewicy, Jacek Żakowski, wezwał Gowina do „honorowej dymisji”.
Aktywny i niezależny
Jak na jednego ministra liczba środowisk, z którymi jest w mniejszym lub większym sporze, jest imponująca, a do tego trzeba dodać różnice zdań z częścią polityków własnej partii. Jakie jest podłoże tych sporów? Bynajmniej nie wynikają one z jakichś skłonności polityka z Krakowa do konfliktów. Wprost przeciwnie, wypowiada się w sposób kulturalny, zachowując szacunek dla adwersarzy, nawet jeśli się z nimi diametralnie nie zgadza. Problemem Gowina jest wierność swoim przekonaniom i aktywność. Ktoś powie, że przecież to zalety. Owszem, ale nie w obecnych czasach postpolityki, gdy celem jest utrzymanie władzy, a nie rozwiązywanie konkretnych problemów, gdy zaletą jest pozorowanie działania za pomocą pijarowskich sztuczek, które mają zasłonić bierność i niekompetencję. Nie w czasach, gdy posiadanie jednoznacznych poglądów i wierność im jest przeszkodą w politycznej karierze, której warunkiem powodzenia jest bycie klakierem lidera partii i płynięcie z nurtem aktualnie obowiązującego partyjnego przekazu dnia. Problemy Gowina biorą się stąd, że jest inny. Politykę traktuje jako sferę realizacji dobra wspólnego, czyli działań, które mają służyć obywatelom, aby mogli realizować swoje aspiracje. Stąd jego liczne inicjatywy jako ministra sprawiedliwości, które mają naprawić funkcjonowanie państwa. Z drugiej strony Gowin jest wierny swojemu systemowi wartości, samodzielny w myśleniu i niezależny w ocenie rzeczywistości. Kiedy wybuchła afera hazardowa, jako jedyny polityk Platformy Obywatelskiej zdecydowanie krytykował swoich partyjnych kolegów za naruszanie standardów. Nigdy nie dał się wciągnąć w wojnę między PO i PiS, choć dla Platformy eskalacja tego konfliktu jest jednym z głównych celów politycznych. Nie oglądał się też na oficjalnie obowiązującą w partii linię. Gdy „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła taśmy z prowokacji wobec szefa gdańskiego sądu Ryszarda Milewskiego, nie czekając na stanowisko premiera zażądał odwołania sędziego. Jako jedyny członek rządu głosował przeciwko decyzji podpisania przez rząd konwencji przemocowej.
Konserwatysta kompromisowy
Problemy Gowina biorą się też z jego postawy w kwestiach światopoglądowych, za którą jest krytykowany zarówno z lewa, jak i z prawa. Dla światopoglądowych liberałów Gowin to wróg numer jeden. Jednoznacznie opowiada się przeciwko ustawie o związkach partnerskich czy przyznaniu parom homoseksualnym jakichkolwiek praw, które posiadają małżeństwa. Jako minister sprawiedliwości wprost deklaruje, że nigdy nie zaakceptuje ustawy zawierającej takie rozwiązania. Otwarcie walczy z konwencją przemocową, której wprowadzenie w naszym kraju otworzyłoby drogę do realizacji genderowskiej ideologii w życiu społecznym. Gdy rząd przymierzał się do ratyfikacji konwencji bioetycznej, ministerstwo Gowina przygotowało specjalny protokół interpretacyjny, który ma chronić przed liberalnym rozumieniem jej zapisów. Taka postawa sprawia, że światopoglądowi liberałowie nie tylko żądają dymisji Gowina pod byle pretekstem, ale wprost twierdzą, np. prof. Środa, że człowiek o takich poglądach powinien mieć zakaz uczestniczenia w polityce. Z drugiej strony Gowin nie jest bohaterem katolików wiernych nauczaniu Kościoła. Publicznie deklaruje, że jest za obecnie obowiązującym kompromisem aborcyjnym i przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Zaproponowany przez niego projekt ustawy bioetycznej też nie jest zgodny z nauczaniem Kościoła, pozwala bowiem na stosowanie metody in vitro, choć, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, zabrania zabijania i mrożenia ludzkich embrionów. Z perspektywy katolickiej światopoglądowy konserwatyzm Gowina istnieje tylko w pewnych sferach, np. związków partnerskich, lecz kwestii aborcji już nie obejmuje. Mimo to nie można nie dostrzegać pozytywnej roli, jaką odgrywa Gowin jako minister sprawiedliwości w przeciwstawianiu się światopoglądowym nowinkom lewicy, które naruszyłyby istniejący stan.
Polityczne perspektywy
Medialna wrzawa, jaka towarzyszy Gowinowi od momentu objęcia teki ministra sprawiedliwości (przedtem też był przedmiotem zainteresowania mediów, ale w nieco mniejszym stopniu), niewątpliwie przyczynia się do jego popularności. Im bardziej jest atakowany z pobudek ideologicznych, tym bardziej rośnie jego popularność w kręgach konserwatywnych, które stanowią całkiem spory elektorat. Pojawienie się w Sejmie skrajnie lewicowej Partii Palikota spolaryzowało posłów PO w kwestiach światopoglądowych i Gowin został liderem środowiska konserwatywnego. Z drugiej strony sam Gowin zdecydowanie odżegnuje się od pomysłu założenia własnej partii czy przejęcia władzy w Platformie. Jednak nie wynika to z braku ambicji politycznych, lecz z daleko idącej ostrożności, aby nie być postrzeganym jako konkurencja dla Tuska, bo to mogłoby skończyć się wypchnięciem z PO, jak miało to miejsce w przypadku Jana Rokity. Na razie Gowin jest Tuskowi potrzebny, bo jako jeden z nielicznych ministrów jest aktywny, np. w czasie apogeum ataków na Gowina rząd przyjął jego pakiet ustaw deregulacyjnych. Niewątpliwie jego sukcesem jest doprowadzenie do odwołania sędziego Milewskiego. Jednak nawet gdyby został odwołany, jego pozycja wśród konserwatywnej frakcji PO nie ulegnie osłabieniu, choć nie miałby tak dużych możliwości oddziaływania na to, co dzieje się w państwie. Gowin ma świadomość, że stąpa po cienkim lodzie polityki, ale nie powstrzymuje go to od formułowania własnych opinii, nawet jeśli miałoby to przekreślić jego polityczne ambicje. I taka postawa bardzo uwiera jednych, a budzi szacunek drugich.
Źródło: Gość
Więcej o pracy i decyzjach Jarosława Gowina poniżej:
Związki partnerskie podzielą Platformę? "Osobista porażka Tuska" - money.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)