In America, the rich are getting richer. Isn’t that great? Doesn’t that mean there’s lots more wealth to go round? Or is it good news for the rich but very bad news for the poor?
740 Park Avenue, Manhattan, is one of the most exclusive addresses in the world, home to some of the richest Americans, the 1% of the 1%. Ten minutes to the north, across the Harlem River, is the other Park Avenue, in the South Bronx. Here, unemployment runs at 19% and half the population need food stamps.
The American Dream of equal opportunities and hard work says you can be born in the Bronx and end up at 740. But is that dream still true? The film argues the super-rich haven’t just bought the exclusive addresses – they’ve bought the whole system and the’’re running it for themselves.
Źródło: Top Documentary Films
Więcej filmów: Why Poverty?
Rodzina Bogiem Silna, staje się siłą człowieka i całego narodu. — Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
31 stycznia 2013
One of Us - Akcja pro-life przeciwko aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Witajcie!
Można się przyłączyć do obrony życia poczętego przez ten podpis.
PODPISY:
One of Us
Największa w historii akcja pro-life. Jest szansa, żebyśmy zablokowali finansowanie z budżetu Unii Europejskiej aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Więcej: W Polityce
Można się przyłączyć do obrony życia poczętego przez ten podpis.
PODPISY:
One of Us
Największa w historii akcja pro-life. Jest szansa, żebyśmy zablokowali finansowanie z budżetu Unii Europejskiej aborcji i doświadczeń na ludzkich embrionach!
Więcej: W Polityce
Słowo na każdy dzień
(Mk 4,26-34)
Jezus mówił do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli /ją/ rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.
Komentarz
Synowie Boga nie poddają się pozorom. Nie obawiają się słabości ziarna. Nie muszą naśladować świata, który ceni to, co przebojowe, błyskotliwe i potężne. Myślenie w takich kategoriach o Ewangelii, o Kościele byłoby całkowitym wypaczeniem Jezusowej nauki. Posiadamy u Boga majętność lepszą i trwałą. Choćby dobro w świecie i pośród nas bywało przesłonięte potęgą zła, nie zniechęcajmy się ani nie gorszmy. Ufajmy Panu, który "sam będzie działał".
Więcej: Mateusz
Jezus mówił do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli /ją/ rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.
Komentarz
Synowie Boga nie poddają się pozorom. Nie obawiają się słabości ziarna. Nie muszą naśladować świata, który ceni to, co przebojowe, błyskotliwe i potężne. Myślenie w takich kategoriach o Ewangelii, o Kościele byłoby całkowitym wypaczeniem Jezusowej nauki. Posiadamy u Boga majętność lepszą i trwałą. Choćby dobro w świecie i pośród nas bywało przesłonięte potęgą zła, nie zniechęcajmy się ani nie gorszmy. Ufajmy Panu, który "sam będzie działał".
Więcej: Mateusz
30 stycznia 2013
Mariusz Cieślik - Nowoczesny ciemnogród
Uprzywilejowanie małżeństwa kosztem związków partnerskich świadczy o tym, że spora grupa polskich polityków myśli bardzo nowocześnie,
tak jak autorzy przełomowych teorii ekonomicznych
Właściwie funkcjonująca tradycyjna rodzina jest podstawą ładu społecznego i dobrobytu każdego kraju. Im więcej w małżeństwach rodzi się dzieci, tym lepiej. Dzięki temu kraj może się rozwijać zarówno w dziedzinie gospodarki, jak i kultury. Rozwody, niska dzietność i osłabienie rodziny, które obserwujemy pod koniec XX wieku, mają zły wpływ na sytuację społeczeństw Zachodu.
Rodzina jako inwestycja
Gary S. Becker, którego pracę naukową „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” streszczam częściowo powyżej, nie należy do PiS. Ba, nie jest nawet znajomym ministra Gowina. Chyba nie jest też katolikiem, zresztą znaczna część jego poglądów nie znalazłaby uznania w Kościele. Jest za to Becker ekonomicznym noblistą, wyróżnionym między innymi za przytaczane wyżej teorie, doktorem honoris causa SGH i naukowcem, od którego Unia Europejska zapożyczyła nazwę „kapitał ludzki” dla jednego ze swoich najważniejszych programów. To właśnie on stworzył teorię, w myśl której człowiek jest najcenniejszym zasobem każdego przedsiębiorstwa, inwestycja w rozwój człowieka jest najbardziej opłacalna, a największa część tej inwestycji dokonuje się na poziomie rodziny. To tam wytwarzane są usługi wartości mniej więcej 30 procent dochodu narodowego i tam powstaje większość kapitału ludzkiego.
Zresztą jakby się nad tym, co twierdzi Becker, zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie kontrowersyjnego. Już XVIII-wieczny ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith porównywał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” funkcjonowanie rodziny i państwa. „To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał słusznie. Becker tylko wynalazł model matematyczny pozwalający to policzyć i jako pierwszy, najzupełniej serio i ze wszystkimi tego konsekwencjami, potraktował akt małżeństwa jak umowę spółki, a rodzinę jak przedsiębiorstwo. Rozwód to, idąc tropem tej metafory, rodzaj bankructwa, a związek partnerski czy, jak kto woli, „życie na kocią łapę”, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Oczywiście, wszystko, co napisałem powyżej, odnosi się do awantury o ustawę o związkach partnerskich. I, oczywiście, nie mam zamiaru udawać specjalisty od ekonomii, który wygłasza jakiś czysto teoretyczny wywód i nie ma w tej kwestii zdania. Mam zdanie bliskie temu, co mówi opozycja oraz konserwatyści z Platformy związani z Jarosławem Gowinem. Wydaje mi się jednak, że poza argumentami natury światopoglądowej czy ideologicznej warto też wziąć w tej dyskusji pod uwagę te zdroworozsądkowe, na przykład społeczne i ekonomiczne, a więc takie, jakie przedstawia Becker.
Jak każda dyskusja w Polsce także i ta zdominowana jest bowiem przez racje przyporządkowane do PiS lub Platformy, przez chamskie zaczepki jak te wobec Anny Grodzkiej lub Jarosława Gowina i personalne gierki (czy premier załatwi ministra sprawiedliwości czy na odwrót). Tymczasem sprawa jest poważna, by nie powiedzieć – fundamentalna, i nie ma żadnych barw partyjnych. A w debacie na jej temat panuje całkowite pomieszanie pojęć.
Margines problemu
„Prawicowy pucz” (Leszek Miller), „żenada” (posłanka Agnieszka Pomaska), „ciemnogród” (Andrzej Celiński), „obrzydliwe tradycjonalistyczne stanowisko Kościoła” (prof. Ireneusz Krzemiński), „nietolerancja” i „obskuranctwo” (Tomasz Lis), „złotousta kołtuneria” (Jacek Żakowski). Kiedy czyta się opinie zajadłych ideologicznych przeciwników Jarosława Gowina (bo to, oczywiście, on, jako zdrajca Platformy, jest głównym celem ataków), można by sądzić, że odrzucenie ustawy o związkach partnerskich jest aktem wymierzonym w mniejszości seksualne.
Tymczasem to jest ledwie margines problemu i kwestia wcale nie najistotniejsza.
W „Rzeczpospolitej” z 28 stycznia br. od strony prawnej dobrze naświetlił ją prof. Andrzej Zoll, którego nikt chyba nie podejrzewa o sympatię do partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie dość, że przyznał, iż argumenty konserwatystów mają dużą wagę, to jeszcze podzielił wątpliwość co do tego, czy ustawa o związkach partnerskich jest zgodna z konstytucją.
Nie wyrokując w tej kwestii, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zauważa, że w ustawie zasadniczej zawarta jest zachęta do zawierania trwałych związków i że nie o śluby konfesyjne tu idzie, lecz o te jak najbardziej cywilne, a „małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety oraz rodzina – oparta na takim małżeństwie – mają być przez państwo chronione”. To zaś oznacza, że nie można dziś mówić o dyskryminacji związków partnerskich, ale o szczególnej ochronie tradycyjnej rodziny.
I to jest podstawowa rzecz, jeśli chodzi o ustawę o związkach partnerskich. Odpowiedź na pytanie: czy rodzinie należą się przywileje czy nie? Mnie i większości Polaków wydaje się ona oczywista. Wskazują na to wszystkie badania opinii społecznej. Rodzina jest najważniejsza dla 80 procent z nas. Liczy się dla nas bardziej niż pieniądze, kariera czy przyjemności. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, o jaką rodzinę idzie (to też wynika z badań). Tradycyjną. Taką z mamą, tatą, dziadkami i rodzeństwem. Taką, która daje oparcie na całe życie, przekazuje wartości i tworzy z nas istoty społeczne.
Owszem, dla wszystkich, którzy doznają paroksyzmu wściekłości na dźwięk słów „tradycyjny” i „konserwatywny”, stwierdzenie, że to właśnie taki tradycyjny czy też konserwatywny model rodziny jest najlepszy, zapewne będzie kamieniem obrazy. Ale cóż na to począć, tak właśnie jest. Ludzie, którzy mają takie zdanie, nie są bynajmniej zacofani. Ich racje nie są tylko natury religijnej, historycznej czy emocjonalnej. Potwierdzają je również najzupełniej współczesne badania socjologiczne i teorie ekonomiczne, takie jak ta Beckera.
Choć brzmi to jak oksymoron, tradycyjna i konserwatywna rodzina jest w sensie społecznym czy ekonomicznym bytem jak najbardziej nowoczesnym. Najsprawniej tworzącym kapitał ludzki i PKB. Dlatego wspierając ją i dając jej przywileje, państwo działa nie z pobudek ideologicznych czy religijnych, tylko w dobrze pojętym interesie własnym, w imię zdrowego rozsądku. Konstytucja dobrze wskazuje w tym przypadku kierunek.
Trwałość związku jest wartością
Jeśli chcemy społeczeństwa ludzi odpowiedzialnych, którzy serio traktują swoje zobowiązania, powinniśmy wspierać małżeństwo kosztem związków partnerskich. Osoby żyjące w związku małżeńskim przystępują przecież do niego z myślą o jego trwałości, wyznaczanej horyzontem całego życia. Wobec wspólnoty raz na zawsze przyjmują odpowiedzialność za partnera i potomstwo. Owszem, w naszym kraju ludzie rozwodzą się coraz częściej, ale przecież nikt nie uważa tego za objaw społecznego zdrowia, tylko wprost odwrotnie. Tymczasem ludzie pozostający w związkach partnerskich, które rozwiązać można bez najmniejszego zachodu, stawiają swoją osobistą wolność nad odpowiedzialnością za innych ludzi i nikt mi nie wmówi, że to jest dla społeczeństwa korzystne.
Nie dziwi więc, że ci, którzy tak jak premier Donald Tusk interesują się tylko tym, co „tu i teraz”, czyli szybką konsumpcją, popierają związki partnerskie. Tradycyjna rodzina to myślenie o odległej przyszłości oraz uciążliwe obowiązki, które bierze się na siebie na wiele dziesięcioleci. Ale nie ma innej drogi, by kraj się rozwijał i miał dobre perspektywy.
A na marginesie warto zauważyć, że to zwolennicy związków partnerskich używają argumentów rodem z przełomu XIX i XX wieku, wynikających z wojującego ateizmu i nienawistnego stosunku do religii. Zwłaszcza wtedy, gdy twierdzą, że wspieranie tradycyjnej rodziny to krecia robota Kościoła, który jest instytucją opresyjną i niszczy życie społeczne. Rodzinę powinien wspierać każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Duchownym za ich postawę należy się więc nasza wdzięczność.
Źródło: Rzeczpospolita
Właściwie funkcjonująca tradycyjna rodzina jest podstawą ładu społecznego i dobrobytu każdego kraju. Im więcej w małżeństwach rodzi się dzieci, tym lepiej. Dzięki temu kraj może się rozwijać zarówno w dziedzinie gospodarki, jak i kultury. Rozwody, niska dzietność i osłabienie rodziny, które obserwujemy pod koniec XX wieku, mają zły wpływ na sytuację społeczeństw Zachodu.
Rodzina jako inwestycja
Gary S. Becker, którego pracę naukową „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” streszczam częściowo powyżej, nie należy do PiS. Ba, nie jest nawet znajomym ministra Gowina. Chyba nie jest też katolikiem, zresztą znaczna część jego poglądów nie znalazłaby uznania w Kościele. Jest za to Becker ekonomicznym noblistą, wyróżnionym między innymi za przytaczane wyżej teorie, doktorem honoris causa SGH i naukowcem, od którego Unia Europejska zapożyczyła nazwę „kapitał ludzki” dla jednego ze swoich najważniejszych programów. To właśnie on stworzył teorię, w myśl której człowiek jest najcenniejszym zasobem każdego przedsiębiorstwa, inwestycja w rozwój człowieka jest najbardziej opłacalna, a największa część tej inwestycji dokonuje się na poziomie rodziny. To tam wytwarzane są usługi wartości mniej więcej 30 procent dochodu narodowego i tam powstaje większość kapitału ludzkiego.
Zresztą jakby się nad tym, co twierdzi Becker, zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie kontrowersyjnego. Już XVIII-wieczny ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith porównywał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” funkcjonowanie rodziny i państwa. „To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał słusznie. Becker tylko wynalazł model matematyczny pozwalający to policzyć i jako pierwszy, najzupełniej serio i ze wszystkimi tego konsekwencjami, potraktował akt małżeństwa jak umowę spółki, a rodzinę jak przedsiębiorstwo. Rozwód to, idąc tropem tej metafory, rodzaj bankructwa, a związek partnerski czy, jak kto woli, „życie na kocią łapę”, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Oczywiście, wszystko, co napisałem powyżej, odnosi się do awantury o ustawę o związkach partnerskich. I, oczywiście, nie mam zamiaru udawać specjalisty od ekonomii, który wygłasza jakiś czysto teoretyczny wywód i nie ma w tej kwestii zdania. Mam zdanie bliskie temu, co mówi opozycja oraz konserwatyści z Platformy związani z Jarosławem Gowinem. Wydaje mi się jednak, że poza argumentami natury światopoglądowej czy ideologicznej warto też wziąć w tej dyskusji pod uwagę te zdroworozsądkowe, na przykład społeczne i ekonomiczne, a więc takie, jakie przedstawia Becker.
Jak każda dyskusja w Polsce także i ta zdominowana jest bowiem przez racje przyporządkowane do PiS lub Platformy, przez chamskie zaczepki jak te wobec Anny Grodzkiej lub Jarosława Gowina i personalne gierki (czy premier załatwi ministra sprawiedliwości czy na odwrót). Tymczasem sprawa jest poważna, by nie powiedzieć – fundamentalna, i nie ma żadnych barw partyjnych. A w debacie na jej temat panuje całkowite pomieszanie pojęć.
Margines problemu
„Prawicowy pucz” (Leszek Miller), „żenada” (posłanka Agnieszka Pomaska), „ciemnogród” (Andrzej Celiński), „obrzydliwe tradycjonalistyczne stanowisko Kościoła” (prof. Ireneusz Krzemiński), „nietolerancja” i „obskuranctwo” (Tomasz Lis), „złotousta kołtuneria” (Jacek Żakowski). Kiedy czyta się opinie zajadłych ideologicznych przeciwników Jarosława Gowina (bo to, oczywiście, on, jako zdrajca Platformy, jest głównym celem ataków), można by sądzić, że odrzucenie ustawy o związkach partnerskich jest aktem wymierzonym w mniejszości seksualne.
Tymczasem to jest ledwie margines problemu i kwestia wcale nie najistotniejsza.
W „Rzeczpospolitej” z 28 stycznia br. od strony prawnej dobrze naświetlił ją prof. Andrzej Zoll, którego nikt chyba nie podejrzewa o sympatię do partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie dość, że przyznał, iż argumenty konserwatystów mają dużą wagę, to jeszcze podzielił wątpliwość co do tego, czy ustawa o związkach partnerskich jest zgodna z konstytucją.
Nie wyrokując w tej kwestii, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zauważa, że w ustawie zasadniczej zawarta jest zachęta do zawierania trwałych związków i że nie o śluby konfesyjne tu idzie, lecz o te jak najbardziej cywilne, a „małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety oraz rodzina – oparta na takim małżeństwie – mają być przez państwo chronione”. To zaś oznacza, że nie można dziś mówić o dyskryminacji związków partnerskich, ale o szczególnej ochronie tradycyjnej rodziny.
I to jest podstawowa rzecz, jeśli chodzi o ustawę o związkach partnerskich. Odpowiedź na pytanie: czy rodzinie należą się przywileje czy nie? Mnie i większości Polaków wydaje się ona oczywista. Wskazują na to wszystkie badania opinii społecznej. Rodzina jest najważniejsza dla 80 procent z nas. Liczy się dla nas bardziej niż pieniądze, kariera czy przyjemności. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, o jaką rodzinę idzie (to też wynika z badań). Tradycyjną. Taką z mamą, tatą, dziadkami i rodzeństwem. Taką, która daje oparcie na całe życie, przekazuje wartości i tworzy z nas istoty społeczne.
Owszem, dla wszystkich, którzy doznają paroksyzmu wściekłości na dźwięk słów „tradycyjny” i „konserwatywny”, stwierdzenie, że to właśnie taki tradycyjny czy też konserwatywny model rodziny jest najlepszy, zapewne będzie kamieniem obrazy. Ale cóż na to począć, tak właśnie jest. Ludzie, którzy mają takie zdanie, nie są bynajmniej zacofani. Ich racje nie są tylko natury religijnej, historycznej czy emocjonalnej. Potwierdzają je również najzupełniej współczesne badania socjologiczne i teorie ekonomiczne, takie jak ta Beckera.
Choć brzmi to jak oksymoron, tradycyjna i konserwatywna rodzina jest w sensie społecznym czy ekonomicznym bytem jak najbardziej nowoczesnym. Najsprawniej tworzącym kapitał ludzki i PKB. Dlatego wspierając ją i dając jej przywileje, państwo działa nie z pobudek ideologicznych czy religijnych, tylko w dobrze pojętym interesie własnym, w imię zdrowego rozsądku. Konstytucja dobrze wskazuje w tym przypadku kierunek.
Trwałość związku jest wartością
Jeśli chcemy społeczeństwa ludzi odpowiedzialnych, którzy serio traktują swoje zobowiązania, powinniśmy wspierać małżeństwo kosztem związków partnerskich. Osoby żyjące w związku małżeńskim przystępują przecież do niego z myślą o jego trwałości, wyznaczanej horyzontem całego życia. Wobec wspólnoty raz na zawsze przyjmują odpowiedzialność za partnera i potomstwo. Owszem, w naszym kraju ludzie rozwodzą się coraz częściej, ale przecież nikt nie uważa tego za objaw społecznego zdrowia, tylko wprost odwrotnie. Tymczasem ludzie pozostający w związkach partnerskich, które rozwiązać można bez najmniejszego zachodu, stawiają swoją osobistą wolność nad odpowiedzialnością za innych ludzi i nikt mi nie wmówi, że to jest dla społeczeństwa korzystne.
Nie dziwi więc, że ci, którzy tak jak premier Donald Tusk interesują się tylko tym, co „tu i teraz”, czyli szybką konsumpcją, popierają związki partnerskie. Tradycyjna rodzina to myślenie o odległej przyszłości oraz uciążliwe obowiązki, które bierze się na siebie na wiele dziesięcioleci. Ale nie ma innej drogi, by kraj się rozwijał i miał dobre perspektywy.
A na marginesie warto zauważyć, że to zwolennicy związków partnerskich używają argumentów rodem z przełomu XIX i XX wieku, wynikających z wojującego ateizmu i nienawistnego stosunku do religii. Zwłaszcza wtedy, gdy twierdzą, że wspieranie tradycyjnej rodziny to krecia robota Kościoła, który jest instytucją opresyjną i niszczy życie społeczne. Rodzinę powinien wspierać każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Duchownym za ich postawę należy się więc nasza wdzięczność.
Źródło: Rzeczpospolita
Jarosław Gowin - minister sprawiedliwości
Gowin nie z tej epoki
W czasach, gdy największą zaletą polityka jest brak poglądów i przyklaskiwanie liderowi partii, trwający przy swoich przekonaniach Jarosław Gowin jawi się jako polityk nie z tej epoki.
Idealista, nonkonformista, człowiek wierny wartościom, a może wytrawny gracz, który uczynił kroczenie pod prąd sposobem na sukces? Analizując polityczną działalność Jarosława Gowina, i to co się obecnie dzieje wokół niego jako ministra sprawiedliwości, wydaje się, że bliższy prawdy jest pierwszy opis, co wcale nie oznacza, że taka postawa nie przyniesie mu politycznych korzyści.
Minister do bicia
Gowin jako minister sprawiedliwości jest niewątpliwie jednym z najczęściej krytykowanych członków rządu Donalda Tuska. Zaraz po nominacji opozycja zarzucała mu, że nie jest prawnikiem, więc nie ma kompetencji do kierowania tym resortem. Potem przedstawiciele zawodów regulowanych protestowali przeciwko otwarciu dostępu do ich profesji. Gowin popadł także w konflikt z koalicyjnym Polskim Stronnictwem Ludowym, gdyż dąży do likwidacji sądów rejonowych. W ostatnich dniach krytyka osiągnęła apogeum, pojawiły się żądania jego dymisji. Na polecenie min. Gowina akta sprawy Amber Gold zostały przewiezione z sądów na Pomorzu do ministerstwa sprawiedliwości, tymczasem według części prawników jest to niezgodne z ustawą o ustroju sądów powszechnych. Rozgorzała dyskusja, czy minister złamał prawo, eksperci są podzieleni. Jednak żądania dymisji wywołał komentarz do tej sprawy Gowina, który stwierdził: „Mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych”. Po tych słowach w środowisku prawniczym zawrzało. Gowin następnego dnia przeprosił za zbyt emocjonalne stwierdzenie, że „ma w nosie literę przepisów”, ale podkreślił, że podtrzymuje jego sens. Jednak dla lewicowej opozycji słowa stały się argumentem do żądania dymisji ministra, a nawet postawienia go przed Trybunałem Stanu. Najbardziej zmasowany atak na ministra przypuściły środowiska reprezentujące lewicowo-liberalne poglądy w kwestiach światopoglądowych.
Liderka tej formacji prof. Magdalena Środa stwierdziła: „Myślę, że szkody, jakie czyni minister Gowin swoją ignorancją (bo i z wiedzą filozoficzną u niego bardzo krucho), są większe niż szkody, które wyrządza afera Amber Gold”. Postulowała też: społeczny „interes widzę również w jak najszybszej dymisji szkodliwego ministra. Panie premierze, ty widzisz i nie grzmisz?!”. A inny luminarz lewicy, Jacek Żakowski, wezwał Gowina do „honorowej dymisji”.
Aktywny i niezależny
Jak na jednego ministra liczba środowisk, z którymi jest w mniejszym lub większym sporze, jest imponująca, a do tego trzeba dodać różnice zdań z częścią polityków własnej partii. Jakie jest podłoże tych sporów? Bynajmniej nie wynikają one z jakichś skłonności polityka z Krakowa do konfliktów. Wprost przeciwnie, wypowiada się w sposób kulturalny, zachowując szacunek dla adwersarzy, nawet jeśli się z nimi diametralnie nie zgadza. Problemem Gowina jest wierność swoim przekonaniom i aktywność. Ktoś powie, że przecież to zalety. Owszem, ale nie w obecnych czasach postpolityki, gdy celem jest utrzymanie władzy, a nie rozwiązywanie konkretnych problemów, gdy zaletą jest pozorowanie działania za pomocą pijarowskich sztuczek, które mają zasłonić bierność i niekompetencję. Nie w czasach, gdy posiadanie jednoznacznych poglądów i wierność im jest przeszkodą w politycznej karierze, której warunkiem powodzenia jest bycie klakierem lidera partii i płynięcie z nurtem aktualnie obowiązującego partyjnego przekazu dnia. Problemy Gowina biorą się stąd, że jest inny. Politykę traktuje jako sferę realizacji dobra wspólnego, czyli działań, które mają służyć obywatelom, aby mogli realizować swoje aspiracje. Stąd jego liczne inicjatywy jako ministra sprawiedliwości, które mają naprawić funkcjonowanie państwa. Z drugiej strony Gowin jest wierny swojemu systemowi wartości, samodzielny w myśleniu i niezależny w ocenie rzeczywistości. Kiedy wybuchła afera hazardowa, jako jedyny polityk Platformy Obywatelskiej zdecydowanie krytykował swoich partyjnych kolegów za naruszanie standardów. Nigdy nie dał się wciągnąć w wojnę między PO i PiS, choć dla Platformy eskalacja tego konfliktu jest jednym z głównych celów politycznych. Nie oglądał się też na oficjalnie obowiązującą w partii linię. Gdy „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła taśmy z prowokacji wobec szefa gdańskiego sądu Ryszarda Milewskiego, nie czekając na stanowisko premiera zażądał odwołania sędziego. Jako jedyny członek rządu głosował przeciwko decyzji podpisania przez rząd konwencji przemocowej.
Konserwatysta kompromisowy
Problemy Gowina biorą się też z jego postawy w kwestiach światopoglądowych, za którą jest krytykowany zarówno z lewa, jak i z prawa. Dla światopoglądowych liberałów Gowin to wróg numer jeden. Jednoznacznie opowiada się przeciwko ustawie o związkach partnerskich czy przyznaniu parom homoseksualnym jakichkolwiek praw, które posiadają małżeństwa. Jako minister sprawiedliwości wprost deklaruje, że nigdy nie zaakceptuje ustawy zawierającej takie rozwiązania. Otwarcie walczy z konwencją przemocową, której wprowadzenie w naszym kraju otworzyłoby drogę do realizacji genderowskiej ideologii w życiu społecznym. Gdy rząd przymierzał się do ratyfikacji konwencji bioetycznej, ministerstwo Gowina przygotowało specjalny protokół interpretacyjny, który ma chronić przed liberalnym rozumieniem jej zapisów. Taka postawa sprawia, że światopoglądowi liberałowie nie tylko żądają dymisji Gowina pod byle pretekstem, ale wprost twierdzą, np. prof. Środa, że człowiek o takich poglądach powinien mieć zakaz uczestniczenia w polityce. Z drugiej strony Gowin nie jest bohaterem katolików wiernych nauczaniu Kościoła. Publicznie deklaruje, że jest za obecnie obowiązującym kompromisem aborcyjnym i przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Zaproponowany przez niego projekt ustawy bioetycznej też nie jest zgodny z nauczaniem Kościoła, pozwala bowiem na stosowanie metody in vitro, choć, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, zabrania zabijania i mrożenia ludzkich embrionów. Z perspektywy katolickiej światopoglądowy konserwatyzm Gowina istnieje tylko w pewnych sferach, np. związków partnerskich, lecz kwestii aborcji już nie obejmuje. Mimo to nie można nie dostrzegać pozytywnej roli, jaką odgrywa Gowin jako minister sprawiedliwości w przeciwstawianiu się światopoglądowym nowinkom lewicy, które naruszyłyby istniejący stan.
Polityczne perspektywy
Medialna wrzawa, jaka towarzyszy Gowinowi od momentu objęcia teki ministra sprawiedliwości (przedtem też był przedmiotem zainteresowania mediów, ale w nieco mniejszym stopniu), niewątpliwie przyczynia się do jego popularności. Im bardziej jest atakowany z pobudek ideologicznych, tym bardziej rośnie jego popularność w kręgach konserwatywnych, które stanowią całkiem spory elektorat. Pojawienie się w Sejmie skrajnie lewicowej Partii Palikota spolaryzowało posłów PO w kwestiach światopoglądowych i Gowin został liderem środowiska konserwatywnego. Z drugiej strony sam Gowin zdecydowanie odżegnuje się od pomysłu założenia własnej partii czy przejęcia władzy w Platformie. Jednak nie wynika to z braku ambicji politycznych, lecz z daleko idącej ostrożności, aby nie być postrzeganym jako konkurencja dla Tuska, bo to mogłoby skończyć się wypchnięciem z PO, jak miało to miejsce w przypadku Jana Rokity. Na razie Gowin jest Tuskowi potrzebny, bo jako jeden z nielicznych ministrów jest aktywny, np. w czasie apogeum ataków na Gowina rząd przyjął jego pakiet ustaw deregulacyjnych. Niewątpliwie jego sukcesem jest doprowadzenie do odwołania sędziego Milewskiego. Jednak nawet gdyby został odwołany, jego pozycja wśród konserwatywnej frakcji PO nie ulegnie osłabieniu, choć nie miałby tak dużych możliwości oddziaływania na to, co dzieje się w państwie. Gowin ma świadomość, że stąpa po cienkim lodzie polityki, ale nie powstrzymuje go to od formułowania własnych opinii, nawet jeśli miałoby to przekreślić jego polityczne ambicje. I taka postawa bardzo uwiera jednych, a budzi szacunek drugich.
Źródło: Gość
Więcej o pracy i decyzjach Jarosława Gowina poniżej:
Związki partnerskie podzielą Platformę? "Osobista porażka Tuska" - money.pl
W czasach, gdy największą zaletą polityka jest brak poglądów i przyklaskiwanie liderowi partii, trwający przy swoich przekonaniach Jarosław Gowin jawi się jako polityk nie z tej epoki.
Idealista, nonkonformista, człowiek wierny wartościom, a może wytrawny gracz, który uczynił kroczenie pod prąd sposobem na sukces? Analizując polityczną działalność Jarosława Gowina, i to co się obecnie dzieje wokół niego jako ministra sprawiedliwości, wydaje się, że bliższy prawdy jest pierwszy opis, co wcale nie oznacza, że taka postawa nie przyniesie mu politycznych korzyści.
Minister do bicia
Gowin jako minister sprawiedliwości jest niewątpliwie jednym z najczęściej krytykowanych członków rządu Donalda Tuska. Zaraz po nominacji opozycja zarzucała mu, że nie jest prawnikiem, więc nie ma kompetencji do kierowania tym resortem. Potem przedstawiciele zawodów regulowanych protestowali przeciwko otwarciu dostępu do ich profesji. Gowin popadł także w konflikt z koalicyjnym Polskim Stronnictwem Ludowym, gdyż dąży do likwidacji sądów rejonowych. W ostatnich dniach krytyka osiągnęła apogeum, pojawiły się żądania jego dymisji. Na polecenie min. Gowina akta sprawy Amber Gold zostały przewiezione z sądów na Pomorzu do ministerstwa sprawiedliwości, tymczasem według części prawników jest to niezgodne z ustawą o ustroju sądów powszechnych. Rozgorzała dyskusja, czy minister złamał prawo, eksperci są podzieleni. Jednak żądania dymisji wywołał komentarz do tej sprawy Gowina, który stwierdził: „Mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych”. Po tych słowach w środowisku prawniczym zawrzało. Gowin następnego dnia przeprosił za zbyt emocjonalne stwierdzenie, że „ma w nosie literę przepisów”, ale podkreślił, że podtrzymuje jego sens. Jednak dla lewicowej opozycji słowa stały się argumentem do żądania dymisji ministra, a nawet postawienia go przed Trybunałem Stanu. Najbardziej zmasowany atak na ministra przypuściły środowiska reprezentujące lewicowo-liberalne poglądy w kwestiach światopoglądowych.
Liderka tej formacji prof. Magdalena Środa stwierdziła: „Myślę, że szkody, jakie czyni minister Gowin swoją ignorancją (bo i z wiedzą filozoficzną u niego bardzo krucho), są większe niż szkody, które wyrządza afera Amber Gold”. Postulowała też: społeczny „interes widzę również w jak najszybszej dymisji szkodliwego ministra. Panie premierze, ty widzisz i nie grzmisz?!”. A inny luminarz lewicy, Jacek Żakowski, wezwał Gowina do „honorowej dymisji”.
Aktywny i niezależny
Jak na jednego ministra liczba środowisk, z którymi jest w mniejszym lub większym sporze, jest imponująca, a do tego trzeba dodać różnice zdań z częścią polityków własnej partii. Jakie jest podłoże tych sporów? Bynajmniej nie wynikają one z jakichś skłonności polityka z Krakowa do konfliktów. Wprost przeciwnie, wypowiada się w sposób kulturalny, zachowując szacunek dla adwersarzy, nawet jeśli się z nimi diametralnie nie zgadza. Problemem Gowina jest wierność swoim przekonaniom i aktywność. Ktoś powie, że przecież to zalety. Owszem, ale nie w obecnych czasach postpolityki, gdy celem jest utrzymanie władzy, a nie rozwiązywanie konkretnych problemów, gdy zaletą jest pozorowanie działania za pomocą pijarowskich sztuczek, które mają zasłonić bierność i niekompetencję. Nie w czasach, gdy posiadanie jednoznacznych poglądów i wierność im jest przeszkodą w politycznej karierze, której warunkiem powodzenia jest bycie klakierem lidera partii i płynięcie z nurtem aktualnie obowiązującego partyjnego przekazu dnia. Problemy Gowina biorą się stąd, że jest inny. Politykę traktuje jako sferę realizacji dobra wspólnego, czyli działań, które mają służyć obywatelom, aby mogli realizować swoje aspiracje. Stąd jego liczne inicjatywy jako ministra sprawiedliwości, które mają naprawić funkcjonowanie państwa. Z drugiej strony Gowin jest wierny swojemu systemowi wartości, samodzielny w myśleniu i niezależny w ocenie rzeczywistości. Kiedy wybuchła afera hazardowa, jako jedyny polityk Platformy Obywatelskiej zdecydowanie krytykował swoich partyjnych kolegów za naruszanie standardów. Nigdy nie dał się wciągnąć w wojnę między PO i PiS, choć dla Platformy eskalacja tego konfliktu jest jednym z głównych celów politycznych. Nie oglądał się też na oficjalnie obowiązującą w partii linię. Gdy „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła taśmy z prowokacji wobec szefa gdańskiego sądu Ryszarda Milewskiego, nie czekając na stanowisko premiera zażądał odwołania sędziego. Jako jedyny członek rządu głosował przeciwko decyzji podpisania przez rząd konwencji przemocowej.
Konserwatysta kompromisowy
Problemy Gowina biorą się też z jego postawy w kwestiach światopoglądowych, za którą jest krytykowany zarówno z lewa, jak i z prawa. Dla światopoglądowych liberałów Gowin to wróg numer jeden. Jednoznacznie opowiada się przeciwko ustawie o związkach partnerskich czy przyznaniu parom homoseksualnym jakichkolwiek praw, które posiadają małżeństwa. Jako minister sprawiedliwości wprost deklaruje, że nigdy nie zaakceptuje ustawy zawierającej takie rozwiązania. Otwarcie walczy z konwencją przemocową, której wprowadzenie w naszym kraju otworzyłoby drogę do realizacji genderowskiej ideologii w życiu społecznym. Gdy rząd przymierzał się do ratyfikacji konwencji bioetycznej, ministerstwo Gowina przygotowało specjalny protokół interpretacyjny, który ma chronić przed liberalnym rozumieniem jej zapisów. Taka postawa sprawia, że światopoglądowi liberałowie nie tylko żądają dymisji Gowina pod byle pretekstem, ale wprost twierdzą, np. prof. Środa, że człowiek o takich poglądach powinien mieć zakaz uczestniczenia w polityce. Z drugiej strony Gowin nie jest bohaterem katolików wiernych nauczaniu Kościoła. Publicznie deklaruje, że jest za obecnie obowiązującym kompromisem aborcyjnym i przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Zaproponowany przez niego projekt ustawy bioetycznej też nie jest zgodny z nauczaniem Kościoła, pozwala bowiem na stosowanie metody in vitro, choć, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, zabrania zabijania i mrożenia ludzkich embrionów. Z perspektywy katolickiej światopoglądowy konserwatyzm Gowina istnieje tylko w pewnych sferach, np. związków partnerskich, lecz kwestii aborcji już nie obejmuje. Mimo to nie można nie dostrzegać pozytywnej roli, jaką odgrywa Gowin jako minister sprawiedliwości w przeciwstawianiu się światopoglądowym nowinkom lewicy, które naruszyłyby istniejący stan.
Polityczne perspektywy
Medialna wrzawa, jaka towarzyszy Gowinowi od momentu objęcia teki ministra sprawiedliwości (przedtem też był przedmiotem zainteresowania mediów, ale w nieco mniejszym stopniu), niewątpliwie przyczynia się do jego popularności. Im bardziej jest atakowany z pobudek ideologicznych, tym bardziej rośnie jego popularność w kręgach konserwatywnych, które stanowią całkiem spory elektorat. Pojawienie się w Sejmie skrajnie lewicowej Partii Palikota spolaryzowało posłów PO w kwestiach światopoglądowych i Gowin został liderem środowiska konserwatywnego. Z drugiej strony sam Gowin zdecydowanie odżegnuje się od pomysłu założenia własnej partii czy przejęcia władzy w Platformie. Jednak nie wynika to z braku ambicji politycznych, lecz z daleko idącej ostrożności, aby nie być postrzeganym jako konkurencja dla Tuska, bo to mogłoby skończyć się wypchnięciem z PO, jak miało to miejsce w przypadku Jana Rokity. Na razie Gowin jest Tuskowi potrzebny, bo jako jeden z nielicznych ministrów jest aktywny, np. w czasie apogeum ataków na Gowina rząd przyjął jego pakiet ustaw deregulacyjnych. Niewątpliwie jego sukcesem jest doprowadzenie do odwołania sędziego Milewskiego. Jednak nawet gdyby został odwołany, jego pozycja wśród konserwatywnej frakcji PO nie ulegnie osłabieniu, choć nie miałby tak dużych możliwości oddziaływania na to, co dzieje się w państwie. Gowin ma świadomość, że stąpa po cienkim lodzie polityki, ale nie powstrzymuje go to od formułowania własnych opinii, nawet jeśli miałoby to przekreślić jego polityczne ambicje. I taka postawa bardzo uwiera jednych, a budzi szacunek drugich.
Źródło: Gość
Więcej o pracy i decyzjach Jarosława Gowina poniżej:
Związki partnerskie podzielą Platformę? "Osobista porażka Tuska" - money.pl
25 stycznia 2013
21 stycznia 2013
Raport Viktora Orbana o stanie Węgier w 2011 roku
Premier Węgier Viktor Orbán wygłosił doroczny raport o stanie kraju. Zaczął je od słów: „To będzie długa jazda, momentami po bandzie, więc proszę, Państwo, byście zapięli pasy.”
Poniżej drukujemy pełny tekst jego wystąpienia:
To będzie długa jazda, momentami po bandzie, więc proszę, Państwo, byście zapięli pasy.
Droga Pani Dalmo [wdowa po prezydencie Ferencu Mádlu – przyp. red.]!
Szanowne Panie i Panowie!
Z narodu, z narodem, dla narodu, a więc z mandatem otrzymanym od ludzi, razem z ludźmi i dla dobra ludzi. Tak to wyraził Abraham Lincoln, gdy formułował istotę demokratycznego rządzenia. On na pewno w to wierzył. Wielka szkoda, że dziś ten sposób rozumowania wychodzi z mody, a nawet więcej: uznawany jest za populizm i zagrożenie.
Z mandatem od ludzi, razem z ludźmi, w interesie ludzi – to sformułowanie mocno mnie poruszyło 21 stycznia, gdy widziałem setki tysięcy uczestników Marszu Pokoju w Budapeszcie. Zanim cokolwiek Państwu powiem, pragnę wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy pośrodku tego niegodnego ostrzału ogniowego, w jakim znalazła się na nasza Ojczyzna, wystąpili w obronie Węgier i siebie nawzajem. Polityka to arena życia publicznego, nie scena baletowa. Gdy człowiek spędza na niej życie, częściej przychodzi mu do głowy Muhammad Ali, niż Aleszja Popova [pierwsza solistka Węgierskiej Opery Narodowej – przyp. red.], choć oboje wykonują taneczne ruchy. Chociaż polityczni zawodnicy, do których i ja należę, nie mają zwyczaju się tym afiszować, są jednak ludźmi, dla których liczy się, jest wręcz bardzo ważne, by niekiedy, przynajmniej od czasu do czasu ktoś z nimi współodczuwał, zapewnił o swoim poparciu, dodał odwagi i siły. Nie oczekujemy użalania się nad politykami, w końcu jeśli ktoś zajął miejsce w zaprzęgu, musi go ciągnąć. Nie tęsknimy więc za tanim współczuciem, lecz za tym, by ludzie czasem dali znak, że rozumieją, iż w tej walce to o nich chodzi, że wiedzą, iż to dla nich bije dzwon. Każdemu wyrażam moją wdzięczność!
Szanowne Panie i Panowie!
Dokładnie rok temu spotkaliśmy się w tym samym miejscu i z tej samej przyczyny. Wiedzieliśmy już, że rok 2011 będzie ekscytujący. Ale niewielu przypuszczało, jak wiele nas czeka. Już przed objęciem przez nas unijnej prezydencji jasno było widać, że – licząc od momentu upadku komunizmu – Europę czeka najcięższy rok. Późniejsze wydarzenia pokazały, że przewidywania przerosły oczekiwania. W 2011 roku w Unii Europejskiej upadło 13 rządów. Niektóre w wyborach zwyczajnych, niektóre po przyspieszonych, ale były też takie, do upadku których wybory nie były nawet potrzebne. W czterech krajach sąsiadujących z nami – na Słowacji, w Słowenii, Chorwacji i teraz w Rumunii – rządy zostały zmuszone do ustąpienia. W krajach uważanych wcześniej za stabilne dochodziło do zamieszek, siłowych starć, paraliż ogarniał całe regiony. W takich państwach, jak np. Holandia, tradycyjnie uznawanych za twierdze demokracji, rząd może działać tylko dzięki zewnętrznemu poparciu radykalnych lub skrajnych sił politycznych. Na horyzoncie europejskim pojawiły się takie zagrożenia, jak niewypłacalność wielu państw strefy euro, a przewidywania upadku wspólnej waluty czy nawet rozpadu lub upadku Unii Europejskiej nie należą już do kategorii politycznej fantastyki. Do dziś istnieje niebezpieczeństwo, że procesy gospodarcze w Europie pójdą w stronę spowolnienia, kurczenia się, recesji. Prognozy na rok 2012 korygowane są każdego dnia, zawsze w dół. Wyrażając się w sposób oględny, nie sposób nie powiedzieć, że rok 2011 był dla Europy wstrząsem. Nie mówię tu tylko o gospodarczym spowolnieniu, myślę raczej o zachwianiu marzeń, planów i nadziei na przyszłość; w wielu krajach można też zaobserwować atrofię europejskiej świadomości, a nawet zaufania do własnych możliwości. W głowach dziesiątek milionów Europejczyków zrodziły się wątpliwości dotyczące zalet, prawidłowości i żywotności ich własnych systemów gospodarczych i społecznych. Europa powoli staje się jak alkohol: inspiruje do wielkich celów i uniemożliwia ich osiągnięcie.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Tym bardziej znamiennym, a zarazem całkowicie rzeczywistym, okazał się fakt, że pośród tąpnięć wstrząsających naszym kontynentem dwie, w skali europejskiej naprawdę niewielkie węgierskie miejscowości ukazały nam przykład, który z punktu widzenia naszej przyszłości jest najważniejszy. Odrodzenie wiosek Devecser i Kolontár było najważniejszym wydarzeniem minionego roku dlatego, że jest niepodważalnym dowodem na to, iż nie ma takiej sytuacji, z której człowiek nie zdołałby się podnieść, nie ma takiego dna, od którego nie można by się odbić, by zbudować nowe życie. Mieszkańcy Devecseru i Kolontáru stracili o wiele więcej niż ofiary europejskiego kryzysu. Tym pierwszym potop czerwonego błota zabrał wszystko, dorobek całego życia. Byłem tam, pamiętam twarze i spojrzenia ludzi, którzy utracili cały majątek, wszystko, co wypracowali, na czym im zależało, co było im drogie, co dawało im poczucie bezpieczeństwa. Są takie próby, w których zaciera się przyszłość, pękają fundamenty uważane dotąd za solidne i nie widać wyjścia z uścisku strachu i rozpaczy. Tym ludziom udało się wyrwać z tego uścisku, byli odważni i silni, w 2011 roku zaczęli na nowo i dziś żyją już nowym życiem. Ich historia jest ważna dlatego, że dziś Węgry także są w sytuacji, która wystawia naszą wiarę na próbę. Wiem, wielu boi się nowych fal kryzysu euro. Wielu martwi się, co będzie, jeśli odnowa kraju nie powiedzie się. Co będzie, jeśli my, obecny rząd, nie zdołamy wyprowadzić Ojczyzny z trudnego położenia. W takich momentach proszę, przypomnijmy sobie starą prawdę, że bać się trzeba tylko lęku. Jeśli przezwyciężyliśmy lęk, droga jest wolna. Dziękujemy, Devecser! dziękujemy, Kolontár!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
W 2010 roku rozpoczęliśmy potężne, wspólne przedsięwzięcie, budowę silnych Węgier, gdzie każdy znajdzie lepsze życie, i wierzyliśmy, że to nam się uda. Wiedzieliśmy doskonale, za co się bierzemy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie spacerek. Wyrzekliśmy się naszych wcześniejszych słabości, przezwyciężyliśmy własne niedowiarstwo, odrzuciliśmy siły, które prowadziły naszą Ojczyznę ku ruinie i stworzyliśmy jeden z największych w historii Węgier front współdziałania. Byliśmy świadomi również tego, że straszliwych błędów ostatnich ośmiu lat i zaniedbań dwudziestu lat nie można naprawić w kilka tygodni czy miesięcy. Los kraju podobny był do losu włoskiego statku, który jego kapitan doprowadził do katastrofy, a następnie jako pierwszy opuścił pokład. Podobnie zachowali się ci, którzy zawiedli Węgry na mieliznę. Nawet nie próbowali ratować ludzi ani kraju. Nie obchodziło ich, co poczną. Opuszczając tonący okręt rzucili tylko: do widzenia! A teraz z lądu, zza pleców swoich zagranicznych partnerów handlowych, gardłują i rzucają kalumnie na tych, którzy pozostali i próbują ratować to, co jest jeszcze do uratowania.
Szanowne Panie i Panowie!
Przed dzisiejszym wystąpieniem zapytałem żonę, o czym powinienem mówić. Odpowiedziała: powiedz wszystko! Odrzekłem: z tego będą kłopoty. Na szczęście nie da się powiedzieć wszystkiego w ciągu godziny; ale każdy z nas pamięta, jakie były Węgry porzucone na mieliźnie i przechylone na burtę, gdy pracę rozpoczął nowy rząd.
Byłem wtedy przekonany, że należy uporządkować w pierwszym rzędzie trzy sprawy: pułapkę zadłużenia, brak szacunku dla pracy i brak rezerw. W 2010 roku gdziekolwiek się nie spojrzało, wszędzie piętrzyły się góry długów. Milion rodzin szarpiących się z dewizowymi kredytami oznacza w istocie 3 – 4 miliony ludzi, którzy kiedyś chcieli stworzyć własny dom i w pewnym momencie znaleźli się w takiej sytuacji, że po latach spłacania mieli dług większy od kredytu, który wzięli. Jeśli nie zdołają płacić rat, znajdą się bez dachu nad głową. Niewolnictwo dłużników, o którym dotąd słyszeli tylko na lekcji historii i które – patrząc z punktu widzenia naszej uznawanej za oświeconą epoki – wydawało się niewiarygodnie barbarzyńskim zjawiskiem, nagle zmieniło się w codzienne realia. Na dodatek oprócz rodzin ówcześni rządzący zadłużyli także przedsiębiorstwa, samorządy i państwo. Zadłużenie państwa boli mnie w sposób szczególnie osobisty również dlatego, że już raz, w okresie od 1998 do 2002 [gdy Orbán był premierem – przyp. red.], udało nam się wydostać z pułapki zadłużenia, a dług publiczny zmniejszyć do 52 procent. Gdyby dziś nasze zadłużenie wynosiło tylko tyle, to my udzielalibyśmy pożyczki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Gdybyśmy byli w sytuacji z 2002 roku, nie musielibyśmy robić nic innego, tylko spierać się o to, ile towarzystw lotniczych powołać do istnienia, ile zbudować szpitali czy fabryk, o ile podwyższyć emerytury oraz płace w służbie zdrowia. Zamiast tego socjaliści na nowo wpakowali nas do klatki zadłużenia. Trudno będzie im to wybaczyć.
Pamiętamy też, że w 2010 roku, oprócz pułapki długów, największym utrapieniem dla kraju było to, iż nie opłacało się pracować. Uczciwa praca nie gwarantowała ani bezpieczeństwa, ani rozwoju. Wielkiej odwagi, tak jest – odwagi trzeba było do tego, by ktoś oparł swe życie na pracy. A przecież tam, gdzie praca jest bezwartościowa, nigdy nie nastąpi rozwój. Bez rozwoju nie będzie zaś nowych miejsc pracy, przeciwnie, znikną już istniejące. Tak było na Węgrzech do roku 2010. Coraz mniej ludzi zdolnych do pracy znajdowało ją. Kto miał pracę, co rano budził się z lękiem, czy szef go nie wezwie, by oświadczyć: nie jesteś już potrzebny. System podatkowy, który nazywano progresywnym, był wszystkim, tylko nie tym: karał za osiągnięcia i wychodziła na nim dobrze tylko mniejszość – ci, którzy go omijali lub ogrywali. Kto nie miał takiej możliwości – głównie klasa średnia i pracownicy budżetowi – tego sytuacja się pogarszała. Wiem, to rzeczy znane do znudzenia, lecz mimo to nie możemy o nich nie wspomnieć! Być może do czasu może się to komuś wydać dobrym, że zarabia nie płacąc podatków, ale nie trzeba być matematykiem, by dostrzec, że po pewnym czasie wszyscy stracą na takim systemie. A największymi przegranymi będą ci, których pracodawcy zatrudnili stosując wybiegi. Rosnące przez 8 lat bezrobocie oraz oduczający uczciwej pracy system podatkowy w rzeczywistości obciążały wszystkich, i wszyscy wiedzieli, że wcześniej czy później przyniesie to tragiczne skutki. W końcu w 2010 roku doszło do tego, że 2 miliony 600 tysięcy podatników utrzymywało 10-milionowe Węgry.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zadłużenie oraz wrogi pracy system gospodarczy w konsekwencji sprowadziły na Węgry trzeci wielki problem: życie od pierwszego do pierwszego, z miesiąca na miesiąc, utratę rodzinnych oszczędności i przygnębiającą świadomość, że w razie tragedii nie ma do czego sięgnąć. Wprowadzane przez poprzedni rząd brutalne i nierozsądne pakiety oszczędnościowe, zastępujące prawdziwą pracę miotanie się, kredyty dewizowe, zastój gospodarczy wyczerpały rezerwy firm i gospodarstw domowych. To, co mieli, w krótkim czasie zmuszeni byli przeznaczyć na spożycie. Jeśli wzrośnie rachunek za ogrzewanie, jeśli dziecko zachoruje lub pomocy będzie potrzebował starszy członek rodziny, jeśli żywiciel rodziny otrzyma wypowiedzenie, a nie ma oszczędności, zapuka rozpacz. Tak było z całym krajem. Socjalistyczne rządy doprowadziły do tego, że znikło wszystko, co było gęstsze od powietrza. A gdy przyszła pierwsza fala finansowego kryzysu, nie było po co sięgnąć. Tak wyglądał nasz kraj w 2010 roku, pod koniec okresu, który prawie wszystkim przyniósł pogorszenie losu. Mówię „prawie”, bo stara prawda głosi, że gdzie wielu ludziom źle się powodzi, tam niektórzy mogą się świetnie obłowić. W przypadku Węgier również niektórym udało się wzbogacić kosztem ludzi zdanych na łaskę losu. Na przykład dzięki prywatnym emerytalnym kasom oszczędnościowym, gdzie niektórzy pracownicy otrzymali potężne prowizje – w tym samym roku, w którym wielu członków utraciło znaczną część swych majątków. W tamtym okresie skorzystali również ci, którzy dzięki wpływowym koneksjom dobrali się do publicznych funduszy w stołecznym zakładzie komunikacji miejskiej BVK, doprowadzając Budapeszt do tego, że nie jest w stanie utrzymać tej firmy. Jeszcze więcej mówi fakt, który poznaliśmy w ostatnich dniach: oto budowa czwartej linii metra znalazła się na liście najbardziej szkodliwych inwestycji, jako – cytuję – „szkolny przykład złego wykorzystania publicznych środków”. Jedno jest pewne: w takich okolicznościach gruntowne rozliczenie to minimum tego, czego ludzie od nas oczekują.
Szanowne Panie i Panowie!
Skutkiem tych wszystkich poczynań Węgry mają dziś ogromny niezapłacony rachunek z pozycjami sięgającymi tysięcy miliardów forintów. O tym wielkim rachunku lewicowi politycy i ich kontrahenci zgodnym głosem mówią: niech go spłaci społeczeństwo! Słyszę to dziś od nich w kraju i w Europie. Niech rząd nie pomaga tym, którzy mają dewizowe kredyty, nie prośmy banków i międzynarodowych firm, by zachowały się fair, niech raczej ludzie sami spłacą cały rachunek. My jednak na takie rozwiązanie w 2010 roku większością 2/3 powiedzieliśmy „nie” i dlatego wprowadziliśmy nowy system podziału obciążeń. Nie uważam za najbardziej eleganckie posunięcie w moim życiu wprowadzenia – nie zważając na sprzeciwy – podatku bankowego, podatku kryzysowego, a później rozporządzenia o całkowitej spłacie kredytów dewizowych [całkowita, jednorazowa spłata dewizowego kredytu po ustalonym kursie, gdzie różnice wartości waluty w połowie spłaca bank, w połowie państwo – przyp. red.]. Przypadek ten zapewne nie trafi do podręczników politycznej elegancji. Nie mieliśmy jednak czasu do stracenia, musieliśmy to uczynić, by postawić kraj na nogi. Zwłoka jest jak karta kredytowa: dobra zabawa, póki nie dostaniemy rachunku. Właśnie to tak bardzo boli niektórych w kraju, a i w Europie. Zachęcają nas, by Węgry zawróciły z tej drogi i wróciły do wcześniejszych metod działania, do – według nich – sprawdzonych, dobrych środków. Te środki już raz zadłużyły i zniszczyły państwo, im jednak przyniosły profity. Dla takich ludzi mam wiadomość: nieważne skąd przychodzą, jestem gotowy współpracować z każdym, kto chce pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać w tym, byśmy osiągnęli nasz cel – zbudowali silne Węgry. Lecz z drugiej strony, do ostatka będę walczyć przeciw każdej takiej polityce czy takim dążeniom, które mają na celu przywrócenie dawnego systemu i jego mechanizmów, które osłabiły kraj i wepchnęły go w kryzys. Trzeba też zauważyć, że dziś w Europie wieją już nowe wiatry. To, co wczoraj było dziwne czy nawet niewyobrażalne, dziś jest akceptowane i stosowane. Wystarczy przywołać tu radykalnie nową politykę monetarną nowego prezesa Europejskiego Banku Centralnego.
Szanowne Panie i Panowie!
Wszystkie wspomniane tu sprawy, choć są w naszym życiu przyczyną różnych trudności, należą już do przeszłości. Nie zebraliśmy się jednak tu po to, by mówić tylko o niej, lecz by raczej mówić o przyszłości. W naszych pragnieniach nie ma nic nadzwyczajnego. Chcemy, by nasz kraj był silny, suwerenny i wolny, by zapewnił nam wszystkim życie w poczuciu bezpieczeństwa. Nie chodzi tu o jakąś bajkową krainę. Kraj, o którym mówię, jest zdrowym pragnieniem każdego zwyczajnego, uczciwego człowieka: uczciwa praca, pewne środki utrzymania, awans odpowiadający osiągnięciom, rodzina i dom, z którego dzieci będą mogły wyruszyć w samodzielne życie, wreszcie godna starość. Większość z nas ma takie pragnienia. Socjologowie nazywają tę grupę samodzielną klasą średnią. Dziś wyzwaniem – i stawką naszej walki – jest kwestia, jak zapewnić poziom życia klasy średniej tym, którzy już osiągnęli ten pułap, jak podciągnąć do tego poziomu tych, którzy są w trudnej sytuacji, rodziny biedniejące, i wreszcie, jak zagwarantować to, by polityczne kierownictwo kraju dalej pozostało w rękach klasy średniej.
Szanowni Panie i Panowie!
W tej wielkiej pracy, którą rozpoczęliśmy w maju roku 2010, teraz dotarliśmy do kamienia milowego. Mamy za sobą pierwszy etap naszego przedsięwzięcia: Węgry spoczywają na nowych fundamentach. Faktu tego nie można odwrócić, podobnie jak tego, że tych fundamentów nikt nie zdoła usunąć Węgrom spod nóg. Jeśli ktoś w to wątpi, niech przypomni sobie pogodną odwagę i zdecydowanie tych, którzy wzięli udział w Pokojowym Marszu.
Panie i Panowie!
Gdy mówimy o nowych fundamentach Węgier, w pierwszym rzędzie trzeba pamiętać o znaczeniu pracy. Od nikogo nie można oczekiwać, by pracował przyzwoicie, jeśli ma poczucie, że jego praca jest pozbawiona sensu, że nie opłaca się pracować, albo jeśli pracuje się głównie dla cudzego zysku. Dlatego zwróciliśmy się przeciw niewoli zadłużenia. Nikt nie sądzi, że zaciągnięte kredyty można po prostu, ot tak anulować, jakkolwiek byłoby to wygodne. Ale każdy może oczekiwać, by wskazano mu możliwość realnej drogi, która wyprowadzi go spod góry ciążących na nim kredytów, jeśli będzie nią wytrwale podążał. Po prostu nie chcemy się pogodzić z tym, że po wielu latach spłacania rat rodzice zamiast mieszkań zostawiają swoim dzieciom dewizowe kredyty. W ostatnim czasie, tzn. do końca grudnia ub.r. z pomocą ustawy o całkowitej spłacie kredytów dewizowych po ustalonym kursie, 160.000 rodzin, czyli około pół milionowi ludzi udało się uwolnić spod przygniatającego ciężaru takich kredytów. Oznacza to ulgę nie tylko dla nich samych. Oznacza to, że udało się wymienić prawie 766 miliardów forintów z zewnętrznego dewizowego zadłużenia kraju, a spłacający uwolnili się od wahań kursowych rzędu 200 miliardów forintów. Wkrótce, zgodnie z porozumieniem zawartym z Węgierskim Stowarzyszeniem Banków [Magyar Bankszövetség] również obciążenia innych zostaną doprowadzone do poziomu możliwego do udźwignięcia.
W sposób znaczący udało się też obniżyć dług publiczny, choć czasem obraz tego zakłócają wahania kursu forinta. Gdybyśmy nie zahamowali wzrostu tego długu, dziś Węgry znajdowałyby się w sytuacji Grecji, utraciłyby niezależność, nie moglibyśmy decydować o własnym losie, a zamiast woli obywateli, rządziliby nami nasi kredytodawcy. Do pełni prawdziwego obrazu należy również i to, że – mimo znaczącego obniżenia długu publicznego – nie możemy naszej niezależności uważać za całkowicie zabezpieczoną. W każdym bądź razie, Plan noszący imię Kálmána Szélla, wypracowany w celu obniżenia zadłużenia, obecnie znajduje się na poziomie 83 procent realizacji.
Inną przeszkodą dla rozwoju rynku pracy był stary, nieproporcjonalny system podatkowy, który karał za pracę, za osiągnięcia, za przedsiębiorczość. Dlatego zastąpiliśmy go na innym. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu nie przepada za nowym systemem. Jednak wiem, że nie istnieje system podatkowy, który można polubić. Wystarczy, że ludzie dostrzegą jego gospodarczą racjonalność. Musimy to sobie powiedzieć odważnie i jasno, że od systemu podatkowego nie można oczekiwać społecznej sprawiedliwości. W ostateczności istnieją tylko dwa systemy: jeden nagradza pracę, drugi ją karze. Kwestie sprawiedliwości społecznej należy rozwiązywać poprzez system socjalny. W obecnym proporcjonalnym systemie podatkowym więcej zostaje temu, kto więcej na siebie bierze, kto więcej wypracowuje. Inaczej mówiąc, ma sens pracować więcej i lepiej, gdyż wtedy można zajść wyżej, a państwo nie odbiera nikomu nieproporcjonalnie więcej tylko dlatego, że więcej wypracował. Kto zaś wierzy, że można opodatkować bogatych poprzez wyższy próg podatkowy chyba nie zna węgierskiej rzeczywistości. Bogaci, multimilionerzy zawsze znajdą sposób, by ukryć swe dochody przed opodatkowaniem, ukształtował się już w tej kwestii cały międzynarodowy przemysł unikania podatków. W rzeczywistości obciążenia płaci w końcu zawsze klasa średnia, dlatego jej obronę zapewnia tylko podatek liniowy. Wiem, że wielu – głównie ci, których pensje są skromniejsze – uważa, że nowy system podatkowy nie czyni ich sytuacji lżejszą i dzisiaj jest to prawda. Powodem tego jest to, że całkowite przejście na nowy system zakończy się 1 stycznia 2012 roku. Gdy to się dokona, również oni zachowają więcej pieniędzy. Dziś istotne jest, że zmieniliśmy kierunek motywacji. Gdy zacznie on działać w pełni, gdy wejdzie nam w zwyczaj, gdy go całkowicie poznamy, wtedy przychody będą mogły tak wzrosnąć, że nie będzie dochodziło do zadłużania się ani firm, ani kraju.
Szanowni Panie i Panowie!
Nasza polityka sięga jednak poza krąg interesów klasy średniej i podejmuje próby łączenia interesów klasy średniej i ubożejących warstw społeczeństwa. W moim przekonaniu zgranie tych interesów jest możliwe. W interesie zarówno klasy średniej, jak i warstw uboższych, leży to, by zatrzymać pauperyzację, by setki tysięcy rodzin nie żyły z zapomóg, lecz z pracy i pensji. Dlatego w walce z bezrobociem stosujemy nowe rozwiązania i metody. Do nich należy rozpoczynający działalność w 2012 roku program pracy Start, którego podwaliny stworzyliśmy w zeszłym roku. Na nowo wciągniemy do świata pracy 206.000 ludzi. Będzie to zadanie nie tylko trudne, ale i kontrowersyjne, dlatego wymaga psychicznej wytrzymałości. Jak dotąd jeszcze nie wszyscy żyjący z zapomogi czy zasiłku czują, że powinni powrócić do świata pracy. Są tacy, którzy nie pracowali dziesięć czy nawet dwadzieścia lat. W ich sytuacji nie ma miejsca na osądzanie, użalanie się czy pouczanie; potrzeba cierpliwości, empatii i pokornej nieugiętości. To prawda, że płaca 46.000 forintów w ramach programu pracy Start to niewiele, ale to więcej niż 28.000 zapomogi. Dziś stać nas na tyle. Ufamy jednak, że wkrótce gospodarka będzie w stanie się rozwijać, a wtedy podwyższymy te pensje. Proszę nie zapominać i o tym, że w ramach programu pracy Start osoby niewykształcone i bezrobotne będą mogły uzupełniać wykształcenie szkolne i zawodowe. W soboty będą uczęszczać do szkół. Jeśli to się powiedzie, będzie to największe moralne dokonanie tych 22 lat, jakie upłynęły od zmiany ustroju.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Dziś dziesiątki tysięcy młodych opuszczają szkoły z wiedzą, której nie można wykorzystać, praktycznie są bez zawodu, który zapewniłby im utrzymanie. Za ten fakt my jesteśmy odpowiedzialni. To nasze dzieci. Wobec pokolenia przyszłości nie możemy postępować jak źli i nieodpowiedzialni rodzice. Dlatego musimy podjąć się, razem z idącymi za tym nieuchronnymi sporami, całkowitej przebudowy obecnego fatalnego systemu edukacji zawodowej. Przyszłością kształcenia zawodowego jest system, w którym obok teoretycznych podstaw uczniowie mogą jak najszybciej poznawać zawód w praktyce, z bliska, podczas pracy. Dlatego obstaję za tym, by więcej czasu spędzali na praktycznej pracy niż w szkolnej ławce. Szkolnictwo średnie nadal pozostaje bezpłatne, lecz kto nie chce się uczyć, ten po ukończeniu 16. roku życia nie będzie na siłę trzymany w szkole, gdzie utrudniałby tylko naukę innym. Zawsze jednak, jeśli dojrzeje, będzie mógł powrócić do szkoły, by dokończyć edukację.
Nie możemy też dalej czekać z reformą szkolnictwa wyższego. Co roku tysiące młodych kończy uniwersytety i szkoły wyższe z przekonaniem, że uzyskany dyplom posiada wielką wartość, tymczasem rzeczywistość szybko koryguje to mniemanie. W efekcie wszyscy czują się oszukani: absolwent, utrzymujący go rodzice i przyszły pracodawca, który miał nadzieję na odpowiednio przygotowanego pracownika. A jednocześnie tysiące wykształconych za wspólne pieniądze, zdolnych absolwentów – specjalistów, wyruszyło na Zachód. Zamiast dla Węgier, wykształciliśmy najlepsze umysły dla Norwegii, Anglii i Niemiec. Dlatego system szkolnictwa wyższego musimy zreformować od podstaw.
Kto kształci się, korzystając ze stypendiów z pieniędzy podatników, musi przyjąć warunek, że przez pewien czas tu zostanie i będzie pracował dla Węgier. Komu nie przyznano państwowego stypendium lub nie ubiegał się o nie, temu proponujemy dwuprocentowy, długoterminowy kredyt. Wszystko po to, by każdy, kto osiągnie wymagany poziom wiedzy i ma odwagę podjąć odpowiedzialną decyzję o swojej przyszłości, mógł pójść na uniwersytet czy inną wyższą uczelnię. O przyszłości uniwersytetów i szkół wyższych nie będzie decydować wola centralnych, administracyjnych organów, lecz studenci, wybierając tą czy inną uczelnię. W przyszłości nie chcemy finansować budynków i murów, tylko studentów i talenty.
Szanowne Panie i Panowie!
Zgodnie z naszym przekonaniem, przywracaniu miejsc pracy w praktyce służy również przewidywalne środowisko inwestycyjne. Zgadzam się z tymi, którzy mówią: nie wspierajmy takich zagranicznych firm, które zjawiają się u nas tylko po to, żeby siłą swojego kapitału wyprzeć z naszego rynku węgierskich przedsiębiorców, a później wywieźć zyski. Z drugiej strony jestem przekonany, że trzeba przyjmować z otwartymi ramionami i zatrzymywać tu takich zagranicznych inwestorów, którzy w zamian za uczciwy zysk dają Węgrom zatrudnienie i tworzą wartość dzięki ich pracy. Mam tu na myśli takie firmy, jak Audi, Mercedes, Huawei, Nokia, Bosch lub Opel. Nadal też uważam za słuszne zmniejszenie podatku dochodowego od osób prawnych z 19 do 10 procent, mimo iż eksperci od makroekonomii regularnie to krytykują. W ten sposób stajemy po stronie małych i średnich firm węgierskich oraz węgierskiego kapitału – oni zawsze tu z nami będą, gotowi dawać ludziom pracę.
Szanowne Panie i Panowie!
Mówiąc o nowych podstawach Węgier, zaraz po temacie pracy muszę poruszyć kwestię bezpieczeństwa rodzin i ognisk domowych. Dwa lata temu rodziny wychowujące dzieci były w całkiem innym położeniu. Jeśli rodzina decydowała się na przyjęcie dziecka, musiała wtedy płacić takie same podatki jak ci, którzy dzieci nie wychowywali. Dziś stać już nas na to, by państwo nie opodatkowywało przynajmniej części kosztów wychowania dzieci. Wśród licznych bolączek i trosk nie przechodźmy bez słowa obok faktu, że w 2011 roku średnia przychodów netto rodziny z jednym dzieckiem wzrosła o 8,1 procenta. Przy dwójce dzieci o 16 procent, a przy trójce i więcej o 23,3 procenta. Przed dwoma laty matka nie mogła zostać na urlopie wychowawczym przez 3 lata, dziś – jakkolwiek sytuacja gospodarcza jest trudna – może ona sobie na to pozwolić.
Wszystkie te zmiany, Szanowne Panie i Panowie, są ważne, ale jeszcze daleko niewystarczające. Dążymy do tego, by matki powracające z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego miały wybór, w jakiej formie chcą podjąć pracę, a posiadanie dziecka w tej sytuacji nie stawiało ich w niekorzystnym położeniu. Do tego, rzecz jasna, potrzeba żłobków i przedszkoli, które stworzymy w ciągu kolejnych dwóch lat. W naszym rozumieniu polityka rodzinna obejmuje także emerytów. Znaczna ich część, jak Państwo wiecie, wciąż aktywnie wspiera młodszą generację, zajmują się wnukami, pomagają w gospodarstwie domowym, wielu z nich podejmuje pracę zawodową, nie mówiąc już o tym – a znam wiele takich przypadków – że rodzice na emeryturze pomagali dzieciom zebrać pieniądze na spłacenie całości kredytu dewizowego. Przed dwoma laty emeryci musieli jeszcze się obawiać, że wartość emerytur dalej będzie się zmniejszać. Dziś już nikt nie musi się tego bać. Starsi nie muszą się lękać podwyżki opłat mieszkaniowych, bo – w przeciwieństwie do wcześniejszych praktyk – zahamowaliśmy je, obecnie nie mogą one zostać podniesione w stopniu większym niż podwyżki emerytur. Spełniliśmy również obietnicę, że kobiety, które przepracowały 40 lat, niezależnie od wieku mogą przejść na emeryturę. Osiągnięcia tego będę bronił nawet podczas międzynarodowych pertraktacji.
W naszej polityce, Szanowne Panie i Panowie, chcemy spróbować połączyć interesy klasy średniej i emerytów. To trudne, ale wcale nie niemożliwe. Zwracamy się z prośbą do emerytów, by wspierali naszą politykę gospodarczą, która chce umożliwić klasie średniej pracę i uczciwą zapłatę. W ten sposób gospodarka wypracuje forinty, które są potrzebne do zachowania w każdym czasie wartości emerytur. Klasę średnią zaś prosimy, by starszych, którzy przeszli na emeryturę, uważali za swoich sojuszników, bez których poparcia i głosów nie mogłaby powstać służąca interesom klasy średniej rządząca większość.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Obok pracy i rodzin, trzecim filarem nowego fundamentu Węgier jest odpowiedzialność, zobowiązanie do odpowiedzialnego myślenia. Każdego dnia węgierskie rodziny podejmują poważne decyzje i czynią ofiary, by przetrwać, by zachować równowagę domowego budżetu, by spłacić zobowiązania, by uwolnić się od ciężaru wciąż napływających rachunków. Ci ludzie zasługują na taki parlament i na taki rząd, który będzie postępował podobnie, z taką samą odpowiedzialnością będzie gospodarował majątkiem kraju i uczyni wszystko, by jego budżet utrzymać w równowadze. Rok 2011 to pierwszy rok od czasu wejścia do Unii, czyli od 7 lat, w którym węgierski deficyt budżetowy – zgodnie z unijnymi normami – spadł poniżej 3 procent. Niewielu wie, a jest to istotna tajemnica warsztatu budżetowego, że jeśli deficyt wynosi mniej niż 2,8 procenta, wtedy dług publiczny automatycznie spada, zaś jeśli wynosi więcej, automatycznie rośnie. Nie ma więc kwestii, w której bylibyśmy bardziej zdecydowani i konsekwentni, niż odpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi i zarządzanie budżetem kraju.
Szanowne Panie i Panowie!
Rok 2012 jest też rokiem wejścia w życie nowej Ustawy Zasadniczej. Napawa mnie ona dumą, gdyż jako jedna z pierwszych w Europie zawiera zapis o odpowiedzialności za hamowanie długu publicznego oraz za budżetową równowagę kraju. Od tego obowiązku żaden rząd nie będzie mógł być zwolniony. Nie będzie mogła się powtórzyć sytuacja, w której nieodpowiedzialni przywódcy postawią w zastaw przyszłość całych pokoleń. Boli to bardzo tych w kraju i za granicą, którzy byli zainteresowani ciągłym zadłużaniem Węgier, czerpiąc z tego polityczne i materialne korzyści. Zadłużanie jest intratnym biznesem, jeśli człowiek znajduje się na właściwej pozycji. Nie bądźmy naiwni, w rzeczywistości właśnie na tym polega ich problem z nową Konstytucją. Stara Konstytucja nie była w stanie obronić majątku naszego kraju. Nie broniła konkurencyjności, dlatego monopole i kartele opanowały węgierską gospodarkę. Nie broniła naszego środowiska naturalnego, dlatego pogoń za zyskiem zniszczyła je. Nie broniła też wolności obywatelskiej, zamiast tego wystawiła nas na samowolę władzy i działalność paramilitarnych grup. Nowa Konstytucja wszystko to naprawia i według wszelkich oznak robi to dobrze. Użyjemy więc wszelkich możliwych środków, by ją obronić.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Wiele osób twierdzi, że Węgry w ostatnim dziesięcioleciu były krajem, w którym nikt nie ponosił konsekwencji. Dziś, w przeciwieństwie do okresu poprzedniego, nie możemy z ostatniego półtora roku wymienić żadnego znaczącego przestępstwa, którego sprawcy nie trafiliby w ręce policji. Choć wiele jeszcze mamy do zrobienia, wystąpiliśmy zdecydowanie przeciw lichwiarzom, zmniejszyliśmy liczbę przestępstw przeciw mieniu. Nie akceptujemy usprawiedliwiania przestępców ich sytuacją socjalną lub pochodzeniem. Każdego ranka miliony Węgrów wstają, by ciężko pracować. Miliony starają się żyć uczciwie, zachowując zasady społecznego współżycia. Węgry mogą stać się silnym narodem tylko wtedy, gdy te zasady będą obowiązywać wszystkich jednakowo, zarówno bankierów, jak i polityków, stolarzy czy matki, które wychowują dzieci. Trzeba odrzucić wyjątki i pozamykać furtki. Jeśli chodzi o życie polityczne, to dwa lata temu podatnicy utrzymywali dwukrotnie większą liczbę polityków niż to jest w rzeczywistości potrzebne dla funkcjonowania kraju. Koniec z tym! Przed dwoma laty wypłacano jeszcze urzędnikom państwowym bezwstydne odprawy, premie i rozmaite wynagrodzenia. Dziś to zatrzymaliśmy, choć walka nie była łatwa. Choć czasami jeszcze niczym szczeliny w wałach przeciwpowodziowych pojawiają się podobne próby, które musimy odpierać, faktem jednak jest, że w systemie wynagrodzeń w urzędach i firmach coraz częściej mamy do czynienia z rozsądnymi i należnymi rozwiązaniami.
Poświęćmy też kilka słów stwierdzeniu, że obecnie całkiem inaczej niż poprzednio odnosimy się do kwestii odpowiedzialności przywódców. Dla mnie miarą polityki jest nie tylko skuteczność ekonomiczna, lecz również porządek prawny, trzeźwy umysł i szacunek ludzi. Nieustanna obrona interesów Węgier w kraju i za granicą należy do obowiązków osób piastujących rządy. Musimy jednak wypełniać to trzeźwo i roztropnie, starając się o porozumienie, rozwiązując pokojowo każdy spór z tymi, którzy wspierają odnowę Węgier lub przynajmniej ją akceptują. Zmuszony jestem jednak szczerze oświadczyć na krajowym forum publicznym, że ci, którzy są od nas na lewo, dążą do całkowitej kapitulacji kraju. To ci, którzy sprzedali wszystko, co się dało, a teraz też sprzedaliby wszystko, co jest jeszcze własnością Węgrów: ziemię, zasoby wodne. Są gotowi dogadać się z kimkolwiek w jakiejkolwiek sprawie.
Ci zaś, którzy stoją od nas na prawo, w swoim zaślepieniu z nikim w żadnej sprawie nie są skłonni się porozumieć, dlatego trudno uważać ich za poważnych partnerów. Jak dotychczas, tak też w przyszłości, będziemy stawać w obronie Węgier i Węgrów – zdecydowanie, wytrwale, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Gotowi jesteśmy walczyć, jeśli trzeba, ale też porozumieć się w interesie kraju. Wychowaliśmy się na „Pięcioksięgu przygód Sokolego Oka” [Jamesa F. Coopera – przyp. red.] i na „Kapitanie z Tenkes [węgierski serial telewizyjny z 1963 roku o czasach walk wolnościowych Franciszka II Rakocziego w latach 1703-1711 – przyp. red.]. Walka i porozumienie w równym stopniu są dla nas środkiem, a nie celem. Środkiem do osiągnięcia celu, którym jest sukces Węgier – silne Węgry.
Szanowni moi Państwo!
Nie obawiajmy się wypowiedzieć tego, co i tak jest jasne, a czego nie wie tylko ten, kto nie chce wiedzieć: naszym celem jest, by na Węgrzech wiodącą grupą społeczną stała się taka klasa średnia, która zdolna jest traktować jako wspólny interes dążenia warstwy zbiedniałej do podniesienia swego statusu materialnego oraz dążenia emerytów, których życie wypełnione było pracą. Postawmy sprawę otwarcie! Życie kraju kształtowane jest nie przez gospodarcze czy polityczne elity, lecz przez tych, którzy chcą osiągać więcej własnymi siłami: pracą, przedsiębiorczością, wydajnością. Jestem świadomy i tego, że żaden dążący do sukcesu naród nie może rezygnować z elity, ani z tej bardzo bogatej, gospodarczej, ani z tej doświadczonej, politycznej. Prawdziwie ich potrzebujemy. Potrzeba nam ich zdolności, siły ich majątku, kontaktów w elitach międzynarodowych. Lecz to naród musi decydować o kierunku rozwoju kraju, o porządku rządzenia, panujących wartościach, zgodnie z demokratycznymi zasadami wyrażonymi przez Lincolna: z upoważnienia ludu, razem z ludźmi, w interesie ludzi. W tym kryją się, jeśli tak można powiedzieć, społeczne źródła siły, zdolne góry poruszyć, jak to widzieliśmy na przykładzie cudu w zniszczonych wioskach Devecser i Kolontár. Dlatego ten, kto dziś rozprawia o bankructwie Węgier, o tym, że Węgry mogą paść w tej walce, którą prowadzimy dla ich odnowy, ten nie wie, co mówi, ten nie zna tego kraju, nie zna Węgrów. Nikt nie może obiecywać, że obrana przez nas droga będzie łatwa i gładka. Jednego już się jednak nauczyliśmy: do celu, który warto osiągnąć, nie da się dojść na skróty. Musimy jednocześnie uświadomić sobie i to, że osiągnięcie tego celu ważne jest wyłącznie dla nas, Węgrów. Inne narody nie będą nas może wychwalać za narodową samodzielność; ale nie spowoduje to, że z niej zrezygnujemy. Pochwałę za to da nam później samo życie i wynagrodzi – tego możemy być pewni. Dobrze jednak wiedzieć, że taka nagroda przybiera dziwne formy. Z moich obserwacji wynika, że nagrodą za dobrze wykonaną pracę jest więcej pracy. Oczywiście, zawsze będziemy mieli przyjaciół, a nawet towarzyszy walki, którzy zabiorą głos i staną po naszej stronie, jak teraz Litwini i Polacy. Niech żyje Litwa! Niech żyje Polska!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zapewne często zastanawiacie się nad tym, skąd wypływa życiowa siła Węgrów, ukazująca się w zagadkowy sposób w najbardziej nieoczekiwanych momentach, pokonująca rozpacz i gotowość do kapitulacji przed silniejszymi. Zapewne myśleliście już i o tym, że w historii narodów są procesy, których wytłumaczenie wydaje się niemożliwe. Istnieją rzeczy, których po prostu nie da się opisać ani liczbami, ani czynnikami gospodarczymi, a tylko czynnikami głęboko duchowymi. Jedynie z ich pomocą możemy wyjaśniać fakt, że w trzy lata po II wojnie światowej byliśmy w stanie – ku zdziwieniu świata – odbudować kraj. Nie opierając się na jakiejś dogłębnej wiedzy filozoficznej, możemy zaryzykować stwierdzenie, że za fascynującymi osiągnięciami gospodarek dzisiejszej Azji również kryją się takie siły umysłowe i duchowe, których nie da się wyjaśnić jedynie na podstawie praw gospodarki. Jestem przekonany, że tego rodzaju siły istnieją również w nas.
Te węgierskie siły motywacji widoczne są w tym, że my Węgrzy, a zapewne znaczna większość z nas, uważamy, jesteśmy wręcz głęboko przekonani, iż żyjemy poniżej poziomu, na który normalnie byśmy zasługiwali, żyjemy gorzej, skromniej, bez należytego szacunku. Nasza sytuacja jest gorsza, nasze życie biedniejsze, niż to, na co na podstawie naszej pracy, zdolności i wiedzy byłoby nas stać w normalnych warunkach. Biorąc pod uwagę to, ile pracujemy, zasługujemy na więcej. Zasługujemy na więcej, wliczając nawet nasze niewątpliwe błędy popełnione w XX wieku – któryż naród ich nie popełnia. Straty z nich wynikające w sposób nieproporcjonalny przekraczają rozmiar tych pomyłek. W ten sposób działa w nas, Węgrach, jakaś przedziwna siła napędowa, wynikająca po prostu z faktu, że to, co się z nami stało, rani nasze poczucie sprawiedliwości. Rani je stan, do jakiego zostaliśmy doprowadzeni, i sposób, w jaki to się dokonało. To tłumaczy, dlaczego w trudnej sytuacji kraju, wciąż i wciąż, na nowo pojawiają się setki tysięcy ludzi, którym ani w głowie kapitulować wobec dzisiejszego położenia. Ludzi wprzęgających wszystkie swoje siły, by wyjść z opresji, w które zostali wtrąceni, niezależnie od tego, czy mowa o ich życiu osobistym, życiu ich rodzin czy kraju. A wszystko to tylko dlatego, że są przekonani, iż zasługują na coś lepszego. Teraz pytaniem pozostaje jedynie: jak to osiągnąć?
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Nadszedł czas, byśmy wreszcie przestali wlec się za naszymi problemami, ale byśmy zaczęli się za nie brać. Nie przejmujmy się niezrozumieniem, przemądrzałymi obawami Europejczyków. Zwróćmy uwagę na siebie, kierujmy się własnym przekonaniem i nie dajmy się przestraszyć nieoczekiwanym trudnościom. Wiemy, że pomyślna przyszłość to nie podarunek lub wygrana na loterii. Pomyślna przyszłość możliwa jest wyłącznie jako zapracowane zwycięstwo. Genialny Wayne Gretzky radził: nie ruszaj tam, gdzie krążek właśnie się znajduje, lecz tam, gdzie zaraz się znajdzie.
Naprzód, Węgry! Naprzód, Węgrzy!
Hajrá, Magyarország! Hajrá, magyarok!
Viktor Orbán
Źródło: wolnapolska.pl
Poniżej drukujemy pełny tekst jego wystąpienia:
To będzie długa jazda, momentami po bandzie, więc proszę, Państwo, byście zapięli pasy.
Droga Pani Dalmo [wdowa po prezydencie Ferencu Mádlu – przyp. red.]!
Szanowne Panie i Panowie!
Z narodu, z narodem, dla narodu, a więc z mandatem otrzymanym od ludzi, razem z ludźmi i dla dobra ludzi. Tak to wyraził Abraham Lincoln, gdy formułował istotę demokratycznego rządzenia. On na pewno w to wierzył. Wielka szkoda, że dziś ten sposób rozumowania wychodzi z mody, a nawet więcej: uznawany jest za populizm i zagrożenie.
Z mandatem od ludzi, razem z ludźmi, w interesie ludzi – to sformułowanie mocno mnie poruszyło 21 stycznia, gdy widziałem setki tysięcy uczestników Marszu Pokoju w Budapeszcie. Zanim cokolwiek Państwu powiem, pragnę wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy pośrodku tego niegodnego ostrzału ogniowego, w jakim znalazła się na nasza Ojczyzna, wystąpili w obronie Węgier i siebie nawzajem. Polityka to arena życia publicznego, nie scena baletowa. Gdy człowiek spędza na niej życie, częściej przychodzi mu do głowy Muhammad Ali, niż Aleszja Popova [pierwsza solistka Węgierskiej Opery Narodowej – przyp. red.], choć oboje wykonują taneczne ruchy. Chociaż polityczni zawodnicy, do których i ja należę, nie mają zwyczaju się tym afiszować, są jednak ludźmi, dla których liczy się, jest wręcz bardzo ważne, by niekiedy, przynajmniej od czasu do czasu ktoś z nimi współodczuwał, zapewnił o swoim poparciu, dodał odwagi i siły. Nie oczekujemy użalania się nad politykami, w końcu jeśli ktoś zajął miejsce w zaprzęgu, musi go ciągnąć. Nie tęsknimy więc za tanim współczuciem, lecz za tym, by ludzie czasem dali znak, że rozumieją, iż w tej walce to o nich chodzi, że wiedzą, iż to dla nich bije dzwon. Każdemu wyrażam moją wdzięczność!
Szanowne Panie i Panowie!
Dokładnie rok temu spotkaliśmy się w tym samym miejscu i z tej samej przyczyny. Wiedzieliśmy już, że rok 2011 będzie ekscytujący. Ale niewielu przypuszczało, jak wiele nas czeka. Już przed objęciem przez nas unijnej prezydencji jasno było widać, że – licząc od momentu upadku komunizmu – Europę czeka najcięższy rok. Późniejsze wydarzenia pokazały, że przewidywania przerosły oczekiwania. W 2011 roku w Unii Europejskiej upadło 13 rządów. Niektóre w wyborach zwyczajnych, niektóre po przyspieszonych, ale były też takie, do upadku których wybory nie były nawet potrzebne. W czterech krajach sąsiadujących z nami – na Słowacji, w Słowenii, Chorwacji i teraz w Rumunii – rządy zostały zmuszone do ustąpienia. W krajach uważanych wcześniej za stabilne dochodziło do zamieszek, siłowych starć, paraliż ogarniał całe regiony. W takich państwach, jak np. Holandia, tradycyjnie uznawanych za twierdze demokracji, rząd może działać tylko dzięki zewnętrznemu poparciu radykalnych lub skrajnych sił politycznych. Na horyzoncie europejskim pojawiły się takie zagrożenia, jak niewypłacalność wielu państw strefy euro, a przewidywania upadku wspólnej waluty czy nawet rozpadu lub upadku Unii Europejskiej nie należą już do kategorii politycznej fantastyki. Do dziś istnieje niebezpieczeństwo, że procesy gospodarcze w Europie pójdą w stronę spowolnienia, kurczenia się, recesji. Prognozy na rok 2012 korygowane są każdego dnia, zawsze w dół. Wyrażając się w sposób oględny, nie sposób nie powiedzieć, że rok 2011 był dla Europy wstrząsem. Nie mówię tu tylko o gospodarczym spowolnieniu, myślę raczej o zachwianiu marzeń, planów i nadziei na przyszłość; w wielu krajach można też zaobserwować atrofię europejskiej świadomości, a nawet zaufania do własnych możliwości. W głowach dziesiątek milionów Europejczyków zrodziły się wątpliwości dotyczące zalet, prawidłowości i żywotności ich własnych systemów gospodarczych i społecznych. Europa powoli staje się jak alkohol: inspiruje do wielkich celów i uniemożliwia ich osiągnięcie.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Tym bardziej znamiennym, a zarazem całkowicie rzeczywistym, okazał się fakt, że pośród tąpnięć wstrząsających naszym kontynentem dwie, w skali europejskiej naprawdę niewielkie węgierskie miejscowości ukazały nam przykład, który z punktu widzenia naszej przyszłości jest najważniejszy. Odrodzenie wiosek Devecser i Kolontár było najważniejszym wydarzeniem minionego roku dlatego, że jest niepodważalnym dowodem na to, iż nie ma takiej sytuacji, z której człowiek nie zdołałby się podnieść, nie ma takiego dna, od którego nie można by się odbić, by zbudować nowe życie. Mieszkańcy Devecseru i Kolontáru stracili o wiele więcej niż ofiary europejskiego kryzysu. Tym pierwszym potop czerwonego błota zabrał wszystko, dorobek całego życia. Byłem tam, pamiętam twarze i spojrzenia ludzi, którzy utracili cały majątek, wszystko, co wypracowali, na czym im zależało, co było im drogie, co dawało im poczucie bezpieczeństwa. Są takie próby, w których zaciera się przyszłość, pękają fundamenty uważane dotąd za solidne i nie widać wyjścia z uścisku strachu i rozpaczy. Tym ludziom udało się wyrwać z tego uścisku, byli odważni i silni, w 2011 roku zaczęli na nowo i dziś żyją już nowym życiem. Ich historia jest ważna dlatego, że dziś Węgry także są w sytuacji, która wystawia naszą wiarę na próbę. Wiem, wielu boi się nowych fal kryzysu euro. Wielu martwi się, co będzie, jeśli odnowa kraju nie powiedzie się. Co będzie, jeśli my, obecny rząd, nie zdołamy wyprowadzić Ojczyzny z trudnego położenia. W takich momentach proszę, przypomnijmy sobie starą prawdę, że bać się trzeba tylko lęku. Jeśli przezwyciężyliśmy lęk, droga jest wolna. Dziękujemy, Devecser! dziękujemy, Kolontár!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
W 2010 roku rozpoczęliśmy potężne, wspólne przedsięwzięcie, budowę silnych Węgier, gdzie każdy znajdzie lepsze życie, i wierzyliśmy, że to nam się uda. Wiedzieliśmy doskonale, za co się bierzemy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie spacerek. Wyrzekliśmy się naszych wcześniejszych słabości, przezwyciężyliśmy własne niedowiarstwo, odrzuciliśmy siły, które prowadziły naszą Ojczyznę ku ruinie i stworzyliśmy jeden z największych w historii Węgier front współdziałania. Byliśmy świadomi również tego, że straszliwych błędów ostatnich ośmiu lat i zaniedbań dwudziestu lat nie można naprawić w kilka tygodni czy miesięcy. Los kraju podobny był do losu włoskiego statku, który jego kapitan doprowadził do katastrofy, a następnie jako pierwszy opuścił pokład. Podobnie zachowali się ci, którzy zawiedli Węgry na mieliznę. Nawet nie próbowali ratować ludzi ani kraju. Nie obchodziło ich, co poczną. Opuszczając tonący okręt rzucili tylko: do widzenia! A teraz z lądu, zza pleców swoich zagranicznych partnerów handlowych, gardłują i rzucają kalumnie na tych, którzy pozostali i próbują ratować to, co jest jeszcze do uratowania.
Szanowne Panie i Panowie!
Przed dzisiejszym wystąpieniem zapytałem żonę, o czym powinienem mówić. Odpowiedziała: powiedz wszystko! Odrzekłem: z tego będą kłopoty. Na szczęście nie da się powiedzieć wszystkiego w ciągu godziny; ale każdy z nas pamięta, jakie były Węgry porzucone na mieliźnie i przechylone na burtę, gdy pracę rozpoczął nowy rząd.
Byłem wtedy przekonany, że należy uporządkować w pierwszym rzędzie trzy sprawy: pułapkę zadłużenia, brak szacunku dla pracy i brak rezerw. W 2010 roku gdziekolwiek się nie spojrzało, wszędzie piętrzyły się góry długów. Milion rodzin szarpiących się z dewizowymi kredytami oznacza w istocie 3 – 4 miliony ludzi, którzy kiedyś chcieli stworzyć własny dom i w pewnym momencie znaleźli się w takiej sytuacji, że po latach spłacania mieli dług większy od kredytu, który wzięli. Jeśli nie zdołają płacić rat, znajdą się bez dachu nad głową. Niewolnictwo dłużników, o którym dotąd słyszeli tylko na lekcji historii i które – patrząc z punktu widzenia naszej uznawanej za oświeconą epoki – wydawało się niewiarygodnie barbarzyńskim zjawiskiem, nagle zmieniło się w codzienne realia. Na dodatek oprócz rodzin ówcześni rządzący zadłużyli także przedsiębiorstwa, samorządy i państwo. Zadłużenie państwa boli mnie w sposób szczególnie osobisty również dlatego, że już raz, w okresie od 1998 do 2002 [gdy Orbán był premierem – przyp. red.], udało nam się wydostać z pułapki zadłużenia, a dług publiczny zmniejszyć do 52 procent. Gdyby dziś nasze zadłużenie wynosiło tylko tyle, to my udzielalibyśmy pożyczki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Gdybyśmy byli w sytuacji z 2002 roku, nie musielibyśmy robić nic innego, tylko spierać się o to, ile towarzystw lotniczych powołać do istnienia, ile zbudować szpitali czy fabryk, o ile podwyższyć emerytury oraz płace w służbie zdrowia. Zamiast tego socjaliści na nowo wpakowali nas do klatki zadłużenia. Trudno będzie im to wybaczyć.
Pamiętamy też, że w 2010 roku, oprócz pułapki długów, największym utrapieniem dla kraju było to, iż nie opłacało się pracować. Uczciwa praca nie gwarantowała ani bezpieczeństwa, ani rozwoju. Wielkiej odwagi, tak jest – odwagi trzeba było do tego, by ktoś oparł swe życie na pracy. A przecież tam, gdzie praca jest bezwartościowa, nigdy nie nastąpi rozwój. Bez rozwoju nie będzie zaś nowych miejsc pracy, przeciwnie, znikną już istniejące. Tak było na Węgrzech do roku 2010. Coraz mniej ludzi zdolnych do pracy znajdowało ją. Kto miał pracę, co rano budził się z lękiem, czy szef go nie wezwie, by oświadczyć: nie jesteś już potrzebny. System podatkowy, który nazywano progresywnym, był wszystkim, tylko nie tym: karał za osiągnięcia i wychodziła na nim dobrze tylko mniejszość – ci, którzy go omijali lub ogrywali. Kto nie miał takiej możliwości – głównie klasa średnia i pracownicy budżetowi – tego sytuacja się pogarszała. Wiem, to rzeczy znane do znudzenia, lecz mimo to nie możemy o nich nie wspomnieć! Być może do czasu może się to komuś wydać dobrym, że zarabia nie płacąc podatków, ale nie trzeba być matematykiem, by dostrzec, że po pewnym czasie wszyscy stracą na takim systemie. A największymi przegranymi będą ci, których pracodawcy zatrudnili stosując wybiegi. Rosnące przez 8 lat bezrobocie oraz oduczający uczciwej pracy system podatkowy w rzeczywistości obciążały wszystkich, i wszyscy wiedzieli, że wcześniej czy później przyniesie to tragiczne skutki. W końcu w 2010 roku doszło do tego, że 2 miliony 600 tysięcy podatników utrzymywało 10-milionowe Węgry.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zadłużenie oraz wrogi pracy system gospodarczy w konsekwencji sprowadziły na Węgry trzeci wielki problem: życie od pierwszego do pierwszego, z miesiąca na miesiąc, utratę rodzinnych oszczędności i przygnębiającą świadomość, że w razie tragedii nie ma do czego sięgnąć. Wprowadzane przez poprzedni rząd brutalne i nierozsądne pakiety oszczędnościowe, zastępujące prawdziwą pracę miotanie się, kredyty dewizowe, zastój gospodarczy wyczerpały rezerwy firm i gospodarstw domowych. To, co mieli, w krótkim czasie zmuszeni byli przeznaczyć na spożycie. Jeśli wzrośnie rachunek za ogrzewanie, jeśli dziecko zachoruje lub pomocy będzie potrzebował starszy członek rodziny, jeśli żywiciel rodziny otrzyma wypowiedzenie, a nie ma oszczędności, zapuka rozpacz. Tak było z całym krajem. Socjalistyczne rządy doprowadziły do tego, że znikło wszystko, co było gęstsze od powietrza. A gdy przyszła pierwsza fala finansowego kryzysu, nie było po co sięgnąć. Tak wyglądał nasz kraj w 2010 roku, pod koniec okresu, który prawie wszystkim przyniósł pogorszenie losu. Mówię „prawie”, bo stara prawda głosi, że gdzie wielu ludziom źle się powodzi, tam niektórzy mogą się świetnie obłowić. W przypadku Węgier również niektórym udało się wzbogacić kosztem ludzi zdanych na łaskę losu. Na przykład dzięki prywatnym emerytalnym kasom oszczędnościowym, gdzie niektórzy pracownicy otrzymali potężne prowizje – w tym samym roku, w którym wielu członków utraciło znaczną część swych majątków. W tamtym okresie skorzystali również ci, którzy dzięki wpływowym koneksjom dobrali się do publicznych funduszy w stołecznym zakładzie komunikacji miejskiej BVK, doprowadzając Budapeszt do tego, że nie jest w stanie utrzymać tej firmy. Jeszcze więcej mówi fakt, który poznaliśmy w ostatnich dniach: oto budowa czwartej linii metra znalazła się na liście najbardziej szkodliwych inwestycji, jako – cytuję – „szkolny przykład złego wykorzystania publicznych środków”. Jedno jest pewne: w takich okolicznościach gruntowne rozliczenie to minimum tego, czego ludzie od nas oczekują.
Szanowne Panie i Panowie!
Skutkiem tych wszystkich poczynań Węgry mają dziś ogromny niezapłacony rachunek z pozycjami sięgającymi tysięcy miliardów forintów. O tym wielkim rachunku lewicowi politycy i ich kontrahenci zgodnym głosem mówią: niech go spłaci społeczeństwo! Słyszę to dziś od nich w kraju i w Europie. Niech rząd nie pomaga tym, którzy mają dewizowe kredyty, nie prośmy banków i międzynarodowych firm, by zachowały się fair, niech raczej ludzie sami spłacą cały rachunek. My jednak na takie rozwiązanie w 2010 roku większością 2/3 powiedzieliśmy „nie” i dlatego wprowadziliśmy nowy system podziału obciążeń. Nie uważam za najbardziej eleganckie posunięcie w moim życiu wprowadzenia – nie zważając na sprzeciwy – podatku bankowego, podatku kryzysowego, a później rozporządzenia o całkowitej spłacie kredytów dewizowych [całkowita, jednorazowa spłata dewizowego kredytu po ustalonym kursie, gdzie różnice wartości waluty w połowie spłaca bank, w połowie państwo – przyp. red.]. Przypadek ten zapewne nie trafi do podręczników politycznej elegancji. Nie mieliśmy jednak czasu do stracenia, musieliśmy to uczynić, by postawić kraj na nogi. Zwłoka jest jak karta kredytowa: dobra zabawa, póki nie dostaniemy rachunku. Właśnie to tak bardzo boli niektórych w kraju, a i w Europie. Zachęcają nas, by Węgry zawróciły z tej drogi i wróciły do wcześniejszych metod działania, do – według nich – sprawdzonych, dobrych środków. Te środki już raz zadłużyły i zniszczyły państwo, im jednak przyniosły profity. Dla takich ludzi mam wiadomość: nieważne skąd przychodzą, jestem gotowy współpracować z każdym, kto chce pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać w tym, byśmy osiągnęli nasz cel – zbudowali silne Węgry. Lecz z drugiej strony, do ostatka będę walczyć przeciw każdej takiej polityce czy takim dążeniom, które mają na celu przywrócenie dawnego systemu i jego mechanizmów, które osłabiły kraj i wepchnęły go w kryzys. Trzeba też zauważyć, że dziś w Europie wieją już nowe wiatry. To, co wczoraj było dziwne czy nawet niewyobrażalne, dziś jest akceptowane i stosowane. Wystarczy przywołać tu radykalnie nową politykę monetarną nowego prezesa Europejskiego Banku Centralnego.
Szanowne Panie i Panowie!
Wszystkie wspomniane tu sprawy, choć są w naszym życiu przyczyną różnych trudności, należą już do przeszłości. Nie zebraliśmy się jednak tu po to, by mówić tylko o niej, lecz by raczej mówić o przyszłości. W naszych pragnieniach nie ma nic nadzwyczajnego. Chcemy, by nasz kraj był silny, suwerenny i wolny, by zapewnił nam wszystkim życie w poczuciu bezpieczeństwa. Nie chodzi tu o jakąś bajkową krainę. Kraj, o którym mówię, jest zdrowym pragnieniem każdego zwyczajnego, uczciwego człowieka: uczciwa praca, pewne środki utrzymania, awans odpowiadający osiągnięciom, rodzina i dom, z którego dzieci będą mogły wyruszyć w samodzielne życie, wreszcie godna starość. Większość z nas ma takie pragnienia. Socjologowie nazywają tę grupę samodzielną klasą średnią. Dziś wyzwaniem – i stawką naszej walki – jest kwestia, jak zapewnić poziom życia klasy średniej tym, którzy już osiągnęli ten pułap, jak podciągnąć do tego poziomu tych, którzy są w trudnej sytuacji, rodziny biedniejące, i wreszcie, jak zagwarantować to, by polityczne kierownictwo kraju dalej pozostało w rękach klasy średniej.
Szanowni Panie i Panowie!
W tej wielkiej pracy, którą rozpoczęliśmy w maju roku 2010, teraz dotarliśmy do kamienia milowego. Mamy za sobą pierwszy etap naszego przedsięwzięcia: Węgry spoczywają na nowych fundamentach. Faktu tego nie można odwrócić, podobnie jak tego, że tych fundamentów nikt nie zdoła usunąć Węgrom spod nóg. Jeśli ktoś w to wątpi, niech przypomni sobie pogodną odwagę i zdecydowanie tych, którzy wzięli udział w Pokojowym Marszu.
Panie i Panowie!
Gdy mówimy o nowych fundamentach Węgier, w pierwszym rzędzie trzeba pamiętać o znaczeniu pracy. Od nikogo nie można oczekiwać, by pracował przyzwoicie, jeśli ma poczucie, że jego praca jest pozbawiona sensu, że nie opłaca się pracować, albo jeśli pracuje się głównie dla cudzego zysku. Dlatego zwróciliśmy się przeciw niewoli zadłużenia. Nikt nie sądzi, że zaciągnięte kredyty można po prostu, ot tak anulować, jakkolwiek byłoby to wygodne. Ale każdy może oczekiwać, by wskazano mu możliwość realnej drogi, która wyprowadzi go spod góry ciążących na nim kredytów, jeśli będzie nią wytrwale podążał. Po prostu nie chcemy się pogodzić z tym, że po wielu latach spłacania rat rodzice zamiast mieszkań zostawiają swoim dzieciom dewizowe kredyty. W ostatnim czasie, tzn. do końca grudnia ub.r. z pomocą ustawy o całkowitej spłacie kredytów dewizowych po ustalonym kursie, 160.000 rodzin, czyli około pół milionowi ludzi udało się uwolnić spod przygniatającego ciężaru takich kredytów. Oznacza to ulgę nie tylko dla nich samych. Oznacza to, że udało się wymienić prawie 766 miliardów forintów z zewnętrznego dewizowego zadłużenia kraju, a spłacający uwolnili się od wahań kursowych rzędu 200 miliardów forintów. Wkrótce, zgodnie z porozumieniem zawartym z Węgierskim Stowarzyszeniem Banków [Magyar Bankszövetség] również obciążenia innych zostaną doprowadzone do poziomu możliwego do udźwignięcia.
W sposób znaczący udało się też obniżyć dług publiczny, choć czasem obraz tego zakłócają wahania kursu forinta. Gdybyśmy nie zahamowali wzrostu tego długu, dziś Węgry znajdowałyby się w sytuacji Grecji, utraciłyby niezależność, nie moglibyśmy decydować o własnym losie, a zamiast woli obywateli, rządziliby nami nasi kredytodawcy. Do pełni prawdziwego obrazu należy również i to, że – mimo znaczącego obniżenia długu publicznego – nie możemy naszej niezależności uważać za całkowicie zabezpieczoną. W każdym bądź razie, Plan noszący imię Kálmána Szélla, wypracowany w celu obniżenia zadłużenia, obecnie znajduje się na poziomie 83 procent realizacji.
Inną przeszkodą dla rozwoju rynku pracy był stary, nieproporcjonalny system podatkowy, który karał za pracę, za osiągnięcia, za przedsiębiorczość. Dlatego zastąpiliśmy go na innym. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu nie przepada za nowym systemem. Jednak wiem, że nie istnieje system podatkowy, który można polubić. Wystarczy, że ludzie dostrzegą jego gospodarczą racjonalność. Musimy to sobie powiedzieć odważnie i jasno, że od systemu podatkowego nie można oczekiwać społecznej sprawiedliwości. W ostateczności istnieją tylko dwa systemy: jeden nagradza pracę, drugi ją karze. Kwestie sprawiedliwości społecznej należy rozwiązywać poprzez system socjalny. W obecnym proporcjonalnym systemie podatkowym więcej zostaje temu, kto więcej na siebie bierze, kto więcej wypracowuje. Inaczej mówiąc, ma sens pracować więcej i lepiej, gdyż wtedy można zajść wyżej, a państwo nie odbiera nikomu nieproporcjonalnie więcej tylko dlatego, że więcej wypracował. Kto zaś wierzy, że można opodatkować bogatych poprzez wyższy próg podatkowy chyba nie zna węgierskiej rzeczywistości. Bogaci, multimilionerzy zawsze znajdą sposób, by ukryć swe dochody przed opodatkowaniem, ukształtował się już w tej kwestii cały międzynarodowy przemysł unikania podatków. W rzeczywistości obciążenia płaci w końcu zawsze klasa średnia, dlatego jej obronę zapewnia tylko podatek liniowy. Wiem, że wielu – głównie ci, których pensje są skromniejsze – uważa, że nowy system podatkowy nie czyni ich sytuacji lżejszą i dzisiaj jest to prawda. Powodem tego jest to, że całkowite przejście na nowy system zakończy się 1 stycznia 2012 roku. Gdy to się dokona, również oni zachowają więcej pieniędzy. Dziś istotne jest, że zmieniliśmy kierunek motywacji. Gdy zacznie on działać w pełni, gdy wejdzie nam w zwyczaj, gdy go całkowicie poznamy, wtedy przychody będą mogły tak wzrosnąć, że nie będzie dochodziło do zadłużania się ani firm, ani kraju.
Szanowni Panie i Panowie!
Nasza polityka sięga jednak poza krąg interesów klasy średniej i podejmuje próby łączenia interesów klasy średniej i ubożejących warstw społeczeństwa. W moim przekonaniu zgranie tych interesów jest możliwe. W interesie zarówno klasy średniej, jak i warstw uboższych, leży to, by zatrzymać pauperyzację, by setki tysięcy rodzin nie żyły z zapomóg, lecz z pracy i pensji. Dlatego w walce z bezrobociem stosujemy nowe rozwiązania i metody. Do nich należy rozpoczynający działalność w 2012 roku program pracy Start, którego podwaliny stworzyliśmy w zeszłym roku. Na nowo wciągniemy do świata pracy 206.000 ludzi. Będzie to zadanie nie tylko trudne, ale i kontrowersyjne, dlatego wymaga psychicznej wytrzymałości. Jak dotąd jeszcze nie wszyscy żyjący z zapomogi czy zasiłku czują, że powinni powrócić do świata pracy. Są tacy, którzy nie pracowali dziesięć czy nawet dwadzieścia lat. W ich sytuacji nie ma miejsca na osądzanie, użalanie się czy pouczanie; potrzeba cierpliwości, empatii i pokornej nieugiętości. To prawda, że płaca 46.000 forintów w ramach programu pracy Start to niewiele, ale to więcej niż 28.000 zapomogi. Dziś stać nas na tyle. Ufamy jednak, że wkrótce gospodarka będzie w stanie się rozwijać, a wtedy podwyższymy te pensje. Proszę nie zapominać i o tym, że w ramach programu pracy Start osoby niewykształcone i bezrobotne będą mogły uzupełniać wykształcenie szkolne i zawodowe. W soboty będą uczęszczać do szkół. Jeśli to się powiedzie, będzie to największe moralne dokonanie tych 22 lat, jakie upłynęły od zmiany ustroju.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Dziś dziesiątki tysięcy młodych opuszczają szkoły z wiedzą, której nie można wykorzystać, praktycznie są bez zawodu, który zapewniłby im utrzymanie. Za ten fakt my jesteśmy odpowiedzialni. To nasze dzieci. Wobec pokolenia przyszłości nie możemy postępować jak źli i nieodpowiedzialni rodzice. Dlatego musimy podjąć się, razem z idącymi za tym nieuchronnymi sporami, całkowitej przebudowy obecnego fatalnego systemu edukacji zawodowej. Przyszłością kształcenia zawodowego jest system, w którym obok teoretycznych podstaw uczniowie mogą jak najszybciej poznawać zawód w praktyce, z bliska, podczas pracy. Dlatego obstaję za tym, by więcej czasu spędzali na praktycznej pracy niż w szkolnej ławce. Szkolnictwo średnie nadal pozostaje bezpłatne, lecz kto nie chce się uczyć, ten po ukończeniu 16. roku życia nie będzie na siłę trzymany w szkole, gdzie utrudniałby tylko naukę innym. Zawsze jednak, jeśli dojrzeje, będzie mógł powrócić do szkoły, by dokończyć edukację.
Nie możemy też dalej czekać z reformą szkolnictwa wyższego. Co roku tysiące młodych kończy uniwersytety i szkoły wyższe z przekonaniem, że uzyskany dyplom posiada wielką wartość, tymczasem rzeczywistość szybko koryguje to mniemanie. W efekcie wszyscy czują się oszukani: absolwent, utrzymujący go rodzice i przyszły pracodawca, który miał nadzieję na odpowiednio przygotowanego pracownika. A jednocześnie tysiące wykształconych za wspólne pieniądze, zdolnych absolwentów – specjalistów, wyruszyło na Zachód. Zamiast dla Węgier, wykształciliśmy najlepsze umysły dla Norwegii, Anglii i Niemiec. Dlatego system szkolnictwa wyższego musimy zreformować od podstaw.
Kto kształci się, korzystając ze stypendiów z pieniędzy podatników, musi przyjąć warunek, że przez pewien czas tu zostanie i będzie pracował dla Węgier. Komu nie przyznano państwowego stypendium lub nie ubiegał się o nie, temu proponujemy dwuprocentowy, długoterminowy kredyt. Wszystko po to, by każdy, kto osiągnie wymagany poziom wiedzy i ma odwagę podjąć odpowiedzialną decyzję o swojej przyszłości, mógł pójść na uniwersytet czy inną wyższą uczelnię. O przyszłości uniwersytetów i szkół wyższych nie będzie decydować wola centralnych, administracyjnych organów, lecz studenci, wybierając tą czy inną uczelnię. W przyszłości nie chcemy finansować budynków i murów, tylko studentów i talenty.
Szanowne Panie i Panowie!
Zgodnie z naszym przekonaniem, przywracaniu miejsc pracy w praktyce służy również przewidywalne środowisko inwestycyjne. Zgadzam się z tymi, którzy mówią: nie wspierajmy takich zagranicznych firm, które zjawiają się u nas tylko po to, żeby siłą swojego kapitału wyprzeć z naszego rynku węgierskich przedsiębiorców, a później wywieźć zyski. Z drugiej strony jestem przekonany, że trzeba przyjmować z otwartymi ramionami i zatrzymywać tu takich zagranicznych inwestorów, którzy w zamian za uczciwy zysk dają Węgrom zatrudnienie i tworzą wartość dzięki ich pracy. Mam tu na myśli takie firmy, jak Audi, Mercedes, Huawei, Nokia, Bosch lub Opel. Nadal też uważam za słuszne zmniejszenie podatku dochodowego od osób prawnych z 19 do 10 procent, mimo iż eksperci od makroekonomii regularnie to krytykują. W ten sposób stajemy po stronie małych i średnich firm węgierskich oraz węgierskiego kapitału – oni zawsze tu z nami będą, gotowi dawać ludziom pracę.
Szanowne Panie i Panowie!
Mówiąc o nowych podstawach Węgier, zaraz po temacie pracy muszę poruszyć kwestię bezpieczeństwa rodzin i ognisk domowych. Dwa lata temu rodziny wychowujące dzieci były w całkiem innym położeniu. Jeśli rodzina decydowała się na przyjęcie dziecka, musiała wtedy płacić takie same podatki jak ci, którzy dzieci nie wychowywali. Dziś stać już nas na to, by państwo nie opodatkowywało przynajmniej części kosztów wychowania dzieci. Wśród licznych bolączek i trosk nie przechodźmy bez słowa obok faktu, że w 2011 roku średnia przychodów netto rodziny z jednym dzieckiem wzrosła o 8,1 procenta. Przy dwójce dzieci o 16 procent, a przy trójce i więcej o 23,3 procenta. Przed dwoma laty matka nie mogła zostać na urlopie wychowawczym przez 3 lata, dziś – jakkolwiek sytuacja gospodarcza jest trudna – może ona sobie na to pozwolić.
Wszystkie te zmiany, Szanowne Panie i Panowie, są ważne, ale jeszcze daleko niewystarczające. Dążymy do tego, by matki powracające z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego miały wybór, w jakiej formie chcą podjąć pracę, a posiadanie dziecka w tej sytuacji nie stawiało ich w niekorzystnym położeniu. Do tego, rzecz jasna, potrzeba żłobków i przedszkoli, które stworzymy w ciągu kolejnych dwóch lat. W naszym rozumieniu polityka rodzinna obejmuje także emerytów. Znaczna ich część, jak Państwo wiecie, wciąż aktywnie wspiera młodszą generację, zajmują się wnukami, pomagają w gospodarstwie domowym, wielu z nich podejmuje pracę zawodową, nie mówiąc już o tym – a znam wiele takich przypadków – że rodzice na emeryturze pomagali dzieciom zebrać pieniądze na spłacenie całości kredytu dewizowego. Przed dwoma laty emeryci musieli jeszcze się obawiać, że wartość emerytur dalej będzie się zmniejszać. Dziś już nikt nie musi się tego bać. Starsi nie muszą się lękać podwyżki opłat mieszkaniowych, bo – w przeciwieństwie do wcześniejszych praktyk – zahamowaliśmy je, obecnie nie mogą one zostać podniesione w stopniu większym niż podwyżki emerytur. Spełniliśmy również obietnicę, że kobiety, które przepracowały 40 lat, niezależnie od wieku mogą przejść na emeryturę. Osiągnięcia tego będę bronił nawet podczas międzynarodowych pertraktacji.
W naszej polityce, Szanowne Panie i Panowie, chcemy spróbować połączyć interesy klasy średniej i emerytów. To trudne, ale wcale nie niemożliwe. Zwracamy się z prośbą do emerytów, by wspierali naszą politykę gospodarczą, która chce umożliwić klasie średniej pracę i uczciwą zapłatę. W ten sposób gospodarka wypracuje forinty, które są potrzebne do zachowania w każdym czasie wartości emerytur. Klasę średnią zaś prosimy, by starszych, którzy przeszli na emeryturę, uważali za swoich sojuszników, bez których poparcia i głosów nie mogłaby powstać służąca interesom klasy średniej rządząca większość.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Obok pracy i rodzin, trzecim filarem nowego fundamentu Węgier jest odpowiedzialność, zobowiązanie do odpowiedzialnego myślenia. Każdego dnia węgierskie rodziny podejmują poważne decyzje i czynią ofiary, by przetrwać, by zachować równowagę domowego budżetu, by spłacić zobowiązania, by uwolnić się od ciężaru wciąż napływających rachunków. Ci ludzie zasługują na taki parlament i na taki rząd, który będzie postępował podobnie, z taką samą odpowiedzialnością będzie gospodarował majątkiem kraju i uczyni wszystko, by jego budżet utrzymać w równowadze. Rok 2011 to pierwszy rok od czasu wejścia do Unii, czyli od 7 lat, w którym węgierski deficyt budżetowy – zgodnie z unijnymi normami – spadł poniżej 3 procent. Niewielu wie, a jest to istotna tajemnica warsztatu budżetowego, że jeśli deficyt wynosi mniej niż 2,8 procenta, wtedy dług publiczny automatycznie spada, zaś jeśli wynosi więcej, automatycznie rośnie. Nie ma więc kwestii, w której bylibyśmy bardziej zdecydowani i konsekwentni, niż odpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi i zarządzanie budżetem kraju.
Szanowne Panie i Panowie!
Rok 2012 jest też rokiem wejścia w życie nowej Ustawy Zasadniczej. Napawa mnie ona dumą, gdyż jako jedna z pierwszych w Europie zawiera zapis o odpowiedzialności za hamowanie długu publicznego oraz za budżetową równowagę kraju. Od tego obowiązku żaden rząd nie będzie mógł być zwolniony. Nie będzie mogła się powtórzyć sytuacja, w której nieodpowiedzialni przywódcy postawią w zastaw przyszłość całych pokoleń. Boli to bardzo tych w kraju i za granicą, którzy byli zainteresowani ciągłym zadłużaniem Węgier, czerpiąc z tego polityczne i materialne korzyści. Zadłużanie jest intratnym biznesem, jeśli człowiek znajduje się na właściwej pozycji. Nie bądźmy naiwni, w rzeczywistości właśnie na tym polega ich problem z nową Konstytucją. Stara Konstytucja nie była w stanie obronić majątku naszego kraju. Nie broniła konkurencyjności, dlatego monopole i kartele opanowały węgierską gospodarkę. Nie broniła naszego środowiska naturalnego, dlatego pogoń za zyskiem zniszczyła je. Nie broniła też wolności obywatelskiej, zamiast tego wystawiła nas na samowolę władzy i działalność paramilitarnych grup. Nowa Konstytucja wszystko to naprawia i według wszelkich oznak robi to dobrze. Użyjemy więc wszelkich możliwych środków, by ją obronić.
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Wiele osób twierdzi, że Węgry w ostatnim dziesięcioleciu były krajem, w którym nikt nie ponosił konsekwencji. Dziś, w przeciwieństwie do okresu poprzedniego, nie możemy z ostatniego półtora roku wymienić żadnego znaczącego przestępstwa, którego sprawcy nie trafiliby w ręce policji. Choć wiele jeszcze mamy do zrobienia, wystąpiliśmy zdecydowanie przeciw lichwiarzom, zmniejszyliśmy liczbę przestępstw przeciw mieniu. Nie akceptujemy usprawiedliwiania przestępców ich sytuacją socjalną lub pochodzeniem. Każdego ranka miliony Węgrów wstają, by ciężko pracować. Miliony starają się żyć uczciwie, zachowując zasady społecznego współżycia. Węgry mogą stać się silnym narodem tylko wtedy, gdy te zasady będą obowiązywać wszystkich jednakowo, zarówno bankierów, jak i polityków, stolarzy czy matki, które wychowują dzieci. Trzeba odrzucić wyjątki i pozamykać furtki. Jeśli chodzi o życie polityczne, to dwa lata temu podatnicy utrzymywali dwukrotnie większą liczbę polityków niż to jest w rzeczywistości potrzebne dla funkcjonowania kraju. Koniec z tym! Przed dwoma laty wypłacano jeszcze urzędnikom państwowym bezwstydne odprawy, premie i rozmaite wynagrodzenia. Dziś to zatrzymaliśmy, choć walka nie była łatwa. Choć czasami jeszcze niczym szczeliny w wałach przeciwpowodziowych pojawiają się podobne próby, które musimy odpierać, faktem jednak jest, że w systemie wynagrodzeń w urzędach i firmach coraz częściej mamy do czynienia z rozsądnymi i należnymi rozwiązaniami.
Poświęćmy też kilka słów stwierdzeniu, że obecnie całkiem inaczej niż poprzednio odnosimy się do kwestii odpowiedzialności przywódców. Dla mnie miarą polityki jest nie tylko skuteczność ekonomiczna, lecz również porządek prawny, trzeźwy umysł i szacunek ludzi. Nieustanna obrona interesów Węgier w kraju i za granicą należy do obowiązków osób piastujących rządy. Musimy jednak wypełniać to trzeźwo i roztropnie, starając się o porozumienie, rozwiązując pokojowo każdy spór z tymi, którzy wspierają odnowę Węgier lub przynajmniej ją akceptują. Zmuszony jestem jednak szczerze oświadczyć na krajowym forum publicznym, że ci, którzy są od nas na lewo, dążą do całkowitej kapitulacji kraju. To ci, którzy sprzedali wszystko, co się dało, a teraz też sprzedaliby wszystko, co jest jeszcze własnością Węgrów: ziemię, zasoby wodne. Są gotowi dogadać się z kimkolwiek w jakiejkolwiek sprawie.
Ci zaś, którzy stoją od nas na prawo, w swoim zaślepieniu z nikim w żadnej sprawie nie są skłonni się porozumieć, dlatego trudno uważać ich za poważnych partnerów. Jak dotychczas, tak też w przyszłości, będziemy stawać w obronie Węgier i Węgrów – zdecydowanie, wytrwale, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Gotowi jesteśmy walczyć, jeśli trzeba, ale też porozumieć się w interesie kraju. Wychowaliśmy się na „Pięcioksięgu przygód Sokolego Oka” [Jamesa F. Coopera – przyp. red.] i na „Kapitanie z Tenkes [węgierski serial telewizyjny z 1963 roku o czasach walk wolnościowych Franciszka II Rakocziego w latach 1703-1711 – przyp. red.]. Walka i porozumienie w równym stopniu są dla nas środkiem, a nie celem. Środkiem do osiągnięcia celu, którym jest sukces Węgier – silne Węgry.
Szanowni moi Państwo!
Nie obawiajmy się wypowiedzieć tego, co i tak jest jasne, a czego nie wie tylko ten, kto nie chce wiedzieć: naszym celem jest, by na Węgrzech wiodącą grupą społeczną stała się taka klasa średnia, która zdolna jest traktować jako wspólny interes dążenia warstwy zbiedniałej do podniesienia swego statusu materialnego oraz dążenia emerytów, których życie wypełnione było pracą. Postawmy sprawę otwarcie! Życie kraju kształtowane jest nie przez gospodarcze czy polityczne elity, lecz przez tych, którzy chcą osiągać więcej własnymi siłami: pracą, przedsiębiorczością, wydajnością. Jestem świadomy i tego, że żaden dążący do sukcesu naród nie może rezygnować z elity, ani z tej bardzo bogatej, gospodarczej, ani z tej doświadczonej, politycznej. Prawdziwie ich potrzebujemy. Potrzeba nam ich zdolności, siły ich majątku, kontaktów w elitach międzynarodowych. Lecz to naród musi decydować o kierunku rozwoju kraju, o porządku rządzenia, panujących wartościach, zgodnie z demokratycznymi zasadami wyrażonymi przez Lincolna: z upoważnienia ludu, razem z ludźmi, w interesie ludzi. W tym kryją się, jeśli tak można powiedzieć, społeczne źródła siły, zdolne góry poruszyć, jak to widzieliśmy na przykładzie cudu w zniszczonych wioskach Devecser i Kolontár. Dlatego ten, kto dziś rozprawia o bankructwie Węgier, o tym, że Węgry mogą paść w tej walce, którą prowadzimy dla ich odnowy, ten nie wie, co mówi, ten nie zna tego kraju, nie zna Węgrów. Nikt nie może obiecywać, że obrana przez nas droga będzie łatwa i gładka. Jednego już się jednak nauczyliśmy: do celu, który warto osiągnąć, nie da się dojść na skróty. Musimy jednocześnie uświadomić sobie i to, że osiągnięcie tego celu ważne jest wyłącznie dla nas, Węgrów. Inne narody nie będą nas może wychwalać za narodową samodzielność; ale nie spowoduje to, że z niej zrezygnujemy. Pochwałę za to da nam później samo życie i wynagrodzi – tego możemy być pewni. Dobrze jednak wiedzieć, że taka nagroda przybiera dziwne formy. Z moich obserwacji wynika, że nagrodą za dobrze wykonaną pracę jest więcej pracy. Oczywiście, zawsze będziemy mieli przyjaciół, a nawet towarzyszy walki, którzy zabiorą głos i staną po naszej stronie, jak teraz Litwini i Polacy. Niech żyje Litwa! Niech żyje Polska!
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Zapewne często zastanawiacie się nad tym, skąd wypływa życiowa siła Węgrów, ukazująca się w zagadkowy sposób w najbardziej nieoczekiwanych momentach, pokonująca rozpacz i gotowość do kapitulacji przed silniejszymi. Zapewne myśleliście już i o tym, że w historii narodów są procesy, których wytłumaczenie wydaje się niemożliwe. Istnieją rzeczy, których po prostu nie da się opisać ani liczbami, ani czynnikami gospodarczymi, a tylko czynnikami głęboko duchowymi. Jedynie z ich pomocą możemy wyjaśniać fakt, że w trzy lata po II wojnie światowej byliśmy w stanie – ku zdziwieniu świata – odbudować kraj. Nie opierając się na jakiejś dogłębnej wiedzy filozoficznej, możemy zaryzykować stwierdzenie, że za fascynującymi osiągnięciami gospodarek dzisiejszej Azji również kryją się takie siły umysłowe i duchowe, których nie da się wyjaśnić jedynie na podstawie praw gospodarki. Jestem przekonany, że tego rodzaju siły istnieją również w nas.
Te węgierskie siły motywacji widoczne są w tym, że my Węgrzy, a zapewne znaczna większość z nas, uważamy, jesteśmy wręcz głęboko przekonani, iż żyjemy poniżej poziomu, na który normalnie byśmy zasługiwali, żyjemy gorzej, skromniej, bez należytego szacunku. Nasza sytuacja jest gorsza, nasze życie biedniejsze, niż to, na co na podstawie naszej pracy, zdolności i wiedzy byłoby nas stać w normalnych warunkach. Biorąc pod uwagę to, ile pracujemy, zasługujemy na więcej. Zasługujemy na więcej, wliczając nawet nasze niewątpliwe błędy popełnione w XX wieku – któryż naród ich nie popełnia. Straty z nich wynikające w sposób nieproporcjonalny przekraczają rozmiar tych pomyłek. W ten sposób działa w nas, Węgrach, jakaś przedziwna siła napędowa, wynikająca po prostu z faktu, że to, co się z nami stało, rani nasze poczucie sprawiedliwości. Rani je stan, do jakiego zostaliśmy doprowadzeni, i sposób, w jaki to się dokonało. To tłumaczy, dlaczego w trudnej sytuacji kraju, wciąż i wciąż, na nowo pojawiają się setki tysięcy ludzi, którym ani w głowie kapitulować wobec dzisiejszego położenia. Ludzi wprzęgających wszystkie swoje siły, by wyjść z opresji, w które zostali wtrąceni, niezależnie od tego, czy mowa o ich życiu osobistym, życiu ich rodzin czy kraju. A wszystko to tylko dlatego, że są przekonani, iż zasługują na coś lepszego. Teraz pytaniem pozostaje jedynie: jak to osiągnąć?
Szanowne Panie, Szanowni Panowie!
Nadszedł czas, byśmy wreszcie przestali wlec się za naszymi problemami, ale byśmy zaczęli się za nie brać. Nie przejmujmy się niezrozumieniem, przemądrzałymi obawami Europejczyków. Zwróćmy uwagę na siebie, kierujmy się własnym przekonaniem i nie dajmy się przestraszyć nieoczekiwanym trudnościom. Wiemy, że pomyślna przyszłość to nie podarunek lub wygrana na loterii. Pomyślna przyszłość możliwa jest wyłącznie jako zapracowane zwycięstwo. Genialny Wayne Gretzky radził: nie ruszaj tam, gdzie krążek właśnie się znajduje, lecz tam, gdzie zaraz się znajdzie.
Naprzód, Węgry! Naprzód, Węgrzy!
Hajrá, Magyarország! Hajrá, magyarok!
Viktor Orbán
Źródło: wolnapolska.pl
18 stycznia 2013
Róża
Trzymała zwisające nóżki dziecka. Małe, śliskie. Główka córeczki tkwiła w środku. Dziecko nie żyło drugi dzień. – Klęczałam tak przez godzinę na podłodze. Nikt mi nie pomógł. To największa samotność, jaką przeżyłam – opowiada Ola. Po pogrzebie Różyczki przeczytała: „Bóg Cię… no wiesz…”. I zakochała się.
Po godzinie zapytałam, czy może mi ktoś dziecko wyciągnąć. „Nie, bo głowę urwę” – usłyszałam od położnej. Nie wiedziałam, czy cierpienie fizyczne czy psychiczne bardziej mnie dusi. Żadnych środków przeciwbólowych. Matrix. Wreszcie wchodzi lekarz. „Która ciąża?” – pyta. Ja na to: „Dzień dobry, doktorze”. Nawet na mnie nie spojrzał. Położna kazała mi tylko przejść na fotel ginekologiczny. Ale jak? Z tym wiszącym dzieckiem w nogach? Powiedziała mi: „Niech sobie pani jakoś TO chwyci”. Przyszła anestezjolog. Spojrzała ze współczuciem. – To mi wystarczyło – Oli oczy za mgłą łez. – Potem odleciałam. Z listu pani Oli: „Zabieg. Pobudka. Siostra – Anioł: »Czwarty raz chce pani obejrzeć, dobrze, odwinę«. Ja: »16 tygodni, taki mały noworodek, całkiem ładny, nic drastycznego«”. Różyczka była owinięta w kuchenny ręcznik papierowy, w folii z segregatora. Ola ponoć ciągle powtarzała, że bierze ciało ze sobą, żeby nie wyrzucać. – Kiedy wróciłam do pokoju, Sylwia, moja sąsiadka, zanosiła się od płaczu.
„Bóg Cię… no wiesz…”
Więcej: Gość
Po godzinie zapytałam, czy może mi ktoś dziecko wyciągnąć. „Nie, bo głowę urwę” – usłyszałam od położnej. Nie wiedziałam, czy cierpienie fizyczne czy psychiczne bardziej mnie dusi. Żadnych środków przeciwbólowych. Matrix. Wreszcie wchodzi lekarz. „Która ciąża?” – pyta. Ja na to: „Dzień dobry, doktorze”. Nawet na mnie nie spojrzał. Położna kazała mi tylko przejść na fotel ginekologiczny. Ale jak? Z tym wiszącym dzieckiem w nogach? Powiedziała mi: „Niech sobie pani jakoś TO chwyci”. Przyszła anestezjolog. Spojrzała ze współczuciem. – To mi wystarczyło – Oli oczy za mgłą łez. – Potem odleciałam. Z listu pani Oli: „Zabieg. Pobudka. Siostra – Anioł: »Czwarty raz chce pani obejrzeć, dobrze, odwinę«. Ja: »16 tygodni, taki mały noworodek, całkiem ładny, nic drastycznego«”. Różyczka była owinięta w kuchenny ręcznik papierowy, w folii z segregatora. Ola ponoć ciągle powtarzała, że bierze ciało ze sobą, żeby nie wyrzucać. – Kiedy wróciłam do pokoju, Sylwia, moja sąsiadka, zanosiła się od płaczu.
„Bóg Cię… no wiesz…”
Więcej: Gość
Gail Dines - Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność
Gail Dines - (ur. w Wielkiej Brytanii), doktoryzowała się na University of Salford. Pracowała jako wolontariuszka w organizacji Rape Crisis (Tel Awiw), zajmujacej się ofiarami przestępstw seksualnych. W wieku 22 lat założyła ruch feministyczny Woman to Woman. Od 1986 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jest profesorem socjologii i gender studies w Wheelock College. Kieruje także katedrą Studiów Amerykańskich. Jest założycielką Stop Porn Culture ? organizacji skupiającej ekspertów w dziedzinie walki z przemocą na tle seksualnym, społeczników i wszystkie osoby zaniepokojone hiperseksualizacją kultury. Wiele na ten temat publikuje (?Time?, ?Newsweek?), prowadzi też wykłady i spotkania, głównie z amerykańskimi studentami. Dzięki wielokierunkowej działalności Dines znacząco wpłynęła na zmianę sposobu myślenia społeczeństwa o pornografii i kulturze masowej.Mieszka w Brookline w Massachusetts.
O książce: Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność
Choć obrazy pornograficzne otaczają nas na co dzień, to niewielu z nas zdaje sobie sprawę, jak okrutna i brutalna jest to branża. Współczesna pornografia nie przypomina już tej z „Playboya” czy „Penthause`a”. Ogromna konkurencja w biznesie i stopniowe przekraczanie kolejnych granic spowodowały, że obrazy z czasem stawały się coraz bardziej ekstremalne.
W Pornolandzie Gail Dines dokonuje wiwisekcji współczesnej branży pornograficznej.Analizuje przekaz, jaki niosą prezentowane obrazy, wpływ, jaki wywierają one na naszą kulturę, na nas – mężczyzn i kobiety. Opisuje, w jaki sposób pornografia kształtuje, ale przede wszystkim ogranicza naszą wyobraźnię i zachowania seksualne.
„Branżą pornograficzną rządzą, od początku do końca, ludzie biznesu, a nie innowatorzy oddani sprawie wolności seksualnej”.
„Pornografia jest tak głęboko zakorzeniona w naszej kulturze, iż stała się synonimem seksu. Prowadzi to do tego, że każdy, kto ją krytykuje, natychmiast zostaje obwołany »wrogiem seksu«”.
Książka zawiera treści drastyczne.
O książce: Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność
Choć obrazy pornograficzne otaczają nas na co dzień, to niewielu z nas zdaje sobie sprawę, jak okrutna i brutalna jest to branża. Współczesna pornografia nie przypomina już tej z „Playboya” czy „Penthause`a”. Ogromna konkurencja w biznesie i stopniowe przekraczanie kolejnych granic spowodowały, że obrazy z czasem stawały się coraz bardziej ekstremalne.
W Pornolandzie Gail Dines dokonuje wiwisekcji współczesnej branży pornograficznej.Analizuje przekaz, jaki niosą prezentowane obrazy, wpływ, jaki wywierają one na naszą kulturę, na nas – mężczyzn i kobiety. Opisuje, w jaki sposób pornografia kształtuje, ale przede wszystkim ogranicza naszą wyobraźnię i zachowania seksualne.
„Branżą pornograficzną rządzą, od początku do końca, ludzie biznesu, a nie innowatorzy oddani sprawie wolności seksualnej”.
„Pornografia jest tak głęboko zakorzeniona w naszej kulturze, iż stała się synonimem seksu. Prowadzi to do tego, że każdy, kto ją krytykuje, natychmiast zostaje obwołany »wrogiem seksu«”.
Książka zawiera treści drastyczne.
17 stycznia 2013
Razem możemy więcej! - STS - Stowarzyszenie Twoja Sprawa
Informacja od Stowarzyszenia Twoja Sprawa
Witaj,
Chcemy dzisiaj przekazać Ci parę informacji o naszych bieżących działaniach, ale zaczynamy od prośby.
1% dla STS!
STS uzyskało status organizacji pożytku publicznego, dlatego jesteśmy uprawnieni do zbierania 1% podatku za ubiegły rok. 1% oznacza dla nas większą skuteczność i możliwość rozpoczęcia nowych projektów, które mają jeden cel – oczyszczenie przestrzeni publicznej z reklam i innych przekazów, które naruszają dobre obyczaje, promują pornografię, czy też treści seksistowskie. Pomóż nam działać i przeznacz swój 1% na STS. Przeczytaj niżej, do czego jest nam on m.in. potrzebny. W swojej deklaracji PIT wskaż STS wpisując numer KRS: 0000319230.
Tutaj możesz obejrzeć nasz klip związany z 1% - wyślij go do swoich znajomych i rodziny, i namów Ich, aby przeznaczyli na nas 1% podatku. Bardzo realnie nam tym pomożesz! Jeżeli chcesz, możesz nas poinformować o Twojej decyzji wysyłając maila na wspieramSTS@twojasprawa.org.pl.
Przygotowujemy się do konferencji naukowej STS w Sejmie!
19 marca 2013 to dzień, w którym odbędzie się w Sejmie RP konferencja naukowa organizowana przez STS pod patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich. Tematem konferencji będzie seksualizacja dziewcząt i kobiet w reklamie i mediach. Jest ona kierowana do decydentów, mediów oraz organizacji pozarządowych. Zaczynamy budować koalicję, która wstrzyma proces seksualizacji w Polsce! W konferencji wezmą udział goście ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (m.in. Reg Beiley, który przekonał rząd Wielkiej Brytanii do lepszej ochrony dzieci przed pornografią w Internecie). Przy tej okazji wydajemy polskie tłumaczenia raportów na temat seksualizacji. Konferencja ta jest dla nas kosztownym przedsięwzięciem i dlatego 1% jest dla nas bezcenny. Więcej o konferencji przeczytaj tutaj.
Reklamy Blacka niezgodne z dobrymi obyczajami!
Reklamy billboardowe napoju Black zostały uznane przez Radę Reklamy za niezgodne z dobrymi obyczajami. Wpłynęło bardzo wiele Waszych skarg. I znów Rada Reklamy wydała bardzo pryncypialną uchwałę. Naszym zdaniem to Wasz upór doprowadził do trwałej zmiany w nastawieniu Rady do seksistowskich reklam! Jeszcze 2-3 lata temu o takiej uchwale nawet byśmy nie marzyli. Jednak sprawy Blacka tak nie zostawimy. Firmy billboardowe muszą odczuć, że również one są odpowiedzialne za to, że eksponowano tak obsceniczną kampanię reklamową. O szczegółach wkrótce…
Lenin znika z ulic i telewizji
O rezultatach akcji związanej z Leninem pewnie słyszeliście. Po kilku dniach od rozpoczęcia promocji Heyah i kilkunastu godzinach naszej akcji, Polska Telefonia Cyfrowa przeprosiła konsumentów za wykorzystywanie w reklamie wizerunku zbrodniarza jakim był Lenin i obiecała wycofać reklamy. Wsparł nas w tym Prezes IPNu. Co prawda usuwanie reklam z ulic szło opornie, ale w końcu się udało. W tej chwili na ulicach zapewne pozostały najwyżej pojedyncze plakaty. Kampania Heyah zmobilizowała wiele osób, nie tylko w ramach akcji STS.
Cieszymy się, że możemy przekazywać Ci dobre wiadomości. Jeszcze raz prosimy Cię o wsparcie naszych działań i przeznaczenie 1% na STS.
Pozdrawiamy,
Stowarzyszenie Twoja Sprawa
Witaj,
Chcemy dzisiaj przekazać Ci parę informacji o naszych bieżących działaniach, ale zaczynamy od prośby.
1% dla STS!
STS uzyskało status organizacji pożytku publicznego, dlatego jesteśmy uprawnieni do zbierania 1% podatku za ubiegły rok. 1% oznacza dla nas większą skuteczność i możliwość rozpoczęcia nowych projektów, które mają jeden cel – oczyszczenie przestrzeni publicznej z reklam i innych przekazów, które naruszają dobre obyczaje, promują pornografię, czy też treści seksistowskie. Pomóż nam działać i przeznacz swój 1% na STS. Przeczytaj niżej, do czego jest nam on m.in. potrzebny. W swojej deklaracji PIT wskaż STS wpisując numer KRS: 0000319230.
Tutaj możesz obejrzeć nasz klip związany z 1% - wyślij go do swoich znajomych i rodziny, i namów Ich, aby przeznaczyli na nas 1% podatku. Bardzo realnie nam tym pomożesz! Jeżeli chcesz, możesz nas poinformować o Twojej decyzji wysyłając maila na wspieramSTS@twojasprawa.org.pl.
Przygotowujemy się do konferencji naukowej STS w Sejmie!
19 marca 2013 to dzień, w którym odbędzie się w Sejmie RP konferencja naukowa organizowana przez STS pod patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich. Tematem konferencji będzie seksualizacja dziewcząt i kobiet w reklamie i mediach. Jest ona kierowana do decydentów, mediów oraz organizacji pozarządowych. Zaczynamy budować koalicję, która wstrzyma proces seksualizacji w Polsce! W konferencji wezmą udział goście ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (m.in. Reg Beiley, który przekonał rząd Wielkiej Brytanii do lepszej ochrony dzieci przed pornografią w Internecie). Przy tej okazji wydajemy polskie tłumaczenia raportów na temat seksualizacji. Konferencja ta jest dla nas kosztownym przedsięwzięciem i dlatego 1% jest dla nas bezcenny. Więcej o konferencji przeczytaj tutaj.
Reklamy Blacka niezgodne z dobrymi obyczajami!
Reklamy billboardowe napoju Black zostały uznane przez Radę Reklamy za niezgodne z dobrymi obyczajami. Wpłynęło bardzo wiele Waszych skarg. I znów Rada Reklamy wydała bardzo pryncypialną uchwałę. Naszym zdaniem to Wasz upór doprowadził do trwałej zmiany w nastawieniu Rady do seksistowskich reklam! Jeszcze 2-3 lata temu o takiej uchwale nawet byśmy nie marzyli. Jednak sprawy Blacka tak nie zostawimy. Firmy billboardowe muszą odczuć, że również one są odpowiedzialne za to, że eksponowano tak obsceniczną kampanię reklamową. O szczegółach wkrótce…
Lenin znika z ulic i telewizji
O rezultatach akcji związanej z Leninem pewnie słyszeliście. Po kilku dniach od rozpoczęcia promocji Heyah i kilkunastu godzinach naszej akcji, Polska Telefonia Cyfrowa przeprosiła konsumentów za wykorzystywanie w reklamie wizerunku zbrodniarza jakim był Lenin i obiecała wycofać reklamy. Wsparł nas w tym Prezes IPNu. Co prawda usuwanie reklam z ulic szło opornie, ale w końcu się udało. W tej chwili na ulicach zapewne pozostały najwyżej pojedyncze plakaty. Kampania Heyah zmobilizowała wiele osób, nie tylko w ramach akcji STS.
Cieszymy się, że możemy przekazywać Ci dobre wiadomości. Jeszcze raz prosimy Cię o wsparcie naszych działań i przeznaczenie 1% na STS.
Pozdrawiamy,
Stowarzyszenie Twoja Sprawa
15 stycznia 2013
9 stycznia 2013
Tusk gra Kościołem
Premier Donald Tusk używa Kościoła jako przedmiotu w politycznej grze. Chce zbić polityczny kapitał na antyklerykalizmie.
Platforma idzie na wojnę z Kościołem”, „Profanum kontra sacrum”, „Wojna z Kościołem” – to tylko niektóre tytuły, jakie w ostatnich tygodniach pojawiły się w mediach, m.in. w „Newsweeku” i „Rzeczpospolitej”. Rzeczywiście, Donald Tusk rozpoczął drugą kadencję od podjęcia szeregu inicjatyw, które można interpretować jako dążenie do konfrontacji z Kościołem. Miedzy innymi zapowiedział likwidację Funduszu Kościelnego, a także zmniejszenie liczby kapelanów w wojsku. Ataki na Kościół służą premierowi do walki o lewicowy i antykościelny elektorat z Ruchem Palikota. W tej rozgrywce Kościół, który w dobie kryzysu rzekomo otrzymuje od państwa olbrzymie środki finansowe, ma odgrywać rolę chłopca do bicia.
Dlaczego premier polskiego rządu nie waha się używać takich metod? Bo nie traktuje Kościoła jako podmiotu odgrywającego niezmiernie ważną rolę w życiu Polski. Powściągliwość episkopatu w reagowaniu na antyklerykalne działania odczytuje jako słabość, nie zależy mu też na poparciu katolików, gdyż według niego i tak zagłosują na PiS, do tego uważa, że duchowni są nastawieni negatywnie wobec niego i jego partii.
Katolik po przejściach
Choć Donald Tusk deklaruje się jako katolik, jego relacje z Kościołem są skomplikowane. W rozmowie z GN przed wyborami prezydenckimi w 2005 r. określał się jako „katolik po przejściach”. Został wychowany w rodzinie katolickiej, jednak w młodości przeżył antykościelny bunt. Był on na tyle silny, że na początku lat 90. ponad 30-letni Tusk, jako członek Kongresu Liberalno-Demokratycznego, opowiadał się za ograniczeniem roli Kościoła w życiu publicznym i aborcją z przyczyn społecznych. Jednak po kilku latach, „dzięki dobrym ludziom” – jak podkreślał –powrócił do Kościoła, a nawet po 27 latach małżeństwa cywilnego wziął w 2005 r. ślub kościelny. W 2006 r. odbyły się w Łagiewnikach rekolekcje dla polityków Platformy, po których partia ta przedstawiała się jako nowoczesny nurt katolicyzmu – tzw. Kościół łagiewnicki, w odróżnieniu od nurtu konserwatywnego – Kościoła toruńskiego, do którego przypisywała PiS. Na kilka dni przed wyborami w 2007 r. D. Tusk spotkał się z kard. Stanisławem Dziwiszem, po czym zrobił konferencję prasową, informując o tym fakcie, co miało służyć stworzeniu wrażenia, że kardynał jest przychylnie nastawiony do PO.
Więcej: Gość
Dwie sprawy Tylko tyle i aż tyle
1. Kolejny sondaż wyborczej. Tamten in vitro wygraliśmy, z 4% przeciw zrobiliśmy 53%. Trochę jestem już tym zmęczony i to pytanie ...czy naszymi wejściami mamy nabijać statystykę oglądalności GW ?. Powiem tak - to nie jest ważne, żyjemy w trudnych czasach i nie możemy przegapić konieczności opowiedzenia się po stronie wartości, a poza tym nie możemy dopuścić aby na widoku byli tylko ci do których nalezą media.
ZACZYNAMY OD 16 % opowiedzmy się przeciw eutanazji, info przekażmy dalej...naszym
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/0,114914,13143530.html?bo=1&lokale=warszawa
2. Za tydzień kobieta jest umówiona na aborcję, ona w związku nie sakramentalnym i nie cywilnym, dziecko poczęte poza tym związkiem bez związku Spotkać się na rozmowę nie chce, tak po ludzku sprawa przegrana. Kto potrafi niech się pomodli.
Dziękuje Wam za wszystko co robicie.
ks.Tomasz
--
Boże Ojcze przez wstawiennictwo błogosławionego Jana Pawła II dodaj nam odwagi i siły dla obrony najsłabszych. .
Źródło: BMS
Alert STS ws. Heyah - Twoja Sprawa
Witaj!
Zdaniem Stowarzyszenia Twoja Sprawa, najnowsza kampania reklamowa marki Heyah, która wykorzystuje wizerunek W. Lenina oraz symbole komunistyczne jest szkodliwa i nieetyczna. Zapoznaj się ze zdjęciem billboardu oraz z reklamą telewizyjną. O skali terroru i masowych zbrodniach, do jakich dochodziło za rządów Lenina nie trzeba chyba przypominać. Przenoszenie postaci Lenina i symboli komunistycznych do świata reklamy świadczy o bagatelizowaniu niespotykanych w swojej skali zbrodni dokonywanych na niewinnej ludności wielu krajów. Mieliśmy już w Polsce reklamę "Kryształowa noc zakupów". Teraz widzimy zbrodniarza, kluczową postać współtworząca system, który pochłonął miliony ludzkich istnień, który krzyczy „Dawajcie, nawijajcie!”. Czy za chwilę ktoś wymyśli „holokaust cen”?
Zarząd właściciela marki Heyah (tj. spółki Polska Telefonia Cyfrowa SA) zachowuje się tak, jakby nie był świadomy, do jakich symboli nawiązuje ich reklama. Dlatego też Stowarzyszenie Twoja Sprawa postanowiło zafundować całemu zarządowi korepetycje z historii. Przeczytaj oświadczenie STS.
A co Ty możesz zrobić? Możesz podjąć 2 kroki, które zajmą Ci nie więcej niż 3 minuty.
1. Złóż skargę do Rady Reklamy na reklamę billboardową lub reklamę telewizyjną, albo na obie reklamy. Skargę złóż na formularzu na stronie Rady Reklamy. Wszelkie potrzebne dane i przykładowe uzasadnienie skargi dla reklamy billboardowej znajdziesz tutaj, a dla reklamy telewizyjnej tutaj.
2. Wyślij e-mail do zarządu Polskiej Telefonii Cyfrowej S.A. i namów go, aby skorzystał z zaoferowanych mu korepetycji z historii. Przykładową treść maila oraz adresy znajdziesz tutaj. Samodzielnie wybierz tytuł maila i wyślij go do wiadomości Stowarzyszenia Twoja Sprawa.
Dziękujemy za udział w naszej akcji! Powiadom swoich znajomych!
Pozdrawiamy,
Stowarzyszenie Twoja Sprawa
Zdaniem Stowarzyszenia Twoja Sprawa, najnowsza kampania reklamowa marki Heyah, która wykorzystuje wizerunek W. Lenina oraz symbole komunistyczne jest szkodliwa i nieetyczna. Zapoznaj się ze zdjęciem billboardu oraz z reklamą telewizyjną. O skali terroru i masowych zbrodniach, do jakich dochodziło za rządów Lenina nie trzeba chyba przypominać. Przenoszenie postaci Lenina i symboli komunistycznych do świata reklamy świadczy o bagatelizowaniu niespotykanych w swojej skali zbrodni dokonywanych na niewinnej ludności wielu krajów. Mieliśmy już w Polsce reklamę "Kryształowa noc zakupów". Teraz widzimy zbrodniarza, kluczową postać współtworząca system, który pochłonął miliony ludzkich istnień, który krzyczy „Dawajcie, nawijajcie!”. Czy za chwilę ktoś wymyśli „holokaust cen”?
Zarząd właściciela marki Heyah (tj. spółki Polska Telefonia Cyfrowa SA) zachowuje się tak, jakby nie był świadomy, do jakich symboli nawiązuje ich reklama. Dlatego też Stowarzyszenie Twoja Sprawa postanowiło zafundować całemu zarządowi korepetycje z historii. Przeczytaj oświadczenie STS.
A co Ty możesz zrobić? Możesz podjąć 2 kroki, które zajmą Ci nie więcej niż 3 minuty.
1. Złóż skargę do Rady Reklamy na reklamę billboardową lub reklamę telewizyjną, albo na obie reklamy. Skargę złóż na formularzu na stronie Rady Reklamy. Wszelkie potrzebne dane i przykładowe uzasadnienie skargi dla reklamy billboardowej znajdziesz tutaj, a dla reklamy telewizyjnej tutaj.
2. Wyślij e-mail do zarządu Polskiej Telefonii Cyfrowej S.A. i namów go, aby skorzystał z zaoferowanych mu korepetycji z historii. Przykładową treść maila oraz adresy znajdziesz tutaj. Samodzielnie wybierz tytuł maila i wyślij go do wiadomości Stowarzyszenia Twoja Sprawa.
Dziękujemy za udział w naszej akcji! Powiadom swoich znajomych!
Pozdrawiamy,
Stowarzyszenie Twoja Sprawa
"Aborcja jest największym zagrożeniem dla pokoju w świecie".
Kraków 19 października 2012 r.
Oświadczenie Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka
Dotyczy: Pokojowa Nagroda Nobla dla Unii Europejskiej
Jako obrońcy życia człowieka z głębokim rozczarowaniem przyjęliśmy przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla Unii Europejskiej. To już kolejna, po nagrodzie dla prezydenta USA Baracka Obamy Pokojowa Nagroda Nobla przyznana propagatorom aborcji, czyli zabijania nienarodzonych dzieci.
Prezydent Barack Obama jeszcze zanim objął swój urząd czterokrotnie głosował przeciwko prawu o ratowaniu dzieci, które przeżyły aborcję. Pro-aborcyjna przeszłość prezydenta Obamy jest bogata w haniebne fakty. Wystarczy wspomnieć, że zaraz po objęciu urzędu przeznaczył on prawie miliard dolarów na propagowanie aborcji i antykoncepcji. Opowiada się za utrzymaniem legalności tzw. późnych aborcji, czyli zabijania dzieci do 9. miesiąca ciąży włącznie.
Unia Europejska mimo że formalnie zostawia decyzje dt. aborcji państwom członkowskim, to zarówno poprzez dokumenty unijnych instytucji jak i poprzez decyzje finansowe wspiera propagowanie aborcji. Np. w roku 2002 Parlament Europejski wezwał państwa członkowskie i kraje kandydujące do legalizacji aborcji. W zeszłym roku w rezolucji dt. HIV/AIDS Parlament Europejski poparł upowszechnienie legalizacji aborcji i dostęp do aborcji farmakologicznej. UE w ramach wielomilionowych kwot dotacji dla Planned Parenthood oraz Mare Stope International współfinansuje zabijanie nienarodzonych dzieci w krajach rozwijających się jak: Kambodża, Bangladesz, Papua Nowa Gwinea, Boliwia, Gwatemala czy Peru.
Przypominamy Komitetowi Noblowskiemu słowa laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, Matki Teresy z Kalkuty, która odbierając w 1979 r. Nagrodę powiedziała jasno: "Aborcja jest największym zagrożeniem dla pokoju w świecie".
dr inż. Antoni Zięba
prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka
Szczegóły dt. współfinansowania aborcji przez UE na www.europeandignitywatch.org
stopka
Więcej informacji na: www.pro-life.pl
Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
organizacja pożytku publicznego KRS 0000140437
ul. Krowoderska 24/1, 31-142 Kraków
biuro: ul. Krowoderska 24/6, 31-142 Kraków
tel./fax (12) 421-08-43, e-mail: biuro@pro-life.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)